piątek, 19 lipca 2013

Agencji specjalni OSS cz. 6

Dooobra, miałam to dodać jutro, ale tak jakoś nie mogłam się powstrzymać ^.^ Zapraszam na ostatnią część tego opowiadania :*
~Justme


- Gdzie James?- krzyknął Carlos.
Latynos zauważył brak Jamesa i zaczął się rozglądać.
Chłopak został jeszcze w agencji by zabić pozostałych. Kiedy tylko to zrobił ruszył za przyjaciółmi. Był dość daleko od nich.
- Świetnie! Zgubiłeś go! - warknęła. - Zatrzymaj się!
- Nie mogę.- powiedział cicho i skręcił w jakąś uliczkę.
- Dlaczego?!
- Bo nie mogę cię narażać. James sobie poradzi. Dogoni nas.
- Zatrzymaj się!
Nie posłuchał jej. Dziewczyna poczekała na odpowiedni moment i zaskoczyła ze ścigacza. Źle wylądowała i poturlała się na środek ulicy. W ostatniej chwili przeturlała się na chodnik, po czym wstała. Chłopak ostro zawrócił i po kilku sekundach zaparkował obok niej.
- Powaliło cię! Chcesz sobie zrobić jeszcze większą szkodę?!
- W przeciwieństwie do ciebie nie mam zamiaru stracić kolejnej osoby, która jest dla mnie ważna! Więc wsadź sobie te swoje mądrości w dupę i chodź raz się zamknij i nie wtrącaj!
Przez chwile mierzyli się wzrokiem, po czym Carlos, odwrócił się z westchnieniem i kopnął w oponę motoru.
- Oby się pośpieszył.- warknął pod nosem.
Chłopak jechał tak szybko, że ledwo wyrabiał na zakrętach. Po jakiś 10 minutach był obok nich. Kiedy tylko zaparkował dziewczyna rzuciła mu się na szyję
- Nic ci nie jest. - ścisnęła go.
- Jestem cały. - zaśmiał się, przytuli dziewczynę i okręcił wokół własnej osi.
Carlos stał obok w ciszy i patrzył na to wszystko ze zmarszczonymi brwiami.
- Co zatrzymało cię tak długo?
- Taki mały, a raczej małe problemy. - dodał, ale nie puścił dziewczyny. Stali wtuleni w siebie.
- Śliczna z was para. - powiedziała staruszka, która obok przechodziła.
- Misiek, jesteśmy śliczną parą - szturchnęła go ramieniem.
- No, a jak. Ktoś musi być.- dodał i oboje zaczęli się śmiać.
Carlos uśmiechnął się wrednie.
- Ros byłaby prze szczęśliwa, widząc jacy jesteście radośni.
- Ona potrafi się cieszyć ze szczęścia przyjaciół, a to, że ty nie, to nie nasza wina - warknęła dziewczyna. - Więc się przymknij.
- Oczywiście, że potrafiła. Gdyby stała tutaj obok, to jeszcze uściskałaby was i życzyłaby wam szczęścia.- powiedział słodko, po czym wsiadł na swój motor.
- Jesteś pewna, że chcesz spędzić z nim resztę życia? - zapytał James.
- Sama już nie wiem. - mruknęła. - Jedziemy?
- Jasne. - powiedział i wsiadł na ścigacza, a dziewczyna zaraz za nim. Pokazała język Carlosowi, a James po chwili ruszył.
Udawał, że nie zwrócił na to uwagi i już po chwili ich wyprzedzał. Dziewczyna szturchnęła szatyna i już po chwili rozpoczął się mały wyścig. Kiedy przenieśli się na wodę, nie zmieniło to niczego. Dopiero niedaleko brzegu Jen wskoczyła do wody i dryfując dobiła do brzegu. Była chwile później na wyspie niż chłopcy.
- Kto wygrał? - zapytała rozbawiona.
- Ja.- zawołał Carlos, stojący przy linij drzew.- A teraz może łaskawie byście się ruszyli? Wymieńmy broń, ogarnijmy się i chcę mieć cię już z głowy.- rzucił w stronę dziewczyny.
- Powiało chłodem. - powiedział James i ruszył.
- Powiem tak. Żałuję tylko, że kiedykolwiek go kochałam - powiedziała mijając Carlosa. - Samotność nie jest zła, ale dobija.
- Znam to. - Jamie uśmiechnął się pod nosem.- Twoje pierwsze słowa skierowane do mnie podczas pierwszej wspólnej misji.
- Też to pamiętam. Wtedy życie było proste.
- Ale później się zjebało.- dodał Maslow i dalej szli w ciszy.
Po dziesięciu minutach doszli do miejsca gdzie pochowali Ros. James usiadł pod drzewem, a Jen rozwaliła się na trawie. Zamknęła oczy i zaczęła zasypiać. Carlos, zanim dotarł do nich, przeszedł się po wyspie. Zastanawiał się, co powinien teraz zrobić, co czuje do Jennifer oraz jak będzie dalej wyglądało jego życie. Miał wiele wątpliwości, co do trafności jego wyborów i chyba potrzebował pomocy. Miał durne wrażenie, że od kiedy "znowu czuje" przejmuje się wszystkim trzy razy bardziej, niż powinien. Gdy w końcu dotarł do miejsca pochówku Rosalie, zauważył zasypiającą Jen. Zdjął z siebie skórzaną kurtkę i narzucił ją na leżącą dziewczynę.
Ta, przeciągnęła się jak kotek i przewróciła na bok otulając kurtką chłopaka. Uśmiechnął się pod nosem i popatrzył na nią z czułością.
- Zjem cię - mruknęła.
Chłopak zdziwił się, ale po chwili zauważył, że ona mówi przez sen. Zagryzł pięść, aby zdusić śmiech i poszedł do kumpla. Usiadło obok.
- Gdzie byłeś?
- Na wyspie.
- A dokładniej?
- Sam nie wiem. Zwiedziłem sporą jej część.
- I co o niej powiesz?
- O kim?- zapytał, jakby zbity z tropu.
- O wyspie. O czym ty tak myślisz? - zapytał zdziwiony i spojrzał na śpiącą Jen. - Już wiem.
- Stary, nie żeby coś, ale czy ty do niej coś czujesz?- zapytał cicho.
- Prócz miłości... siostrzanej, to nie.
- Okay, dzięki.
- A czemu o to pytasz?
- Tak o.- mruknął, wpatrując się w horyzont.
- Jasne. Prawie uwierzyłem. A tak serio?
- Po prostu chciałem wiedzieć.
- A co zamierzasz?
- Dotrzymać obietnicy. Powiedziałem, że odstawię ją do jej matki.
- A potem? - spojrzał na niego uważnie.
- Potem... Gdzieś wyjadę. Będę się ukrywał. Nie mogę narażać jej swoją obecnością. W pojedynkę pójdzie jej lepiej.
- A pytałeś jej o zdanie? Co ona o tym myśli? Czy sam zadecydowałeś?
- Dobrze wiesz, że ona będzie chciała, żebym został, a mi... Mi... Zależy mi na niej i na tym, żeby była bezpieczna. Nie ważne, jakim kosztem.
- NIEEEEEE! - dziewczyna zaczęła krzyczeć i rzucać się po trawie.
Chłopaki w tej samej chwili odwrócili się w jej stronę.
- NIE! NIE! ROS NIE! ROS! - krzyknęła i zerwała się na równe nogi z przyśpieszonym oddechem.
- Jen? Wszystko ok? - zapytał James i usiadł obok niej.
- Co się stało?- zapytał troskliwie Carlos,  lekko ją obejmując.
- Ona nie żyje... - szepnęła. - Ja... Ja... ją zabiłam...
- Co? Nawet nie wygaduj takich durnot.- prychnął Carlos i przytulił ją nieco mocniej.- To nie twoja wina. Nigdy nie była i nigdy nie będzie. To była decyzja Rosalie.
- Ja... Ja... Ja ją zabiłam...
- Ej? Co ci się śniło? Powiedz wszystko dokładnie.
- Stałam nad ranną Ros i... strzeliłam... ja ją zabiłam... - szlochała.
- Nie martw się, to tylko głupi sen. To nie prawda. To durny sen.- szepnął jej do ucha Carlos.
Spojrzała na niego i lekko go przytuliła.
- Nie zostawiaj mnie. Nigdy. - szepnęła i bardziej wtuliła w niego.
- Ciiii... Nie martw się. Ci.....- szeptał. Wsunął ją sobie na kolana i zaczął nią bujać.
- Obiecaj, że już zawsze będziesz przy mnie.
Zawahał się.
- Zawsze będę przy tobie. Zawsze.- szepnął jej na ucho, po czym musnął jego płatek.
- Na pewno?
- Zawsze.
Dziewczyna mocno się do niego przytuliła, a następnie zaczęła go całować. Cieszyła się, że już nigdy nie będzie sama, że zawsze będzie miała go obok siebie.
James patrząc na to wszystko powoli się wycofał i zdecydował na spacer dookoła wyspy.
Carlos przycisnął ją do siebie mocniej i oddawał pocałunki. Wszystkie obawy odpłynęły. Priorytetem stało się dla niego, zapewnienie Jen szczęścia.
Szatyn, rozmyślając, ruszył wokół wyspy. Podziwiał piękne widoki i bardzo, ale to bardzo żałował, że obok nie ma Rosalie. W pewnym momencie usiadł na ziemi, opierając się o duże drzewo. Zamknął oczy, a z pod zaciśniętych powiek, spłynęły łzy.
- Tęsknie za tobą skarbie.- szepnął, jakby do siebie, mając nadzieję, że dziewczyna, gdziekolwiek jest, usłyszy go.
- Wiem.- usłyszał cichy szept.
- Co? - rozejrzał się i zobaczył Ros między drzewami. Szybko do niej podbiegł i delikatnie ją pocałował. - Tęskniłem kochanie.
- Wiem.- zachichotała i wplotła palce w jego włosy.- Ja też...
- Kocham cię.
- Też cię kocham. Bardzo. I... Przepraszam.- szepnęła, patrząc mu w oczy.- Myślałam, że mi się uda... Nie zabiłam wszystkich. Wciąż jesteście w niebezpieczeństwie. Tak bardzo mi przykro...
- Nie przejmuj się. Poradzimy sobie. Szkoda tylko, że ciebie z nami już nie ma. Że... Żałuję, że posłuchałem cię wtedy.
- Nie! Nie, nie, nie. Dobrze zrobiłeś. Bardzo dobrze zrobiłeś.- szepnęła, gładząc go po twarzy.- Jesteście razem, macie szanse. To... To od początku miało tak być. Jestem wdzięczna losowi za ten krótki czas, który razem spędziliśmy.
- A ja nie! Wolałbym, żebyś żyła, żebyś była ze mną już zawsze. Wolałbym, żebyś była obok mnie fizycznie! Gdybym mógł tylko cofnąć czas! Gdybym mógł ci przywrócić życie swoją śmiercią... Na pewno bym to zrobił...
- A ja zabiłabym się chwile po tym, gdy znalazłabym twoje ciało.- szepnęła.- Podziwiam cię, za tą siłę. Kocham cię i chcę dla ciebie jak najlepiej. Jest... No może nie idealnie, ale jest dobrze...
- Nie, bo nie ma cię obok. Skarbie pozwól mi do ciebie przyjść. Teraz. Proszę.
- Jamie... Wiesz, że fizycznie nie jestem w stanie cię powstrzymać. Zrobisz, co uważasz za słuszne, ale... Ja bym na twoim miejscu jeszcze trochę poczekała. Proszę, dopilnuj, aby Carlos i Jen trafili do jej mamy. Zrób to dla mnie, błagam.
Zawahał się.
- Dobrze, ale potem przyjdę do ciebie. Będziemy razem, już zawsze.
- Już zawsze i na zawsze.- uśmiechnęła się promiennie i musnęła jego usta.
- Już niedługo będziemy razem. Obiecuję - szepnął i jeszcze raz ją pocałował i wtedy zniknęła, a on się obudził. - To był tylko sen... Piękny sen.
- Jaaaames! Jaaaaames!- usłyszał wołanie Carlosa.
- Idę! - krzyknął i powoli ruszył do miejsca pochowania Rosalie.
- Jesteś! Zaczynaliśmy się martwić.- westchnął Latynos i usiadł obok Jen, która siedziała pod drzewem.
- Musiałem coś przemyśleć. - mruknął.
- Rozumiem cię. - szepnęła Jen.
- A kiedyś nie rozumiałaś?
- Zawsze się rozumieliśmy - zaśmiała się. - Ale teraz nie ma czasu na wspomnienia.
- Wiem, ale tęsknię za tamtymi czasami. Szkoda, że wtedy nie znaliśmy Ros.
- Weź! Rozwalilibyśmy Los Angeles! Jeszcze w trójkę! Nie pamiętasz ostatniej imprezy?!
- Eee tam... Ucierpiało tylko auto... I basen. - machnął ręką.
- Właśnie, i basen. - pokręciła głową z rezygnacją. - Ej, a ty kiedy masz zamiar spełnić obietnicę?
- Zastanawiam się, czy pytać, o jaką obietnicę chodzi, czy dla zdrowia to sobie odpuścić.- mruknął pod nosem Pena, udając zastanowienie.
- Jesteś tępy. - dziewczyna wstała i stanęła obok Maslowa.
- Chodziło jej o twoją obietnicę. - dodał rozbawiony szatyn.
- Aaaaaaa, no tak. Wybacz, zamyśliłem się. Możemy już teraz. Zbierajcie się.- powiedział wstając i otrzepując spodnie.
- Ja mogę tak jechać. - dodała dziewczyna i się okręciła w okół własnej osi.
- Ja wezmę tylko broń. - dodał Maslow i poleciał po wybraną rzecz, po kilku minutach wrócił. - Możemy ruszać.
- Super. No to... W drogę.- złapał dziewczynę za rękę i pociągnął ją w stronę ścigaczy. Usiadł na swoim i popatrzył na Jen pytająco.
- Czooo? - zapytała, udając, że nie wie o co chodzi.
James w tym czasie zajął swojego ścigacza i patrzył na to z rozbawieniem.
- Jedziesz ze mną?
- A mam wybór? - zapytała i usiadła.
- Możesz jechać z Jamesem...
- Serio? Skoro nalegasz... - dodała, a James zaczął się śmiać.
- Nie nalegam. Po prostu daje ci wybór.
- Marudzisz jak stara babcia. - powiedziała i przysiadła się do szatyna, a James ruszył. Carlos zaraz po nim.
Wyprzedził go i poprowadził ich w odpowiednie miejsce. Przez kilka godzin jechali bez żadnej przerwy czy postoju, aż w końcu dostali się do małego, odosobnionego domku na pustkowiu. Dziewczyna delikatnie otworzyła drzwi i powoli weszła do domu, a chłopcy za nią. Był tam jeden pokój, a na środku niego stało krzesło. Dziewczyna powoli podeszła do niego, a wtedy zobaczyła martwą matkę.
- Nie... Nie... Nie! - upadła na podłogę i zaczęła płakać.
- Oj... Czyżby mamusia nie żyła? - usłyszała głos swojego byłego szefa.
- Co ona ci zrobiła?! - rzuciła się w jego kierunku.
- Jen, co się...- zaczął Carlos, wchodząc za nią. Ogarnąwszy sytuację, wyciągnął pistolet i wycelował w faceta.
W tej samej chwili kiedy dziewczyna miała zadźgać go nożem zniknął on za stalową ścianą. Wszystkie ściany zmieniły się w stalowe, nie do przebicia.
- Teraz już nie uciekniecie! - w pokoju rozległ się głos mężczyzny.
- KURWA MAĆ!!! - krzyknęła dziewczyna kopiąc w ścianę.
- Hej. Będzie dobrze. - powiedział cicho James.
- Jasne. Było i będzie. - powiedziała ironicznie.
- Uda się nam stąd wydostać. Trzeba tylko...- mruczał Latynos pod nosem, chodząc wzdłuż ścian.
- Nie martw się. Niedługo zabiorą jednego ze swoich. Przecież nie będą go trzymać w niewoli.- warknęła.
- Że niby kogo?- zapytał patrząc na nią ze zmarszczonymi brwiami.
- Proszę cię. - prychnęła. - Zwabiłeś nas tu tylko po to, żeby mogli nas złapać i zabić. Jesteś jednym z nich i tyle.
- Jen... - szepnął James.
- Jesteś dwulicowym gnojkiem, który nigdy nie będzie szczery. Zawsze będzie łgać, tylko dla swojego dobra, żeby mu nic się nie stało.
- Czy ty na prawdę myślisz, że mógłbym coś takiego zrobić?! Posrało cię do końca?! W życiu nie zrobiłbym czegoś takiego!
- Dziwne. Bo jednak zrobiłeś. Jesteś gówno wart jak te wszystkie agencje... Zepsuty do szpiku kości... Potrafisz tylko zabijać... A kochać? Tylko siebie... - warknęła.
Popatrzył na nią z rozczarowaniem i smutkiem, po czym uderzył mocno w jeden punkt w rogu. Coś gruchnęło i otworzyły się niewielkie drzwi.
- Nie spodziewałem się, że zwątpisz.- mruknął cicho, po czym popatrzył na Jamesa.- Bierz ją i uciekajcie. Zatrzymam ich.
- Nie ma mowy! Już jedną ważną osobę straciłem i nie stracę przyjaciela! - powiedział stanowczo. - Zabierz ją, tylko się nie pozabijajcie. - powiedział patrząc to na jednego to na drugiego. Dziewczyna skinęła głową i szybko pobiegła do ścigacza Jamesa. Latynos pobiegł za nią i ruszył zaraz za jej motorem. Dziewczyna jechała szybko ciągle spoglądając za siebie. Martwiła się o Jamesa. Nie chciał zostać sama na świecie. Po jakiś dziesięciu minutach dotarła do jakiejś podwodnej jaskini. Wpłynęła do niej i z niecierpliwością czekała na Maslowa. Carlos patrzył na wylot tunelu ze zniecierpliwieniem.
- Gdzie on jest?
Nagle bransoletka Jen zaczęła pikać. Po chwili na hologramie pojawił się konający James.
- Pilnuj jej. - szepnął i zniknął.
- NIEEEEE!!! - krzyknęła dziewczyna. - Nie, tylko nie to! Nie!
- Jen, Jen, JEN!- Carlos potrząsał jej ramionami.- Musimy uciekać. Już.
- Ale dokąd?! I tak nas zabiją! - krzyknęła.
- Jen, posłuchaj. Kocham cię i nie pozwolę im cię skrzywdzić. Musimy uciekać.
Dziewczyna spojrzała na wylot jaskini i wskoczyła do wody ciągnąc za sobą chłopaka. Miała nadzieję, że w ten sposób dokądś uciekną, ale zostali zastrzeleni. Razem... Wtuleni w siebie opadli martwi na dno... Już na zawsze razem, trzymając się za ręce, wiecznie.



The End.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Agenci specjalni OSS cz. 5

Latynos, już uśmiechnięty, usiadł przed sterami i zaczął wklepywać dane do komputera pokładowego. Dziewczyna wyłączyła autopilota i zaczęła sama kierować. Kiedy Carlos skończył, wstał od panela z klawiaturą i podszedł do kumpla. Usiadł obok i przez chwile wpatrywał się w nie ruchomą twarz Ros.
- Jak... Jak się trzymasz?- zapytał cicho.
- Jakoś daję radę. Pocieszam się tym, że nie długo się spotkamy -mówił gładząc jej policzek.
- W jakim sensie "niedługo"?- zapytał lekko zdziwiony.
- Jeśli zginę będziemy razem.
- Niby czemu? Nie pozwolimy, żeby coś ci się stało.- wskazał ruchem ręki na siebie i Jen.
- Carlos ja mam raka mózgu.
Pena popatrzył na niego jak na wariata.
- Stary, błagam. Powiedz mi, że to tylko jakiś chory żart.
- Pamiętasz jak razem poszliśmy do dziewczyn?
- Tak.
- Dzień wcześniej się o tym dowiedziałem. Ros mi pomagała. Dzięki niej się nie załamałem.
- Błagam cię, powiedz, że tylko się wygłupiasz.- jęknął Latynos.
- A wyglądam na kogoś kto żartuje?
- Nie i ten fakt mnie przeraża.
- Od kiedy się zacząłeś czegokolwiek bać? - warknął.
- Od niedawna.- mruknął pod nosem.
- No to mnie zaskoczyłeś. Dlaczego? Co się stało takiego? Co to spowodowało? - zapytał zaciekawiony.
- Obawiam się, że to samo co u ciebie.- westchnął.
- Carlos się zakochał! - krzyknął, a Jen na nich spojrzała zdziwiona, a następnie wróciła do swojego zajęcia. - Nawet wiem w kim.
- Wiesz? Aż dziwne.- przewrócił oczyma.
- Proszę cię. To widać na pierwszy rzut oka. Powiedziałeś jej?
- Można tak powiedzieć...
- Nie rozumiem. Co zrobiłeś?
- Rozmawiałem z nią. Ale teraz nie tym się zajmujemy. Jak to planujesz? W sensie zakończenie swojego żywota.
- Zastrzelę się i już. Tak czy tak miałem niedługo umrzeć, więc to mi nie robi znacznej różnicy. Tylko pochowajcie nas razem.
- James... Obiecałeś jej, że będziesz walczył, pamiętasz?
- Będę walczył o nas, nie o swoje życie. Ono jest bez sensu bez niej. Nie przekonasz mnie do zmiany decyzji.
- Jak chcesz walczyć o was? Myślisz, że Rosalie ucieszyłaby się, gdyby coś takiego usłyszała? Że pozwoliłaby ci na to? Że pochwaliłaby cię?
- Nie interesuje mnie to. Chcę być z nią i tyle. Nie rozumiesz tego? Kocham ją. Ty byś postąpił tak samo gdyby chodziło o Pati albo Jen. Nie zaprzeczaj.
- Pati nie żyje, a ja owszem, więc nie wymyślaj durnot. Kazała ci żyć i dbać o Jen. Jak możesz nie chcieć spełnić jej prośby?
- Przecież ty zadbasz o nią, a mi co pozostało? Nie mam już NIKOGO, KOGO KOCHAM, A TY OWSZEM! Nie denerwuj mnie - warknął.
- I tak po prostu się poddasz? Nie będziesz nawet próbował? Próbował żyć, funkcjonować, pogodzić się z tym, albo chociaż ją pomścić? Zostawisz nas dwoje na pastwę losu?
- Daj mi spokój i przestań mnie pouczać, panie idealny - warknął podkreślając ostatnie słowo.
- Mówię dokładnie to, co usłyszałbyś od Rosalie.- powiedział i spojrzał na ciało blondynki.
- Zostaw mnie, jasne?
- Jasne, ale jeśli myślisz, że tak łatwo odpuściłem, to się mylisz.- mruknął i wstał. Energicznym krokiem wrócił na stanowisko drugiego pilota i mocno uderzył w przycisk wyłączający autopilota.
- A tobie co się stało? - zapytała rozbawiona dziewczyna.
- James ma zamiar się zabić.
- Rozumiem. - mruknęła pod nosem.
- I co? Nie spróbujesz go powstrzymać? W ogóle?- zapytał zdziwiony.
- Przecież nic nie powiedziałam. Więc nie zakładaj niczego.
- Okay.- mruknął i skupił się na prowadzeniu. Do celu pozostało im około dwóch godzin. Spojrzała na niego i uważnie się przyjrzała. Włączyła autopilota i poszła po pamiętnik Ros. Opisywała w nim każdy dzień, aż do dzisiejszego. Dała go Jamesowi.
- Proszę. To Ci powinno pomóc - uśmiechnęła się.
- Co to? - zdziwił się.
- Jej pamiętnik. - puściła mu oczko. - Przeczytaj.
- Dzięki - uśmiechnął się i zaczął lekturę, a dziewczyna wróciła do kabiny pilota.
- Zadowolony? - wyłączyła autopilota.
- Zadowolony będę, jak zobaczę efekt.- powiedział zgodnie z prawdą.
- Nie rozumiem cię. Najpierw masz pretensje, że nic nie robię, a jak robię to też źle.
- Nie powiedziałem, że jest źle. Powiedziałem, że nie zamierzam chwalić dnia przed zachodem słońca. Mam nadzieję, że mu to pomoże, a nie zaszkodzi.
Dziewczyna puściła ster i wściekła poszła do swojej kabiny. Za trzasła za sobą drzwi. 
Carlos pokręcił głową z rezygnacją i skupił się na prowadzeniu łodzi. Chciał być już na miejscu i mieć to wszystko z głowy. 
James przeczytał cały pamiętnik i coś zrozumiał. Nie warto poświęcać życia, lecz zabić ludzi, którzy do tego doprowadzili. Nagle łódź zatrzęsła się lekko i w głośnikach rozłożonych po całej łodzi rozległ się głos Carlosa.
- Tu kapitan Pena. Dopłynęliśmy na miejsce. Dziękujemy za wybranie naszych lini i nie polecamy się na przyszłość.
- Idiota - za nim wyrosła Jennifer  - Od kiedy jesteś kapitanem?
- Odkąd zostawiłaś mnie samego za sterami.- wyszczerzył się.
- Nigdy więcej - poczochrała mu włosy.
- Dobra, chcę mieć to za sobą.- mruknął i zabrał się za manewry. Po kilku minutach dobili do brzegu.
- Lecę się przygotować.
- Do czego?- zawołał za nią zdziwiony.
- Nie interesuj się za dużo.
- Co mamy zrobić z tru... Z ciałem?
- Chodź - powiedziała i razem z chłopakami poszła na brzeg.
Zaprowadziła ich pod jedno z drzew niedaleko jeziora, które było przepiękne, kiedy promienie słońca od niego odbijały.
- Wow.- mruknął cicho Latynos, rozglądając się wokół.
- Tu. Tu chciała być pochowana - wskazała na miejsce pod wierzbą płaczącą.
- Okay, gdzieś tu mam automatyczną kopaczkę.- mruknął Carlos, przeszukując kieszenie.
- Mówisz o tym? - zapytała dziewczyna pokazując mu przedmiot.
- Tak, o tym.- wyciągnął w jej kierunku otwartą dłoń.
- Mam ci to dać? - spojrzała na niego zdziwiona. - Nie... Raczej nie.
- Proszę, daj. Mamy wykopać dół, no nie?
- A co z tego będę mieć? - zapytała podchodząc do niego bliżej.
- A co chcesz z tego mieć?
- Wymyśli coś - wzruszyła ramionami. - Hmm... Masz czas do zachodu. - dodała i oddała mu przedmiot.
- Kobiety.- mruknął pod nosem, po czym odwrócił się w stronę kumpla.- Gdzie dokładnie ma być?
Dziewczyna kopnęła go w tyłek i się szybko schowała za Jamesa.
- Tu - wskazał miejsce niedaleko wierzby.
Latynos przesłał jej mordercze spojrzenie, po czym podszedł do wskazanego miejsca. Nacisnął mały guziczek, a drobne kółko zamieniło się w coś rodzaju metalowego pająka i wskoczyło w grunt. Ostrymi nogami zaczęło odgarniać grudy i kamienie, po czym wykopało w ziemi głęboki, prostokątny otwór.
- Super, jeszcze tylko jakaś trumna i wszystko będzie gotowe.
- Tam - wskazała na starego dęba. - Tam jest trumna.
- Co? Skąd się tu wzięła?- zapytał zdziwiony.
- Jest tam od jakiegoś roku? - zapytała sama siebie. - Yhym, wtedy zrozumiała, że podwójne życie nie jest bezpieczne, więc się "zabezpieczyła"
- Twoja dziewczyna była na prawdę dziwna.- rzucił do kumpla, po czym podszedł do drewnianej skrzyni i przyciągnął ją w miejsce, gdzie stali jego przyjaciele.
- Będę tęsknił kochanie, ale spotkamy się, zobaczysz. Będziemy jeszcze razem szczęśliwi - szepnął i delikatnie ułożył ją w trumnie, na czerwonej poduszce.
- Miło było cię poznać. Szkoda, że tak szybko się to skończyło.- powiedział Latynos i uścisnął lekko jej zimną dłoń.
- Pamiętaj, że zawsze będziemy przyjaciółkami. Już niedługo się zobaczymy. Zobaczysz - uśmiechnęła się i lekko pocałowała jej zimny policzek, po czym wytarła pojedynczą łzę.
- Dobra, to... Żegnaj.- mruknął Latynos i zamknął wieko trumny.- James, pomóż mi. Trzeba ją tam spuścić.
Chłopak głośno westchnął i wykonał prośbę Carlosa. Już po chwili ich przyjaciółka i miłość była pochowana.
- Chcecie... Chcecie coś powiedzieć? Czy już... Mieć to za sobą?
Dziewczyna spojrzała na Jamesa, Carlosa i na grób. Wzięła głęboki wdech i powolnym krokiem odeszła pozostawiając chłopaków samych. To było zbyt wiele jak na nią. Jednego dnia tak wiele się stało.
- Okay.- mruknął pod nosem i naciskając odpowiedni przycisk w swoim "scyzoryku" uruchomił sprzęt, dzięki któremu ziemia już po kilku sekundach była na swoim poprzednim miejscu. Po tym wszystkim pozostał tylko drobny kopczyk ze świeżej, wilgotnej ziemi.
- Już zawsze będę cię kochał - szepnął James i usiadł po drugiej stronie tego samego drzewa.
- Idę... Poszukam jakiegoś kamienia na nagrobek. Zostawię was samych.- powiedział cicho do kumpla, a przed odejściem poklepał go po ramieniu.
Ten lekko się uśmiechnął i odchylił głowę do tyłu patrząc w promienie zachodzącego słońca i wspominając chwile spędzone z Ros. Latynos podszedł cicho do Jen. Siedziała kawałek dalej, skulona, wpatrując się w dal. Usiadł obok i bez słowa objął ją ramieniem. Dziewczyna delikatnie wtuliła się w jego ramię i zamknęła oczy.
- Powiedz mi dlaczego to ona zginęła a nie ja?
- Bo była bardzo dobra. Za dobra na takie życie. Uratowała nas i to tylko przypieczętowało to, jak była dobra. Teraz jest jej lepiej. O wiele lepiej, niż było tu. Jest ze swoimi rodzicami. I czeka na nas.- szepnął, gładząc ją po plecach.
- Rozumiem. Szkoda tylko, że ja nie mam tak dobrze... Powiesz mi gdzie jest moja mama?
- Wiem, gdzie jest i sądzę, że możemy tam pojechać. To nie będzie zły pomysł, jeśli zostaniesz z nią i będziecie ukrywać się we dwie...
- Gdzie ona jest? - zerwała się na nogi.
- Ciiiii... Nie mogę powiedzieć na głos... Rozumiesz? Nie mamy pewności... To dla bezpieczeństwa. Zabiorę cię tam.
- Kiedy?
- W najbliższym czasie. Wyruszymy jutro, zgoda?
- Ale gdzie?
- Zobaczysz. Tylko trzeba pogadać z Jamesem... Nie wiem, ile on chce tu zostać.
- Pewnie jak najdłużej. Z resztą też bym chciała, ale mama... - jęknęła.
- Spokojnie, przecież zawsze można tu wrócić, ale nie zostawimy go samego. Porozmawiam z nim, chyba że wolisz ty.
- Nie, idź ty.
- Okay, ale z pustymi rękami tam nie wrócę. Muszę znaleźć jakiś kamień na nagrobek.- mruknął i podniósł się z ziemi.
- Chodź - powiedziała i zabrała go na drugi koniec jeziorka, za wodospad, gdzie było pełno kryształów i drogocennych kamieni. - Proszę.
- O rzesz...- rozglądnął się wokół z wytrzeszczonymi oczyma.- Wow. To... To może wybierz ten, który ci się podoba. Który ty chcesz tam umieścić? Ja go zaniosę.
- Ten - wskazała na granit.
- Okay.- mruknął i podniósł kamień, jakby wcale nie był taki ciężki.- Chodźmy.- westchnął i ruszył w stronę przyjaciela.
Chłopak ustawił kamień w miejscu, gdzie kilka metrów niżej była umieszczona głowa Ros. Następnie pochylił się nad gładką płytą i drobnym laserem wygrawerował napis: "Rosalie Gondez. Na wskroś dobra osoba. Niech wstąpi między anioły." Kiedy skończył, zrobił krok w tył i stanął obok Jen, która właśnie do nich podeszła i przyciągnął ją do siebie.
- Jest dobrze?
- Pewnie - uśmiechnęła się pod nosem.
- Jest idealnie. - dodał James wstając.
- Cieszę się.- westchnął cicho.- James... Wiesz, że za niedługo będziemy musieli jechać dalej? Chcieliśmy odnaleźć mamę Jen... Ile czasu chciałbyś jeszcze tu zostać i gdzie się później udać?
Głośno westchnął i położył mu rękę na ramieniu.
- Jeśli pozwolisz to chciałbym być blisko Jen i prosić ją o pomoc w zemście.
- Dla mnie brzmi dobrze - uśmiechnęła się szatynka.
- Wow, chwila. Jak w zemście?
- Myślałeś, że zostawię to tak? Nigdy. Zabrali mi osobę, którą kochałem i nie mnie jedynemu, w tym towarzystwie. Kiedy to zrobię będę wiedział, że pożałowali tego czynu- powiedział poważnie.
- Przecież... A wiesz, to twoje życie. Rób co chcesz. Skoro uważasz, że i tak w najbliższym czasie umrzesz, to może to i dobry pomysł, ale Jen. Ty nie możesz. Mieliśmy jechać do twojej mamy. Ros chciała, żebyś żyła...
- Pojedziemy, ale też zemszczę się. Nie daruje im tego i dobrze o tym wiesz. - dodała poważnie.
- Nie zabiorę cię do niej, jeśli masz zamiar w najbliższym czasie dać się zabić.
- Pracuję w tej branży dobre 11 lat i ani razu nie zostałam ranna. Myślisz, że teraz będzie inaczej?
- Tak. Ile lat pracowała Rosalie? 9. Została kiedyś ranna? Nie. Namierzona? Nie. Nie rozumiesz, że tam są ludzie o wiele bardziej zaawansowani w tym, co robią, niż ty?
- A gdybyś ty miał szansę mnie zabić sześć lat temu? Gdybyś wiedział, że to ja zabiłam Pati? Postąpiłbyś tak samo i oboje dobrze o tym wiemy, więc nie powstrzymuj mnie. Nie zrobisz tego.
Popatrzył jej w oczy, szukając choćby okrucha załamania albo niepewności. Po chwili westchnął ciężko i poddał się.
- Dobrze. Ale jadę z tobą. Będę cię pilnował.
- Chyba na odwrót kotek - prychnęła.
- Macie jakąś tu broń?
- Yhym. Chodźcie. - dodała i zaprowadziła ich do tajemnej jaskini pełnej broni.
- Super.- mruknął Latynos i wybrał 2 pistolety, gaz oszałamiający, dym w kulkach, cement w spreju i kilka innych przydatnych gadżetów.
James wziął najlepszą broń, jaka tylko była możliwa. Dziewczyna wzięła nowy sztylet, trzy pistolety, dwa granaty i kilka jeszcze jej ulubionych gadżetów.
- Rozumiem, że jesteśmy gotowi?- zapytał, mierząc wzrokiem szatyna i dziewczynę.
- Na ich śmierć? Zawsze - dodał chłopak ukazując oczy pełne nienawiści.
- Yhym. - mruknęła. - Chodźcie. - dodał i zabrała ich do garażu gdzie były cztery skutery wodne, które na lądzie zamieniały się w ścigacze. Wsiadła na jednego z nich. Chłopaki także zajęli po jednym. Odpalili silniki i już po kilku sekundach, mknęli z zawrotną prędkością w stronę stałego lądu. 
Kiedy tylko dotarli na ląd ruszyli w kierunku agencji. Dziewczyna im bliżej była swojego celu, tym bardziej pragnęła zemsty. Podobnie miał James, choć mniej niż Jen. Prawie bez zamieszania weszli na teren agencji. Chłopaki zrozumieli, że po ich odejściu i zamordowaniu szefa, zrobił się wielki chaos i agencja zleciała na psy. Ale dzięki temu nie trudno było im stwierdzić, kto zamordował Rosalie. Z łatwością włamali się do bazy danych, gdzie zapisane były wszystkie raporty. W momencie, gdy Jennifer wyszukiwała nazwisk owych szpiegów, chłopaki ją osłaniali.
- James! - zawołała, a chłopak do niej podszedł jednocześnie ją osłaniając.
- Co?
- Oni! Oni ją zabili!
- Przecież to są ci sami co próbowali nas zamordować.
- Dokładnie tak. Nawet wiem gdzie teraz są - warknęła i nie zaważając na strzelaninę przeszła między pociskami, ale dostała w ramię. Szybko doszła do pomieszczenia 8J i wyważyła drzwi. Chłopaki ruszyli za nią, nawet nie draśnięci. Strzelali rzadko, ale celnie. Z każdą kulą padał jeden przeciwnik. Dziewczyna zabiła wszystkich. Zanim dotarli chłopcy, nie było już żywej duszy w tym pomieszczeniu. Kiedy ciała zabójców jej przyjaciółki przestały się ruszać,  jej złość choć trochę ustała, ale nie całkiem.
- Nawet nie dałaś Jamesowi się zabawić.- mruknął Latynos, kopiąc jedne ze zwłok.
Dziewczyna nic nie powiedziała tylko bez słowa wyszła. Chłopak popatrzył na zwłoki zabójców swojej dziewczyny i poczuł ulgę, ale nie taką jakby zrobił to sam. Jednak nie miał za złe dziewczynie tego co zrobiła. Sam zrobił by podobnie.
- Zemsta się dokonała. Spadajmy.- mruknął Pena, wybiegając za Jen i chwytając ją za zdrowe ramie.
- Co? - zapytała spokojnie nie przerywając "spaceru".
- Obiecałem, tak? Ale nie zabiorę cię do niej, jeśli będziesz ranna i będziemy mieli ogon.- mruknął i pociągnął ją jakimś wąskim korytarzem, który okazał się być skrótem.
- Nie jestem ranna - zaprotestowała. Po chwili James ich dogonił.
- Jasne, a ta krew wypływająca z twojego ramienia, to co niby jest?
- Zadrapanie. Nawet nie boli - wyruszyła ramionami.
- Bo jesteś przepełniona adrenaliną.- warknął.
- Daj mi spokój. Mam dosyć jakbyś nie zauważył! Najlepiej mnie skop. Dobij leżącego. To ci najlepiej wychodzi.
- Nie mam na to czasu, ani ochoty.- mruknął Latynos i jednym ruchem przerzucił ją sobie przez ramię i przyśpieszył kroku.- Dawaj James, szybciej.
- Postaw mnie! Natychmiast!
Nie robiąc sobie nic z gróźb i nawoływań dziewczyny, wyszedł z budynku. Podbiegł do swojego ścigacza. Posadził dziewczynę na "tylnym siedzeniu", a sam usadowił się przed nią.
- Pożałujesz jeszcze tego. Zobaczysz. - warknęła kiedy ruszył i go objęła.
- Nie tylko tego.- mruknął i przyśpieszył.
- Kiedyś go zabije - mruknęła sama do siebie, tak by chłopak jej nie usłyszał.

czwartek, 11 lipca 2013

Agenci specjalni OSS cz. 4

- Co ty robisz? - zapytała dziwnie spokojna i odsunęła się od chłopaka.
- Dlaczego nie krzyczysz?- zapytał, wpatrując się w jej twarz.
- A co cię to obchodzi?
- Dużo.
- Daj mi spokój, ok? - powiedziała i posprzątała po sobie.
Uśmiechnął się pod nosem i w momencie, gdy chciała go minąć, objął ją jedną ręką w biodrach, okręcił i ponownie przyciągnął do siebie.
- Puść mnie - powiedziała spokojnie.
Przycisnął ją do siebie odrobine mocniej.
- Carlos! - podniosła głos. - Jakbyś nie zauważył to jestem w samym ręczniku i nie zamierzam doprowadzić do tego, żeby mi spadł, więc mnie puść.
Zamrugał szybko i popatrzył na nią z szelmowskim uśmiechem.
- Puść mnie.
Rozłożył ramiona i zrobił krok w tył, dając jej tym wolną przestrzeń.
- Dziękuję - mruknęła i ruszyła do swojego ukrytego pokoju.
Stał przez chwile w miejscu z pół uśmiechem.
- Nie krzyczała.- zaśmiał się pod nosem i skierował do salonu.
Dziewczyna się szybko przebrała w luźne ciuszki i szybkim korkiem poszła do kuchni pomyć naczynia. Włączyła wieżę i podkręciła ją. Powoli zaczęła wczuwać się w muzykę. Tańczyła w jej rytm jak tylko mogła. Bardzo lubiła tą piosenkę. Nagle poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciła się i zobaczyła obserwującego ją Latynosa.
- Nieźle się ruszasz...
- Nie masz co robić? - zapytała i stanęła prosto.
- Niestety, nie. Rosalie i James gdzieś zniknęli.
- Tak byś im truł dupę? - zapytała i skończyła myć.
- Hmmm... Nie, sądzę, że nie.- usłyszała nad uchem.
- Odsuń się - odepchnęła go od siebie. - Jesteś za blisko.
- Osobiście uważam inaczej.
- A ja nie - położyła dłoń na jego torsie tak, żeby nie mógł podejść bliżej. - Idź sobie i zajmij się sobą.
- Dzięki, ale wolę zająć się tobą. Nadal nie odpowiedziałaś mi, dlaczego nie miałaś pretensji, gdy cię pocałowałem.
- Idź sobie! - podniosła głos.
- Nie.- powiedział pewnie i bez zawahania.
- To ja sobie idę - warknęła. - A ty tu zostajesz.
Pewnie wyszła. Uśmiechnął się pod nosem i odprowadził ją wzrokiem.
- To jednak będzie ciekawsze niż myślałem.- zaśmiał się cicho.
Dziewczyna usiadała na kanapie i włączyła jakąś komedię romantyczną.




- Okay, wierzę ci.- szepnęła, po czym odwróciła się i pocałowała go czule.
Chłopak delikatnie zaczął odwzajemniać pocałunki. Przyciągnął ją do siebie i zaczął całować namiętniej.
- Więc jednak miałeś coś w planach.- zachichotała.
- Można tak powiedzieć - zaśmiał się. - Ale jeśli nie chcesz to mogę poczekać.
- Szczerze... Prowadź.- szepnęła i ponownie wpiła się w jego usta.
Chłopak powoli podprowadził dziewczynę do kanapy, a następnie ułożył. Po chwili ukradkiem na niej siedział. Jej palce wsunęły mu się pod koszulkę i delikatnie gładziły mięśnie brzucha. Chłopak powoli zaczął odpinać koszulę dziewczyny, a następnie podprowadził ją na pozycję siedzącą. Pomogła mu pozbyć się jego T-shirtu, po czym ponownie się pocałowali. Dziewczyna pchnęła go lekko do tyłu. Wydostała się z pod spodu i usiadła Jamesowi na kolanach. Chłopak ściągnął z niej górną część ubrania i zaczął całować ją po szyi. Ona lekko westchnęła. Już po chwili zostali w samej bieliźnie. Całowali się i dotykali, nie wypuszczając nawzajem z objęć. W końcu, zmęczeni, ułożyli się razem na sofie i leżeli wtuleni w siebie.
- Kocham Cię - powiedział chłopak.
- Ja ciebie taż. Nawet nie wiesz, jak bardzo...
- Nie wyobrażam sobie, ale mam nadzieję, że wiesz jak ja ciebie bardzo kocham. - mówił gładząc jej policzek.
Uśmiechnął się lekko i przymknął oczy.
- O czym myślisz?- zapytała.
- O tobie - szepnął.
- Jak o mnie?- zdziwiła się
- Po prostu, jakby wyglądałoby moje życie bez ciebie.
- I co wymyśliłeś?
- Byłoby okropne.
W odpowiedzi zaśmiała się cicho.
- Dobrze wiedzieć.
- Kocham cię - szepnął i delikatnie musnął jej usta.
- To już słyszałam... Ja ciebie też.- mruknęła i przejechała dłonią po jego włosach.
- Przyzwyczaj się, bo będziesz słyszeć to po parę razy dziennie kotek.
Pokręciła głową z rezygnacją i uśmiechnęła się lekko, po czym szybko wstała i zaczęła się ubierać.
- Wracamy? - zapytał i wykonał tą samą czynność co jego dziewczyna.
- Niestety. Mam nadzieję, że nie zastanę żadnych ciał...
- Pewnie nie - zaśmiał się. - Pewnie przeżyli, oboje.
- Po czym wnioskujesz?
- A tak sobie mówię - wzruszył ramionami i założył T-shirt. - Idziemy?
- Taaaaak.- mruknęła, ociągając się.
- Pooooooooooooowooooooooli idziemy- zaśmiał się i chwycił ją za dłoń.
- Nie no, jak idziemy to szybko.- wspięła się na palce, musnęła jego usta, po czym otworzył drzwi.
- Mały wyścig? - popatrzył na nią znacząco.
- Jaka stawka?
- A jaką chcesz?
- Pozwalam ci wybrać.- pokazała mu język.
- Kolacja.
- W jakim sensie?
- Romantyczna kolacja przygotowana przez mua dla nas.
- Jeśli kto wygra?
- Jeśli ty wygrasz.
- Ha ha ha. O nie, mój drogi. Jeśli tak ci na tym zależy, to jeśli ty wygrasz. Musisz mieć motywację.- puściła mu oczko.- A żeby tą motywację zwiększyć... Jeśli ja wygram, przez tydzień nie zbliżasz się do mojej sypialni.
- Zgoda. Do biegu... gotowi... START! - krzyknął i ruszył.
Dziewczyna popędziła za nim i już po kilku sekundach wysunęła się na prowadzenie. Do kuchni wbiegli niemal w tym samym momencie... Niemal.
- Wygrałem - powiedział zdyszany.
- Fart.- warknęła.
- A wam co odbiło? - do kuchni weszła Jen z pustą szklanką.
- Zdolności - znacząco poruszał brwiami.
- Cud.- prychnęła i wściekła podeszła do blatu, na którym stały szklanki i Cola.- Nic nam nie odbiło. A co u ciebie?
- Właśnie skończyłam oglądać komedię romantyczną.
Blondynka wypluła wszystko, co kilka sekund temu miała w ustach.
- Co skończyłaś oglądać?
- Komedię romantyczną... Wieeeem... To przez tego idiotę co z nami mieszka - warknęła.
- Którego? Nie wiem, czy zauważyłaś, ale jest ich dwóch.
- Jakbyś nie zauważyła to ten twój jest w miarę normalny, a ten drugi na łeb już dostał - zaczęła robić świra.
- James, ciesz się. Zostałeś zaakceptowany przez mojego "ojca".- rzuciła do szatyna.
- Ufff... Udało mi się - odetchnął z ulgą. - A teraz wypraszam panie z kuchni. Muszę zrobić kolację dla dwojga - powiedział wypychając je.
- A ja to pies? - rzuciła szatynka.
- Mnie nie pytaj. Zastanawiam się, czy nie dosypać mu czegoś do tej kolacji.- mruknęła blondynka.
- W pokoju powinnam mieć jakieś lekkie trutki - znacząco poruszała brwiami i rzuciła się na kanapę.
- Fajnie wiedzieć, kiedyś może się przydać.- westchnęła i usiadła obok.
- Czyli nie mam co iść? - udała zasmuconą.
- Nie... Nie...- uśmiechnęła się pod nosem.
Nagle w mieszkaniu rozległ się alarm. Szatynka zerwała się z miejsca i pobiegła do pokoju.
- A to co? - zapytał James wychodząc z kuchni.
- To jest alarm do jej pokoju. Ciekawe, co się stało...
- Alarm? Dlaczego? - zdziwił się.
- Bo tak.
- Boi się czegoś?
- Nie powiem ci.
- Tajemnica?
- Tak jakby... Coś długo jej nie ma...- mruknęła zmartwiona i puściła się biegiem poprzez korytarz.
- Ej czekaj! - pobiegł za nią.
Dobiegli do samego końca, gdzie były drzwi do sypialni Jamesa i Rosalie. Ku zdziwieniu i rozpaczy chłopaka, blondynka biegła z wielką prędkością prosto w ścianę. Z lekka zdziwiony zrobił to co dziewczyna. Potem na nią wpadł. To co zobaczyli wprawiło ich w duże zdziwienie. Przed nimi stał Carlos z jakąś dużą, białą kopertą, a Jen próbowała mu ją zabrać.
- Oddaj to! Nie należy to do ciebie! Carlos oddaj to! - dziewczyna po raz kolejny próbowała odebrać chłopakowi białą kopertę.
- Jest na niej moje nazwisko, czyli jest dla mnie.- odsuwał ją od dziewczyny tak, jak tylko mógł.
- Nie! Nie możesz tego zobaczyć! Nie możesz, rozumiesz. Nie mogę na to pozwolić - powiedziała i próbowała doskoczyć do koperty.
- Nie, nie rozumiem. Co w niej jest?
- Nie mogę pozwolić na to, żebyś się dowiedział. Nie chcę, żebyś się załamał. Proszę, oddaj mi to - szepnęła czule.
Popatrzył na nią z wahaniem, po czym rozdarł zamknięcie i wyciągnął z koperty zdjęcie.
- Carlos nie! - krzyknęła i rzuciła się, żeby je mu wyrwać.
Chłopak stał nieruchomo, wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą była fotografia. Nie mógł w to uwierzyć.
- Mówiłam. Nie powinieneś tego widzieć - jęknęła. - Nie słuchałeś. Przepraszam.
Nie mógł wydusić z siebie słowa. Na zdjęciach była Pati, całująca się z jakimś facetem.
- Carlos... - położyła mu rękę na ramieniu. - Wszystko w porządku?
- To jest jakiś durny żart? Photoshop?
- Carlos...
Obrócił się na pięcie i przepychając się między Rosalie a Jamesem wybiegł na korytarz.
- Carlos! - krzyknęła i pobiegła za nim rzucając zdjęcia na podłogę.
Latynos biegł przed siebie, nie zatrzymując się. Musiał się wydostać z tego domu. Stąd. Chciał uciec gdzieś daleko i resztę życia spędzić sam ze swoim bólem. Nie chciał w to wszystko uwierzyć. Myślał, że on i Pati to była miłość na wieki. Nie mógł się pozbierać po jej śmierci. Nagle okazuje się, że ona go nie kochała. Że zdradziła go. On zmienił swoje dotychczasowe życie, po jej odejściu stał się bezduszną maszyną odbierającą życia, a to wszystko bez celu....
- Carlos! - Jen chwyciła go za ramię. - Przepraszam.
Strącił jej rękę i przyspieszył. Wybiegł przez drzwi wejściowe do podwodnego tunelu. Dziewczyna upadła na kolana i zaczęła płakać. Nie, nie z bólu. Płakała, że Carlos się dowiedział. Nie chciała, żeby to się kiedykolwiek stało. Żałowała, że po przechwyceniu tej koperty nie spaliła jej. Nie wiedziała jak ma mu pomóc, a tyle o nim wiedziała.
- Gdzie on jest?- zapytała zdyszana blondynka, podbiegając do przyjaciółki.
- Wybiegł z domu - powiedziała.
- Dziewczyny ktoś dostał się do tunelu - powiedział zdyszany James. - Musimy mu pomóc.
- Szybko!- blondynka wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni pistolet i ruszyła pędem. Okazało się, że do środka wdarli się agenci.
- O nie - jęknęła dziewczyna kiedy zostali otoczeni przez agentów.
- Kurwa mać! - krzyknął Maslow.
Blondynka wyciągnęła z kieszonki małą, szarą kuleczkę i upuściła ja na ziemię, a wszędzie rozlał się szary, gryzący pył. James poczuł, jak ktoś ciągnie go za rękę.
- Zabierz ich stąd. Ufam ci. Kluczyki do łodzi.- Ros wcisnęła mu w dłoń drobny, metalowy przedmiot.- Żeby się do niej dostać przewróć stolik w salonie. Dołączę do was.
- Kocham cię - lekko ją pocałował i zabrał przyjaciół. Szybko dostali się do łodzi. Po chwili ruszył.
- Ros, jak oni się tu dostali? - zapytała zdyszana Jen. Kiedy jej nikt nie odpowiedział zaczęła się panicznie rozglądać. - Ros, nie!
Carlos, który przez cały czas siedział cicho w kącie, rozejrzał się wokół.
- Gdzie ona jest?
- James zawracaj! Nie ma jej! James! - zaczęła nim trząść.
- No już! Opanuj się! - wykonał jeden ruch i już po chwili byli w drodze powrotnej.
- Szybciej! James, szybciej! - pośpieszała go.
- Odstrzelę ci łeb jak się nie zamkniesz! - warknął.
- Spróbuj - warknęła.
- Zamknijcie się już! To w niczym nie pomorze.- warknął Carlos.
- Odezwał się ten, który nie wie co to uczucia! - warknęła. - To, że ty nigdy nie martwiłeś się o innych to nie znaczy, że jestem taka sama!
Spiorunował ją wzrokiem i więcej się nie odezwał. Kiedy tylko dopłynęli dziewczyna szybko pobiegła w miejsce gdzie się rozstali. Kiedy tam dotarli zaniemówiła. Jej przyjaciółka leżała martwa w kałuży krwi. Szybko do niej podbiegła i upadła na kolana. Wybuchła nie pohamowanym płaczem.
- Nie! Tylko nie to! Proszę, nie! Tylko nie to! - płakała przytulając jej ciało. 
- Nie, to nie może być prawda. Nie! - krzyknął i kopnął z całą siłą w ścianę. - I po jaką cholerę jej słuchałem?!
- Ros... Proszę, nie zostawiaj mnie samej, proszę...
Dziewczyna zawodziła nad ciałem przyjaciółki. Nagle jej uwagę przykuł zwitek papieru, w zaciśniętej dłoni blondynki. Dziewczyna na chwilę się uspokoiła i przywołała do siebie Jamesa. Wyciągnęła papierek z jej ręki i go rozwinęła.
Okazał się to być list...

" Kochany Jamesie
Jeśli to czytasz, to znaczy, że umarłam. Cóż... Spodziewałam się tego. Obrałam zbyt niebezpieczną ścieżkę w życiu. Ale nie żałuję. W ogóle, bo dzięki temu poznałam ciebie. Spędziłam z tobą najpiękniejsze chwile mojego życia. Kocham cię całą duszą, sercem i ciałem. Żałuję, że tak to się skończyło... Ale błagam. Nie zamykaj się w sobie. Musisz czuć. Musisz być oparciem dla Carlosa i Jen. Opiekuj się nimi. Wierzę w ciebie. Kocham cię.
Na zawsze twoja i tylko twoja...
Rosalie

Kochana Jennifer.
Skarbie, trzymaj się mocno. Poradzisz sobie. Pilnuj Jamesa, żeby nie zrobił durnoty i pomagaj Carlosowi. Wiem, że stać cię na to. Jesteś silna, silniejsza niż ja byłam. Będę cię pilnować tam z góry. Czekam na was wszystkich - jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Kocham cię paskudo
Rosalie"


Chłopak nic nie powiedział tylko wyżył się ponownie na ścianie. Dziewczyna zaczęła ponownie płakać. Nie sądziła, że jej najlepsza przyjaciółka zginie. Miała nadzieję, że to ona umrze pierwsza, ale się myliła. Żałowała tylko, że nie może cofnąć czasu. Tylko Carlos był twardy. Było mu przykro - dziewczyna mu pomagała, ale wiedział, że teraz musi być podporą dla tej dwójki. Podszedł do ciała blondynki i podniósł je z ziemi.
- Chodźcie, trzeba zdecydować, co robimy.- mruknął i ruszył w stronę drzwi do domku.
Dziewczyna zacisnęła usta i podeszła do Jamesa. Położyła mu rękę na ramieniu i razem poszli za Latynosem. Pena ułożył martwą dziewczynę na kanapie. Stwierdził, że nie ma co martwić się plamami z krwi.
- Szukają nas. Musimy się stąd ewakuować. Rozumiem, że chcecie zrobić jej porządny pogrzeb?
Dziewczyna znacząco poruszała głową, a James tylko chwycił dłoń swojej martwej dziewczyny i ją ucałował.
- Będę walczył. Dla ciebie - szepnął i ponownie ją pocałował.
- Pytanie gdzie pójdziemy - zaszlochała dziewczyna i spojrzała na Latynosa.
- Gdzieś daleko. Trzeba będzie zmienić wizerunek. Jesteś w stanie odbarwić i ściąć włosy? Jeszcze trochę solarium i mocniejszy makijaż i nie będziesz wyglądać jak ty. Do tego fałszywe dokumenty... Ameryka południowa jest chyba dobrym tymczasowym miejscem, później wymyśli się coś lepszego.
- Yhym. Jeśli jest to konieczne - szepnęła.
- Spoko. James... Ty też... Wiem, że blond to nie twój kolor... Ale może chociaż na czarno?
- Wiem, co mam robić, nie musisz mi nic dyktować - warknął.
- James, on chce tylko...
- Gówno mnie obchodzi co chce! Czy ja mu mówiłem co ma robić jak zabiłaś mu dziewczynę?! Nie! Więc niech z łaski swojej się zamknie!
Carlos podszedł do Jen i objął ją delikatnie, po czym szepnął jej na ucho:
- Daj mu chwile. To nie jest łatwe, dobrze o tym wiesz. Chodź.- pociągnął ją na fotel. Usiadł i posadził ja sobie na kolanach.- Gdzie chcesz urządzić pogrzeb?
- Nie wiem. Na razie nie wiem.
- Trzeba coś wymyślić. Nie możemy się nigdzie wieźć z ciałem. Trzeba to zrobić gdzieś tutaj, niedaleko. Nigdy nie miała żadnych takich próśb? Nie chciała mieć grobu z widokiem na wschodzące słońce, ocean albo po prostu gdzieś w zaciszu pod wierzbą?
- Jest taka wyspa - szepnęła. - Nikt o niej nie wie, bo jest bardzo mała i nie ma jej na mapie.
- Daleko? 
- Trochę. Pół dnia drogi.
- Chcesz ją tam zabrać? - spojrzała na niego uważnie.
- Tak. Pojedziemy tam?
- Jeśli uważasz, że to tam chcesz ja pochować, to owszem.- odpowiedział. - Tylko jak my się tam dostaniemy...
- Łodzią podwodną - oparła głowę o jego ramię. - Mamy jeszcze do dyspozycji dwa skutery wodne. I trochę broni.
- Okay. Dobra. Ta wyspa jest bezpieczna? Będziemy się mogli tam zatrzymać na kilka dni?
- Tak, jest nieosiągalna, ale też nie nadaje się na dłuższą metę.
- Ale na takie ogólne ogarnięcie owszem. Jakoś sobie poradzimy... Musimy stąd uciekać. Nie wiadomo, czy nie wrócą po nas.
- Jasne - mruknęła. - James?
- Ona nie wróci, prawda? Nie żyje. Co ja teraz zrobię bez niej?
- Pomożemy ci, ale teraz musimy uciekać i zabrać stąd Rosalie. Proszę, chodź - powiedziała spokojnie.
- Jasne- mruknął i wziął ją na ręce. - Prowadź.
- Jest coś, co musisz stąd zabrać? Dokumenty, pieniądze, listy... Coś ważnego?- zapytał szatynkę.
- Chodź, pomożesz mi - powiedziała i poszła do siebie do pokoju. Wyciągnęła z szafy dużą torbę i zaczęła tam pchać wszystkie dokumenty, zdjęcia. Podobnie zrobiła w pokoju Ros i w salonie. - Mam to co najważniejsze. Możemy iść.
- Okay.- wziął torbę i ruszył za nią.
W salonie zastali Jamesa, stojącego w gotowości i trzymającego w ramionach ciało blondynki.
- Chodźcie - szepnęła i zaprowadziła ich do łodzi, którą wrócili. Wsiadła za kółko i powoli się zanurzyła. Carlos zajął miejsce drugiego pilota i w ciszy kierowali łodzią do miejsca wskazanego przez współrzędne.
- Będziemy jeszcze razem. Obiecuję ci to. Zobaczysz kochanie. Spotkamy się jeszcze - mówił James głaszcząc policzek Ros. Jen spojrzała w lusterko i lekko uniosła kąciki ust na widok Jamesa, który rozmawiał z Ros ułożoną na jego kolanach.
- Nie wiem, czemu się uśmiechasz. Mnie to przeraża. On obiecuje coś trupowi.- mówił Carlos cicho, wpatrując się w przednią szybę.
- Okazałbyś serce. Kocha ją i już. Daj lepiej spokój. - szepnął. - Jak chce to niech z nią rozmawia. Przynajmniej widać, że ma jakieś uczucia i nie jest jak maszyna, a takie rozmawianie jest romantyczne.
- Romantyczne by było, gdyby spała, albo zemdlała, albo była przytomna, a ona nie żyje! Obiecuje jej spotkania i dozgonną miłość, a jej tu nie ma.
- Ale w końcu się spotkają. Nie wiesz co to wieczna miłość? - spojrzała na niego uważnie.
- Wiem, ale jesteśmy tu i teraz, a on mówi to do martwej osoby! Rozumiesz to? To jest po prostu przerażające.- warknął.
- Masz serce? Masz mózg? No chyba tak, skoro tu jesteś i ze mną rozmawiasz, prawda? To zastanów się zanim coś powiesz, bo na razie pieprzysz trzy po trzy. Z tego co wiem to długo chodziłeś na grób Pati i rozmawiałeś z nią. Więc w czym problem?
- W tym, że to był grób. Nie trzymałem jej ciała w rękach i nie całowałem jej.- powiedział i spojrzał znacząco w lusterko, gdzie James tulił do siebie ciało i całował jej policzki.
- Załóż się, że gdybyś tylko mógł zrobiłbyś to samo z Pati.
- Nie mam zamiaru teraz o niej rozmawiać.- warknął i skupił się na prowadzeniu.
- To daj spokój Jamesowi. Myślisz, że jest mu łatwo? Że będzie mu łatwo, jak będziesz mu dokuczał? Wątpię.
- Nie dokuczam mu. Wiem, jak mu jest. Przechodziłem przez to.- syknął i popatrzył na nią. Dziewczyna ze zdziwieniem stwierdziła, że w jego oczach, oprócz gniewu czaił się ból i smutek.
- Przepraszam - powiedziała i spojrzała przed siebie. - To nie moja sprawa.
Nie odpowiedział, tylko skupił swoją uwagę na punkcie gdzieś przed sobą.
- Ale nie chce, żeby cierpiał tak jak ty, kiedyś, teraz i będziesz cierpiał dopóki będę żyła.
- Skąd pomysł, że moje cierpienie bierze się z twojej obecności?
- Wiem to i tyle. Powinno ci to wystarczyć.
- W takim razie z radością uświadomię ci, że się mylisz.- mruknął i przełączył na autopilota. Wstał z fotelu i minąwszy Jamesa, zszedł z mostku. Dziewczyna zrobiła to co chłopak i poszła za nim.
- A co? Nie jest tak? - oparła się o framugę.
- Nie, nie jest.- mruknął.
- To jak jest? Może się cieszysz z mojej obecności? - prychnęła.
Zmierzył ją badawczym spojrzeniem, po czym westchnął i usiadł na jednej z ławek umieszczonych pod ścianą.
- Carlos? Powiedz mi co czujesz. Będzie ci łatwiej - usiadła obok niego.
- Nie wiem, co czuję. Długo nie czułem nic, a teraz wszystko jak na zawołanie wróciło. Pati na prawdę mnie zdradziła?
- Tak. Przechwyciłam tą kopertę, żebyś nie cierpiał. Kiedy dowiedziała się o tym, że mam te zdjęcia powiedziała, że jeśli ci je pokażę powie ci coś czego nigdy nie miałeś usłyszeć. Przepraszam. - spojrzała na niego.
- Czego miałem nigdy nie usłyszeć?
- Że... zawsze mi się podobałeś, od liceum i, że wykleiłam pokój twoimi zdjęciami. Byłam głupia. Przepraszam - zaczęła się tłumaczyć. - Wiem, że to głupie, ale nic nie poradzę, że miałam fioła na twoim punkcie.
- Miałaś? Czas przeszły?- zapytał, mrużąc oczy.
- A co? Chciałbyś, żebym nadal miała?
- Chciałbym znać odpowiedź.
- Ja też - wystawiła mu język.- A jeśli jesteś dżentelmenem to znasz zasadę, że kobieta ma pierwszeństwo, więc ty odpowiadasz pierwszy.
- Jeśli znasz mnie tak dobrze, to wiesz, że mam w nosie takie zasady. Zadałem pytanie pierwszy i oczekuję odpowiedzi.
- Być może - wzruszyła ramionami.
- A konkretniej?
- Po części. Trochę mi tego zostało.
Zamilkł na chwilkę, po czym spojrzał jej prosto w oczy.
- Jak "trochę"?
- Tyle ile chcesz - wzruszyła ramionami. - Ale coś tam pewnie jeszcze do ciebie czuję.
- Mhm.- mruknął, jakby ze zrozumieniem.
- Teraz twoja kolej - szturchnęła go ramieniem.
- Powtórzysz pytanie?
- A co? Chciałbyś, żebym nadal miała fioła na twoim punkcie?
Zastanawiał się przez chwile, po czym lekko pochylił się w jej stronę i musnął jej usta.
- Czyli tak? - zapytała i musnęła jego usta. - Dlaczego?
- Nie wiem. Wzbudzasz we mnie bardzo dziwne emocje. Jeszcze kiedy byłem z Pati przyłapywałem się na myśleniu, co by było gdyby zamiast siedzieć z nią, siedziałbym z tobą.
- Ciekawe. I co wymyśliłeś?
- O tym opowiem ci kiedy indziej.- zaśmiał się.- Trzeba zobaczyć, jak się czuje James i czy aby na pewno nikt nas nie śledzi.
- Niech ci będzie, ale nie zapominaj, że mogę zrobić ci przesłuchanie - puściła mu oczko.
- Już się boję.- zaśmiał się, wstając i kierując się z powrotem na mostek.
- A ja chciałam być taka miła jak w klubie, a teraz pocałuj mnie w nos - powiedziała i dumna poszła do kabiny pilota.