poniedziałek, 15 lipca 2013

Agenci specjalni OSS cz. 5

Latynos, już uśmiechnięty, usiadł przed sterami i zaczął wklepywać dane do komputera pokładowego. Dziewczyna wyłączyła autopilota i zaczęła sama kierować. Kiedy Carlos skończył, wstał od panela z klawiaturą i podszedł do kumpla. Usiadł obok i przez chwile wpatrywał się w nie ruchomą twarz Ros.
- Jak... Jak się trzymasz?- zapytał cicho.
- Jakoś daję radę. Pocieszam się tym, że nie długo się spotkamy -mówił gładząc jej policzek.
- W jakim sensie "niedługo"?- zapytał lekko zdziwiony.
- Jeśli zginę będziemy razem.
- Niby czemu? Nie pozwolimy, żeby coś ci się stało.- wskazał ruchem ręki na siebie i Jen.
- Carlos ja mam raka mózgu.
Pena popatrzył na niego jak na wariata.
- Stary, błagam. Powiedz mi, że to tylko jakiś chory żart.
- Pamiętasz jak razem poszliśmy do dziewczyn?
- Tak.
- Dzień wcześniej się o tym dowiedziałem. Ros mi pomagała. Dzięki niej się nie załamałem.
- Błagam cię, powiedz, że tylko się wygłupiasz.- jęknął Latynos.
- A wyglądam na kogoś kto żartuje?
- Nie i ten fakt mnie przeraża.
- Od kiedy się zacząłeś czegokolwiek bać? - warknął.
- Od niedawna.- mruknął pod nosem.
- No to mnie zaskoczyłeś. Dlaczego? Co się stało takiego? Co to spowodowało? - zapytał zaciekawiony.
- Obawiam się, że to samo co u ciebie.- westchnął.
- Carlos się zakochał! - krzyknął, a Jen na nich spojrzała zdziwiona, a następnie wróciła do swojego zajęcia. - Nawet wiem w kim.
- Wiesz? Aż dziwne.- przewrócił oczyma.
- Proszę cię. To widać na pierwszy rzut oka. Powiedziałeś jej?
- Można tak powiedzieć...
- Nie rozumiem. Co zrobiłeś?
- Rozmawiałem z nią. Ale teraz nie tym się zajmujemy. Jak to planujesz? W sensie zakończenie swojego żywota.
- Zastrzelę się i już. Tak czy tak miałem niedługo umrzeć, więc to mi nie robi znacznej różnicy. Tylko pochowajcie nas razem.
- James... Obiecałeś jej, że będziesz walczył, pamiętasz?
- Będę walczył o nas, nie o swoje życie. Ono jest bez sensu bez niej. Nie przekonasz mnie do zmiany decyzji.
- Jak chcesz walczyć o was? Myślisz, że Rosalie ucieszyłaby się, gdyby coś takiego usłyszała? Że pozwoliłaby ci na to? Że pochwaliłaby cię?
- Nie interesuje mnie to. Chcę być z nią i tyle. Nie rozumiesz tego? Kocham ją. Ty byś postąpił tak samo gdyby chodziło o Pati albo Jen. Nie zaprzeczaj.
- Pati nie żyje, a ja owszem, więc nie wymyślaj durnot. Kazała ci żyć i dbać o Jen. Jak możesz nie chcieć spełnić jej prośby?
- Przecież ty zadbasz o nią, a mi co pozostało? Nie mam już NIKOGO, KOGO KOCHAM, A TY OWSZEM! Nie denerwuj mnie - warknął.
- I tak po prostu się poddasz? Nie będziesz nawet próbował? Próbował żyć, funkcjonować, pogodzić się z tym, albo chociaż ją pomścić? Zostawisz nas dwoje na pastwę losu?
- Daj mi spokój i przestań mnie pouczać, panie idealny - warknął podkreślając ostatnie słowo.
- Mówię dokładnie to, co usłyszałbyś od Rosalie.- powiedział i spojrzał na ciało blondynki.
- Zostaw mnie, jasne?
- Jasne, ale jeśli myślisz, że tak łatwo odpuściłem, to się mylisz.- mruknął i wstał. Energicznym krokiem wrócił na stanowisko drugiego pilota i mocno uderzył w przycisk wyłączający autopilota.
- A tobie co się stało? - zapytała rozbawiona dziewczyna.
- James ma zamiar się zabić.
- Rozumiem. - mruknęła pod nosem.
- I co? Nie spróbujesz go powstrzymać? W ogóle?- zapytał zdziwiony.
- Przecież nic nie powiedziałam. Więc nie zakładaj niczego.
- Okay.- mruknął i skupił się na prowadzeniu. Do celu pozostało im około dwóch godzin. Spojrzała na niego i uważnie się przyjrzała. Włączyła autopilota i poszła po pamiętnik Ros. Opisywała w nim każdy dzień, aż do dzisiejszego. Dała go Jamesowi.
- Proszę. To Ci powinno pomóc - uśmiechnęła się.
- Co to? - zdziwił się.
- Jej pamiętnik. - puściła mu oczko. - Przeczytaj.
- Dzięki - uśmiechnął się i zaczął lekturę, a dziewczyna wróciła do kabiny pilota.
- Zadowolony? - wyłączyła autopilota.
- Zadowolony będę, jak zobaczę efekt.- powiedział zgodnie z prawdą.
- Nie rozumiem cię. Najpierw masz pretensje, że nic nie robię, a jak robię to też źle.
- Nie powiedziałem, że jest źle. Powiedziałem, że nie zamierzam chwalić dnia przed zachodem słońca. Mam nadzieję, że mu to pomoże, a nie zaszkodzi.
Dziewczyna puściła ster i wściekła poszła do swojej kabiny. Za trzasła za sobą drzwi. 
Carlos pokręcił głową z rezygnacją i skupił się na prowadzeniu łodzi. Chciał być już na miejscu i mieć to wszystko z głowy. 
James przeczytał cały pamiętnik i coś zrozumiał. Nie warto poświęcać życia, lecz zabić ludzi, którzy do tego doprowadzili. Nagle łódź zatrzęsła się lekko i w głośnikach rozłożonych po całej łodzi rozległ się głos Carlosa.
- Tu kapitan Pena. Dopłynęliśmy na miejsce. Dziękujemy za wybranie naszych lini i nie polecamy się na przyszłość.
- Idiota - za nim wyrosła Jennifer  - Od kiedy jesteś kapitanem?
- Odkąd zostawiłaś mnie samego za sterami.- wyszczerzył się.
- Nigdy więcej - poczochrała mu włosy.
- Dobra, chcę mieć to za sobą.- mruknął i zabrał się za manewry. Po kilku minutach dobili do brzegu.
- Lecę się przygotować.
- Do czego?- zawołał za nią zdziwiony.
- Nie interesuj się za dużo.
- Co mamy zrobić z tru... Z ciałem?
- Chodź - powiedziała i razem z chłopakami poszła na brzeg.
Zaprowadziła ich pod jedno z drzew niedaleko jeziora, które było przepiękne, kiedy promienie słońca od niego odbijały.
- Wow.- mruknął cicho Latynos, rozglądając się wokół.
- Tu. Tu chciała być pochowana - wskazała na miejsce pod wierzbą płaczącą.
- Okay, gdzieś tu mam automatyczną kopaczkę.- mruknął Carlos, przeszukując kieszenie.
- Mówisz o tym? - zapytała dziewczyna pokazując mu przedmiot.
- Tak, o tym.- wyciągnął w jej kierunku otwartą dłoń.
- Mam ci to dać? - spojrzała na niego zdziwiona. - Nie... Raczej nie.
- Proszę, daj. Mamy wykopać dół, no nie?
- A co z tego będę mieć? - zapytała podchodząc do niego bliżej.
- A co chcesz z tego mieć?
- Wymyśli coś - wzruszyła ramionami. - Hmm... Masz czas do zachodu. - dodała i oddała mu przedmiot.
- Kobiety.- mruknął pod nosem, po czym odwrócił się w stronę kumpla.- Gdzie dokładnie ma być?
Dziewczyna kopnęła go w tyłek i się szybko schowała za Jamesa.
- Tu - wskazał miejsce niedaleko wierzby.
Latynos przesłał jej mordercze spojrzenie, po czym podszedł do wskazanego miejsca. Nacisnął mały guziczek, a drobne kółko zamieniło się w coś rodzaju metalowego pająka i wskoczyło w grunt. Ostrymi nogami zaczęło odgarniać grudy i kamienie, po czym wykopało w ziemi głęboki, prostokątny otwór.
- Super, jeszcze tylko jakaś trumna i wszystko będzie gotowe.
- Tam - wskazała na starego dęba. - Tam jest trumna.
- Co? Skąd się tu wzięła?- zapytał zdziwiony.
- Jest tam od jakiegoś roku? - zapytała sama siebie. - Yhym, wtedy zrozumiała, że podwójne życie nie jest bezpieczne, więc się "zabezpieczyła"
- Twoja dziewczyna była na prawdę dziwna.- rzucił do kumpla, po czym podszedł do drewnianej skrzyni i przyciągnął ją w miejsce, gdzie stali jego przyjaciele.
- Będę tęsknił kochanie, ale spotkamy się, zobaczysz. Będziemy jeszcze razem szczęśliwi - szepnął i delikatnie ułożył ją w trumnie, na czerwonej poduszce.
- Miło było cię poznać. Szkoda, że tak szybko się to skończyło.- powiedział Latynos i uścisnął lekko jej zimną dłoń.
- Pamiętaj, że zawsze będziemy przyjaciółkami. Już niedługo się zobaczymy. Zobaczysz - uśmiechnęła się i lekko pocałowała jej zimny policzek, po czym wytarła pojedynczą łzę.
- Dobra, to... Żegnaj.- mruknął Latynos i zamknął wieko trumny.- James, pomóż mi. Trzeba ją tam spuścić.
Chłopak głośno westchnął i wykonał prośbę Carlosa. Już po chwili ich przyjaciółka i miłość była pochowana.
- Chcecie... Chcecie coś powiedzieć? Czy już... Mieć to za sobą?
Dziewczyna spojrzała na Jamesa, Carlosa i na grób. Wzięła głęboki wdech i powolnym krokiem odeszła pozostawiając chłopaków samych. To było zbyt wiele jak na nią. Jednego dnia tak wiele się stało.
- Okay.- mruknął pod nosem i naciskając odpowiedni przycisk w swoim "scyzoryku" uruchomił sprzęt, dzięki któremu ziemia już po kilku sekundach była na swoim poprzednim miejscu. Po tym wszystkim pozostał tylko drobny kopczyk ze świeżej, wilgotnej ziemi.
- Już zawsze będę cię kochał - szepnął James i usiadł po drugiej stronie tego samego drzewa.
- Idę... Poszukam jakiegoś kamienia na nagrobek. Zostawię was samych.- powiedział cicho do kumpla, a przed odejściem poklepał go po ramieniu.
Ten lekko się uśmiechnął i odchylił głowę do tyłu patrząc w promienie zachodzącego słońca i wspominając chwile spędzone z Ros. Latynos podszedł cicho do Jen. Siedziała kawałek dalej, skulona, wpatrując się w dal. Usiadł obok i bez słowa objął ją ramieniem. Dziewczyna delikatnie wtuliła się w jego ramię i zamknęła oczy.
- Powiedz mi dlaczego to ona zginęła a nie ja?
- Bo była bardzo dobra. Za dobra na takie życie. Uratowała nas i to tylko przypieczętowało to, jak była dobra. Teraz jest jej lepiej. O wiele lepiej, niż było tu. Jest ze swoimi rodzicami. I czeka na nas.- szepnął, gładząc ją po plecach.
- Rozumiem. Szkoda tylko, że ja nie mam tak dobrze... Powiesz mi gdzie jest moja mama?
- Wiem, gdzie jest i sądzę, że możemy tam pojechać. To nie będzie zły pomysł, jeśli zostaniesz z nią i będziecie ukrywać się we dwie...
- Gdzie ona jest? - zerwała się na nogi.
- Ciiiii... Nie mogę powiedzieć na głos... Rozumiesz? Nie mamy pewności... To dla bezpieczeństwa. Zabiorę cię tam.
- Kiedy?
- W najbliższym czasie. Wyruszymy jutro, zgoda?
- Ale gdzie?
- Zobaczysz. Tylko trzeba pogadać z Jamesem... Nie wiem, ile on chce tu zostać.
- Pewnie jak najdłużej. Z resztą też bym chciała, ale mama... - jęknęła.
- Spokojnie, przecież zawsze można tu wrócić, ale nie zostawimy go samego. Porozmawiam z nim, chyba że wolisz ty.
- Nie, idź ty.
- Okay, ale z pustymi rękami tam nie wrócę. Muszę znaleźć jakiś kamień na nagrobek.- mruknął i podniósł się z ziemi.
- Chodź - powiedziała i zabrała go na drugi koniec jeziorka, za wodospad, gdzie było pełno kryształów i drogocennych kamieni. - Proszę.
- O rzesz...- rozglądnął się wokół z wytrzeszczonymi oczyma.- Wow. To... To może wybierz ten, który ci się podoba. Który ty chcesz tam umieścić? Ja go zaniosę.
- Ten - wskazała na granit.
- Okay.- mruknął i podniósł kamień, jakby wcale nie był taki ciężki.- Chodźmy.- westchnął i ruszył w stronę przyjaciela.
Chłopak ustawił kamień w miejscu, gdzie kilka metrów niżej była umieszczona głowa Ros. Następnie pochylił się nad gładką płytą i drobnym laserem wygrawerował napis: "Rosalie Gondez. Na wskroś dobra osoba. Niech wstąpi między anioły." Kiedy skończył, zrobił krok w tył i stanął obok Jen, która właśnie do nich podeszła i przyciągnął ją do siebie.
- Jest dobrze?
- Pewnie - uśmiechnęła się pod nosem.
- Jest idealnie. - dodał James wstając.
- Cieszę się.- westchnął cicho.- James... Wiesz, że za niedługo będziemy musieli jechać dalej? Chcieliśmy odnaleźć mamę Jen... Ile czasu chciałbyś jeszcze tu zostać i gdzie się później udać?
Głośno westchnął i położył mu rękę na ramieniu.
- Jeśli pozwolisz to chciałbym być blisko Jen i prosić ją o pomoc w zemście.
- Dla mnie brzmi dobrze - uśmiechnęła się szatynka.
- Wow, chwila. Jak w zemście?
- Myślałeś, że zostawię to tak? Nigdy. Zabrali mi osobę, którą kochałem i nie mnie jedynemu, w tym towarzystwie. Kiedy to zrobię będę wiedział, że pożałowali tego czynu- powiedział poważnie.
- Przecież... A wiesz, to twoje życie. Rób co chcesz. Skoro uważasz, że i tak w najbliższym czasie umrzesz, to może to i dobry pomysł, ale Jen. Ty nie możesz. Mieliśmy jechać do twojej mamy. Ros chciała, żebyś żyła...
- Pojedziemy, ale też zemszczę się. Nie daruje im tego i dobrze o tym wiesz. - dodała poważnie.
- Nie zabiorę cię do niej, jeśli masz zamiar w najbliższym czasie dać się zabić.
- Pracuję w tej branży dobre 11 lat i ani razu nie zostałam ranna. Myślisz, że teraz będzie inaczej?
- Tak. Ile lat pracowała Rosalie? 9. Została kiedyś ranna? Nie. Namierzona? Nie. Nie rozumiesz, że tam są ludzie o wiele bardziej zaawansowani w tym, co robią, niż ty?
- A gdybyś ty miał szansę mnie zabić sześć lat temu? Gdybyś wiedział, że to ja zabiłam Pati? Postąpiłbyś tak samo i oboje dobrze o tym wiemy, więc nie powstrzymuj mnie. Nie zrobisz tego.
Popatrzył jej w oczy, szukając choćby okrucha załamania albo niepewności. Po chwili westchnął ciężko i poddał się.
- Dobrze. Ale jadę z tobą. Będę cię pilnował.
- Chyba na odwrót kotek - prychnęła.
- Macie jakąś tu broń?
- Yhym. Chodźcie. - dodała i zaprowadziła ich do tajemnej jaskini pełnej broni.
- Super.- mruknął Latynos i wybrał 2 pistolety, gaz oszałamiający, dym w kulkach, cement w spreju i kilka innych przydatnych gadżetów.
James wziął najlepszą broń, jaka tylko była możliwa. Dziewczyna wzięła nowy sztylet, trzy pistolety, dwa granaty i kilka jeszcze jej ulubionych gadżetów.
- Rozumiem, że jesteśmy gotowi?- zapytał, mierząc wzrokiem szatyna i dziewczynę.
- Na ich śmierć? Zawsze - dodał chłopak ukazując oczy pełne nienawiści.
- Yhym. - mruknęła. - Chodźcie. - dodał i zabrała ich do garażu gdzie były cztery skutery wodne, które na lądzie zamieniały się w ścigacze. Wsiadła na jednego z nich. Chłopaki także zajęli po jednym. Odpalili silniki i już po kilku sekundach, mknęli z zawrotną prędkością w stronę stałego lądu. 
Kiedy tylko dotarli na ląd ruszyli w kierunku agencji. Dziewczyna im bliżej była swojego celu, tym bardziej pragnęła zemsty. Podobnie miał James, choć mniej niż Jen. Prawie bez zamieszania weszli na teren agencji. Chłopaki zrozumieli, że po ich odejściu i zamordowaniu szefa, zrobił się wielki chaos i agencja zleciała na psy. Ale dzięki temu nie trudno było im stwierdzić, kto zamordował Rosalie. Z łatwością włamali się do bazy danych, gdzie zapisane były wszystkie raporty. W momencie, gdy Jennifer wyszukiwała nazwisk owych szpiegów, chłopaki ją osłaniali.
- James! - zawołała, a chłopak do niej podszedł jednocześnie ją osłaniając.
- Co?
- Oni! Oni ją zabili!
- Przecież to są ci sami co próbowali nas zamordować.
- Dokładnie tak. Nawet wiem gdzie teraz są - warknęła i nie zaważając na strzelaninę przeszła między pociskami, ale dostała w ramię. Szybko doszła do pomieszczenia 8J i wyważyła drzwi. Chłopaki ruszyli za nią, nawet nie draśnięci. Strzelali rzadko, ale celnie. Z każdą kulą padał jeden przeciwnik. Dziewczyna zabiła wszystkich. Zanim dotarli chłopcy, nie było już żywej duszy w tym pomieszczeniu. Kiedy ciała zabójców jej przyjaciółki przestały się ruszać,  jej złość choć trochę ustała, ale nie całkiem.
- Nawet nie dałaś Jamesowi się zabawić.- mruknął Latynos, kopiąc jedne ze zwłok.
Dziewczyna nic nie powiedziała tylko bez słowa wyszła. Chłopak popatrzył na zwłoki zabójców swojej dziewczyny i poczuł ulgę, ale nie taką jakby zrobił to sam. Jednak nie miał za złe dziewczynie tego co zrobiła. Sam zrobił by podobnie.
- Zemsta się dokonała. Spadajmy.- mruknął Pena, wybiegając za Jen i chwytając ją za zdrowe ramie.
- Co? - zapytała spokojnie nie przerywając "spaceru".
- Obiecałem, tak? Ale nie zabiorę cię do niej, jeśli będziesz ranna i będziemy mieli ogon.- mruknął i pociągnął ją jakimś wąskim korytarzem, który okazał się być skrótem.
- Nie jestem ranna - zaprotestowała. Po chwili James ich dogonił.
- Jasne, a ta krew wypływająca z twojego ramienia, to co niby jest?
- Zadrapanie. Nawet nie boli - wyruszyła ramionami.
- Bo jesteś przepełniona adrenaliną.- warknął.
- Daj mi spokój. Mam dosyć jakbyś nie zauważył! Najlepiej mnie skop. Dobij leżącego. To ci najlepiej wychodzi.
- Nie mam na to czasu, ani ochoty.- mruknął Latynos i jednym ruchem przerzucił ją sobie przez ramię i przyśpieszył kroku.- Dawaj James, szybciej.
- Postaw mnie! Natychmiast!
Nie robiąc sobie nic z gróźb i nawoływań dziewczyny, wyszedł z budynku. Podbiegł do swojego ścigacza. Posadził dziewczynę na "tylnym siedzeniu", a sam usadowił się przed nią.
- Pożałujesz jeszcze tego. Zobaczysz. - warknęła kiedy ruszył i go objęła.
- Nie tylko tego.- mruknął i przyśpieszył.
- Kiedyś go zabije - mruknęła sama do siebie, tak by chłopak jej nie usłyszał.

4 komentarze:

  1. Super dawaj mi tu nn bo nie wytrzymam !

    OdpowiedzUsuń
  2. Super daj mi tu nn

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniała część . Czekam z niecierpliwością na nn. ;**
    Paaati . *.*

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurde, jak ja pochowali i James miał raka, to się poryczałam jak dziecko ;_; Jak oni mogli? Czekam :*

    OdpowiedzUsuń