niedziela, 27 kwietnia 2014

Tam, gdzie nikt nie che być. cz. 4

        Rano, zmęczony Styles usiadł na krześle przy swoim stoliku na stołówce. Nie był głodny, za to przed nim stał ogromny kubek z kawą. W ciszy sączył napój, gdy jego zielone oczy czujnie przeczesywały salę. Pacjenci dopiero się schodzili. Nagle przez drzwi weszły dwie dziewczyny. Lola i Olivia. Nerwowo o czymś rozmawiały. Swoim wejściem zwróciły na siebie uwagę wszystkich zebranych.
- Dlaczego wciąż go tak bronisz? - prychnęła. - Może jest inny, ale nadal jest kretynem.
- Nie jest kretynem.- przewróciła oczami.- Byłaś kiedyś na oddziale zamkniętym?
- Bo co? - zmarszczyła brwi.
- Bo ja byłam.- mruknęła.- Nawet nie wyobrażasz sobie, jakie to błogosławieństwo, że to akurat on jest tutaj, a nie tam.
- Gadałaś  z tym... jak mu tam? Luck? Lusois? - zmarszczyła brwi i usiadła przy wolnym stoliku.
- Ygh..- wydała z siebie dźwięk irytacji, krzywiąc się przy tym.- Louis. Tak, niestety tak.
- Właśnie. - pstryknęła palcami i usiadła po turecku. - Podobasz mu się. Widać jak na ciebie patrzy. Z resztą jak każdy. Ten sam zmartwiony wzrok.
- Czemu nie jecie? - obok nich pojawiła się Megan.
- Bo ty tu jesteś. - uśmiechnęła się słodko Olivia. - Wystarczająco obrzydzające.
- Nie pobędziesz tutaj długo. - uśmiechnęła się wrednie. - Przeniosą cię na inny oddział.
Zmarszczyła brwi.
- Kłamiesz.
- Nie. Trzeba było nie uprawiać seksu z pracownikiem. - warknęła i zwróciła się do brunetki. - Chcesz wody?
- Chcesz, żeby moja koścista noga weszła ci w dupę?- zapytała, patrząc na nią z obrzydzeniem.
- Przyniosę ci coś. - mruknęła nie zwracając uwagi na jej wypowiedź. Swoim niedbałym krokiem poszła do kuchni.
- Nigdzie cię nie przeniosą.- Evans rzuciła niedbale do blondynki.- Tu są tylko trzy oddziały. Nasz, zamknięty o zaostrzonym rygorze i ten dla warzyw. Nie sprawiasz aż takich problemów, żeby mieli cię gdzieś przenosić.
Nie odpowiedziała jej. Przetwarzała słowa Megan. Wciąż od nowa i od nowa.
- Hej...- brunetka pomachała ręką przed twarzą Olivi.- O co jej chodziło z tym... Seksem?
- Skąd mam wiedzieć? - warknęła odwracając głowę.
- Czy ty...
- Czy mnie przeleciał? - prychnęła.
- Czy mu się oddałaś?
- To, że jestem tutaj zamknięta to nie oznacza, że jestem nienormalna. - mruknęła. - Może i mam problemy, ale nie takie, żeby pocieszać się seksem. Nie upadłam aż tak nisko...
Przytaknęła.
- Chciałam mieć pewność. Wierzę ci. Megan jest napaloną na Harrego idiotką.
- Ale on się nie pali do bliskości z nią. - mruknęła patrząc w stół.
- Bo on jest mądry. I dobry. To już mówiłam.- mruknęła, odchylają głowę do tyłu.- Akurat jego lubię. Jest fajny.
- A Louis?
Skrzywiła się.
- On mnie denerwuje.
- Jako jednym jest normalny. - mruknęła. - Nie sprawia problemów. Jest wkurzający, ale da się z nim pogadać.
- Masz. - obok nich pojawiła się Megan. Przed brunetką postawiła tacę z jedzeniem. Zwróciła się do blondynki. - Zjesz później. Musimy podać ci kroplówkę. Na czczo.
Przytaknęła, a pielęgniarka odeszła.
Brunetka patrzyła na jedzenie, coraz szybciej i płycej oddychając.
- Zwymiotuję.- poderwała się z krzesła i pobiegła w stronę drzwi do toalety.
Ta tylko głośno westchnęła i poszła do siebie.  Harry westchnął ciężko, gdy zobaczył, jak Lola znika w łazience. Wstał z krzesła.
- Jeśli nie znajdziemy czegoś, czym można ją bezpiecznie karmić, to umrze z wycieczenia w ciągu tygodnia.- mruknął pod nosem, idąc w jej stronę.
Wraz z jedną ze starszych pielęgniarek pomógł dziewczynie wyjść z toalety. Posadzili ją ponownie przy stoliku.
- Lola, co jesteś w stanie zjeść?- zapytał.
- Nic.
- Ale coś zjesz nawet, jeśli będę musiał osobiście włoży ci to do gardła a potem trzyma tak, żebyś nie wymiotowała.- powiedział surowo.- Żarty się skończyły.
- Nie chcę...- po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Harry westchnął.
- Za chwilę coś ci przyniosę...- oddalił się wraz z pielęgniarką. Brunetka podciągnęła kolana pod brodę i zaczęła cicho płakać.
- Hej. Co jest? - obok niej kucnął Louis. - Wiem, że mnie nie lubisz, ale proszę. Zjedz coś. Nie chcę, żebyś umarła....
Podciągnęła nosem.
- Niby czemu?
- Bo... Zasługujesz na znacznie więcej niż śmierć. - szepnął. - Jesteś zbyt śliczna na śmierć.
- Nie jestem śliczna. Nie jestem ładna. Do cholery, przestańcie wszyscy to powtarzać!- krzyknęła, kuląc się jeszcze bardziej.
-To dlaczego wszyscy wciąż ci zazdroszczą? Dlaczego pielęgniarki uważają cię za zagrożenie? Wciąż się boją, że zabierzesz im jakiegoś faceta. Jesteś śliczna i to się liczy. Zawsze ci będę powtarzał. Tak długo, aż zrozumiesz, że naprawdę jesteś piękna, ale musisz jeść. - mówił spokojnie.
Podciągnęła nosem.
- Jogurt.
- Jaki? - uśmiechnął się delikatnie.
- Brzoskwiniowy.- szepnęła.
- Już się robi. - uśmiechnął się, a następnie poszedł do Harrego. Chwilę o czymś z nim rozmawiał, a po chwili wrócił z jogurtem. - Proszę. Specjalnie dla ciebie.
Nieśmiało wzięła do rąk kubeczek i łyżeczkę.
- Nie patrz na mnie.- mruknęła.
- Okay. - zaśmiał się cicho i zaczął gapić w stół. - Lubię cię, wiesz?
- Ja ciebie nie. Smutne.- mruknęła, mocząc łyżeczkę w jogurcie. Chwile się w nią wpatrywała, po czym włożyła ją do buzi i oblizała.
- Nie musisz mnie lubić. - szepnął. - Ważne, żebyś żyła i jadła.
Popatrzyła na niego czujnie.
- No dobra. Trochę cię lubię. Ale to bardziej jest nie nielubienie niż lubienie.
Uśmiechnął się pod nosem.
- Smacznego.
- Nie patrz jak jem.- warknęła nagle.
- Nie patrzę jak jesz. - powiedział spokojnie. - Nie spojrzę dopóki nie skończysz.
- Nie ty. Ona.- mruknęła, piorunując wzrokiem gapiącą się na nich Megan.
Podniósł wzrok i spojrzał wrogo na pielęgniarkę.
- I jak tam nieudana noc? - prychnął. - Znów cię spławił?
- Nie interesuj się za dużo. - warknęła. - Ciesz się, że nie dałam ci większej dawki leków nasennych. 
- Marzę tylko o tym. - mruknął zbijając ją z tropu. - Wtedy nie musiałbym na ciebie patrzeć i psuć sobie humoru.
- Masz pecha. Jesteś skazany na mnie. - uśmiechnęła się słodko. - Nikt inny nie chce cię pilnować.
- Albo udusiłaś ich swoim duszącym oddechem. - uniósł zabawnie brwi.
- Za piętnaście minut przyjdziemy do ciebie. - warknęła i wyszła ze stołówki.
Chłopak powoli spojrzał na Lolę, a następnie wpił swój wzrok w stół.
- Czemu nikt inny nie chce cię pilnować?- zapytała, oblizując łyżeczkę.- Przecież jesteś słodki. Na pewno podobasz się którejś z pielęgniarek.
- Mam specyficzny tok myślenia. - puścił do niej oczko.
- Czyli?
- Powiem tak. Przez pierwszy miesiąc mojego pobytu tutaj... - na jego twarzy pojawił się uśmiech. - Chodziłem tylko w czerwonych bokserkach z nosem klauna.
Uśmiechnęła się szerzej, szybko mrugają powiekami.
- W czym?- zaśmiała się.
- Chcesz? Mogę ci je pokazać. - zaśmiał się. - Oprawiłem w ramkę na pamiątkę.
- Hahaha, nie, raczej nie.- zaśmiała się wesoło. Po chwili zmierzyła go badawczym spojrzeniem.- Pewnie było na o patrzeć.
- Nie mi to oceniać. - zaśmiał się.
- Hm. Szkoda.- mruknęła, dyskretnie wkładając odrobinę jogurtu do buzi.
- Hah. - zaśmiał się cicho. - Idę po jabłko. Chcesz?
- Nie. Nie lubię jabłek.
- Gruszka? Marchewka?
Zawahała się.
- Lubię marchewki. Ale nie chcę.
- Na pewno? - spojrzał na nią uważnie.
- Tak.- mruknęła, wpatrując się w pudełeczko z jogurtem. Już prawie widać było dno...
- Okay. Nie naciskam. - uśmiechnął się. - Zaraz wracam.
Wstał i poszedł po owoc. Gdy był w połowie drogi, minął się z Harrym.
- Wracam do domu. Bądź grzeczny.- Styles uśmiechnął się do pacjenta.
- Tak jest tato. - zaśmiał się cicho.
- Widzimy się jutro.- poklepał go po ramieniu i ruszył ku wyjściu. Uśmiechnął się do kilku pacjentów, pomachał do Billego i szeroko uśmiechnął się do Loli. Ta nieśmiało odwzajemniła gest.


- Jeśli się do niego odezwiesz zabiję cię. - Megan warknęła nisko. Przerażająco nisko.
Dziewczyna przełknęła głośno ślinę i przytaknęła.Pielęgniarka ruszyła do gabinetu pielęgniarek, a pacjentka do swojego pokoju. Znów się zaczęło. Strach... Strach przed śmiercią...
Nagle na kogoś wpadła.
- O, witaj Olivio.- Harry uśmiechnął się wesoło.- Dobrze spałaś?
Już miała coś powiedzieć, gdy przypomniała sobie słowa Megan. Nie odpowiedziała. Wyminęła go i szła dalej. Zupełnie jak w transie.
- Olivia!- zawołał za nią.
Nie zareagowała. Po prostu szła przed siebie. Zmarszczył brwi. Patrzył na nią, do póki nie znikła za zakrętem. Westchnął i ruszył do wyjścia z budynku.
Po jej policzkach spłynęły łzy. Bardzo go lubiła, ale bała się, że Megan spełni obietnicę. Nie chciała umierać. Kiedy dziewczyna doszła do 1907 czekała tam na nią Megan z kroplówką. Usiadła na łóżku, a ta zaczęła ją podłączać.  Żadna nie odezwała się. Słychać było tylko i oddechy. Bicie serc. Drżenie Olivi. Kiedy skończyła zabrała do połowy pełną butelkę wody i wyszła. Blondynka położyła się zwijając w kłębek.
Po około 20 minutach usłyszała pukanie. Nie zdążyła odpowiedzieć, a drzwi się otworzyły.
- Hej, to ja.- powiedziała Lola, wchodząc do pokoju.
- Hej. - usiadła. - Coś się stało?
- Nie, czemu?- zapytała, siadając obok niej.- Nudzi mi się.
- Tak się pytam. Jadłaś?
Zamilkła.
- Lolu?
- Jadłam.- szepnęła.
Uśmiechnęła się.
- Też chcę. Głodna jestem. - mruknęła.
- Przynieść ci coś?
-Nie. Wytrzymam do kolacji. - uśmiechnęła się. - Co tam?
Wzruszyła ramionami.
- Nic... Czego się boisz?- zapytała nagle.
- Hmm? - zmarszczyła brwi.
- Boisz się czegoś. Czego?
- Wydaje ci się.
- Nie.
- Tak.
- Słuchaj. Nie lubię kłamstw. Jeśli nie chcesz mi mówi, to powiedź, że nie chcesz, a nie wciskaj kit.- burknęła.
- Nie boję się niczego. Jak Louis?
- W porządku. Więc kogo?
- Nikogo.
- To nie, nie mów.- mruknęła, obracając się do niej bokiem.
- Harrego. - mruknęła.
Zmarszczyła brwi.
- Czemu boisz się Harrego?
- Bo tak.
- Przestań tak do mnie mówić! Powiedz do cholery, ze nie chcesz ze mną rozmawia i nie wkurwiaj mnie tak!- krzyknęła.
- A co mam ci powiedzieć? - prychnęła. - Poprosiłam go, żeby zabrał mnie do Hyde Parku, ale to skończy się źle...
- Niby czemu ma się skończyć źle?
- Skończy się śmiercią.... - powiedziała przerażająco nisko. Brunetkę przeszedł dreszcze przerażenia.
- Czyją?- zapytała cicho.
Przełknęła głośno ślinę.
- ... Moją... - szepnęła ledwo słyszalnie.
Brunetka wytrzeszczyła oczy.
- Chyba mi nie powiesz, że Harry...
- Nie. Nie wiem. On... Ona.... Żadna różnica...
- Ona?- uniosła brew.- ... ... ... Zbiję ją.- wstała z łóżka.
-... Nie... To... bezsensu... Wystarczy,że.... nie pójdę tam z nim... problem z głowy.
Brunetka uśmiechnęła się upiornie.
- Zabiję ją. Tak po prostu. Uznają mnie za nie poczytalną i już.
W momencie kiedy brunetka stanęła przy drzwiach, blondynka się poderwała i chciała ją zatrzymać. Wtedy wyrwała igłę z ręki, a krew zaczęła szybko wypływać. Przyłożyła rękę, żeby zatamować choć trochę krwawienie, ale po chwili straciła przytomność. Wszytko przez ten zapach. Bała się krwi. Mdlała na jej widok, zapach.

Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, że leży na kozetce w gabinecie lekarskim. Za biurkiem siedziała krępa, rudowłosa kobieta kobieta. Na oko około 50- tki. Na jej  bulwiastym nosie spoczywały okulary, które co chwilę poprawiała. Wypełniała jakieś papiery.
Zaczęła się podnosić. Rozejrzała się dookoła.
- Gdzie jestem?
- O, obudziłaś się już.- mruknęła kobieta.- Jestem doktor Black. Straciłaś trochę krwi, ale to nic poważnego... Już dawno nie zaobserwowałam przypadku, żeby jedna pacjentka pomagała drugiej...
- Gdzie Lola? - zapytała i wstała.
- Usiądź.- mruknęła kobieta.- Muszę sprawdzi ci ciśnienie. Pacjentka Evans została odesłana do swojego pokoju wraz z pielęgniarką.
- Dobrze się czuję. - mruknęła.- Muszę się zobaczyć z Lolą.
- Siedź spokojnie, albo zawołam ochronę.- warknęła, podchodzą do niej z ciśnieniomierzem.
- Chcę zobaczyć się z Lolą! - krzyknęła przeraźliwie głośno.
Kobieta otworzyła drzwi na korytarz, a do środka weszło dwóch mężczyzn. Jeden z nich posadził brunetkę na kozetce, a drugi ściągnął jej bluzkę.
Pisnęła. Zaczęła się szarpać. Udało im się ją unieruchomić, a wtedy pani doktor założyła jej przyrząd do pomiaru ciśnienia.
- Już.- mruknęła, gdy skończyła. Wtedy ochrona puściłą blondynkę.
- Nienawidzę was. - wycedziła przez zęby i szybko wyszła z gabinetu. W biegu ubierała bluzkę. Tuż przed 1804 wzięła kilka głębszych wdechów. Zapukała i weszła. Akurat był Louis. Uśmiechnęła się.
- To ja przyjdę potem. - powiedziała przyjaźnie i wyszła. Poszła do swojego pokoju.
- Stój!- usłyszała wołanie. Odwróciła się i zobaczyła tylko burzę czarnych, długich włosów. Lola przytuliła ją mocno. Odwzajemniła uścisk. Stały na korytarzu i przytulały się. Tak jak przyjaciółki od wielu lat...
- Martwiłam się! Lało się tyle krwi... Ostatni raz widziałam taki potok, jak odcięłam sobie...- zamilkła.- Nie ważne. Dobrze się już czujesz?- odsunęła się.
- Tak. Idź do Louisa. Ja idę się przespać. -uśmiechnęła się niemrawo.
- Poczeka. Burak. Znowu chce, żebym jadła...- skrzywiła się.- Odprowadzę cię.
Cicho się zaśmiała.
- Poradzę sobie. Wracaj do buraka.
Zmarszczyła brwi.
- Robisz to naumyślnie, chcesz, żebym cierpiała, no nie?
- Nie rozumiem.
Przewróciła oczami.
- To miał by żart. Wybacz, wyszłam z wprawy. Tu nie ma, z kim żartować.
- Przyjdź wieczorem. - puściła jej oczko i poszła do siebie.
Brunetka przewróciła oczami i wróciła do pokoju.
- I co z nią? - zapytał chłopak.
- Chyba jest dobrze... Co muszę zrobić, żeby zamordować kogoś, ale żeby stwierdzili, że jestem nie poczytalna?- zapytała nagle.
- Co? - zapytał zdziwiony. - Czemu?
- Tak jakoś. Czysto... No dobra, nie do końca teoretycznie.
Zmarszczył brwi.
- Co chcesz zrobić?
- Nic.- wzruszyła ramionami.
- Jasne. Kogo chcesz zamordować i za co?
- Megan. Za całokształt.
- Co ci tym razem zrobiła? - zmarszczył brwi.
- Oddycha.- burknęła, siadając na łóżku.
- Hah. - zaśmiał się cicho i usiadł obok niej. - Uderzyła cię?
- Jasne, że nie.- prychnęła.- Oddałabym jej...
- Więc o co chodzi? - spytał zdziwiony.
- A nie możesz pomóc bez zadawania pytań?- zapytała zrezygnowana.
- Jak usłyszę powód...
Przewróciła oczami.
- Groziła.
- Tobie?
- Nie... A gdyby mi, to co?
- To komu?- zdziwił się.
- Komuś, no nie ważne. Groziła, i teraz ta osoba się boi, a była bardzo bliska beztroskiego i szczęśliwego życia. Tak czy inaczej, zamierzam się pozbyć wywłoki...
- Nie pozwolę ci. Pogadam z Harrym..
- Nie!- zawołała, łapią go za dłoń.
- Dlaczego? - zmarszczył brwi. - Pomógłby.
- Eeee... W tej sytuacji, raczej nie...
- Chodzi o Olivie, prawda?  - uniósł brwi.
- Z czym masz problem, kiedy mówię "nie zadawaj pytań"?- burknęła, opierają się plecami o ścianę.
- Wiedziałem. -  mruknął. - To co robimy?
- Noo... Ja nadal jestem za wsadzeniem jej kija w dupę.
- Hah. Może coś innego?
- Hmmm... Jak nie kij, to może strzykawka?
- N... Chociaż... - przez chwilę się zastanawiał. - Nie najgorszy pomysł...
Uśmiechnęła się.
- Nawet tobie to pasuje.
- Najwyraźniej. - zaśmiał się.
- Tak czy inaczej, mam zamiar ją dzisiaj jakoś sprowokować...
- Chyba wystarczy, że jestem tutaj. - zaśmiał się cicho.
Uniosła brew.
- W jakim sensie?
- No, żeby Megan się wkurzyła.
- Czemu miałoby ją to denerwować?
- Nie wiem, ale denerwuje.
- Głupie.- mruknęła, odchylając głowę do tyłu. Przymknęła powieki i odetchnęła cicho.
- Wiem. - westchnął.
- Dlaczego tu trafiłeś?- zapytała cicho.- Tak na prawdę.
- Może kiedyś ci powiem. - puścił jej oczko. - Ale nie teraz.
- Czemu?
- Bo tak będzie lepiej. Powiem ci. W najbliższym czasie. Zgoda?
- Nie?- odpowiedziała pytaniem na pytanie i odwróciła twarz
- Dlaczego?
- Idź sobie.
- Zobaczymy się potem? - zapytał jakby z nadzieją.
- Niby po co? I tak ci to wisi...
- Gdybym miał to w nosie, to bym się o to nie pytał. - uśmiechnął się lekko. - To jak?
- Gdybyś nie miał tego w nosie, wiedziałabym o tobie cokolwiek.
- Mówiłem już. Miałem załamanie nerwowe. - puścił jej oczko. - A powód ci zdradzę przy kolacji.
- Żeby tu trafić, wszyscy musieli przejść jakieś załamanie.- burknęła.
- Opowiem ci wszystko przy kolacji. - uśmiechnął się miło. - Do zobaczenia kruszynko.
- Nie mów tak.- skrzywiła się.- Jeśli już musisz mówić do mnie jakimś zdrobnieniem, mów Lol.
- Dobrze. - szepnął i wyszedł zamykając za sobą drzwi. 

niedziela, 20 kwietnia 2014

Tam, gdzie nikt nie che być. cz. 3

Hej. Tak. Dzisiaj jest Wielkanoc, a jutro lany poniedziałek. Z okazji świąt chcemy Wam wszystkim złożyć ciepłe życzenia. A wiec: 


Kolorowych jajeczek,

rozczochranych owieczek,

rozkicanych króliczków,

pyszności w koszyczku,

a przede wszystkim

mokrego ubrania


w dniu wielkiego lania!


Wszystkiego dobrego Wam życzymy i zapraszamy na nową część opowiadania ;*


~Justme and Red Rose 




Kolacja.
Wszyscy znowu zebrali się w stołówce. W rogu, na stoliku siedział Harry, jedząc jabłko i rozmawiając o czymś z jednym z ochroniarzy. Czujnie przeczesał salę. Tym razem nie brakowało nikogo. Była nawet Lola. Wysłał jej pokrzepiający uśmiech, gdy jedna z pielęgniarek postawiła przed nią miskę kleiku kukurydzianego.
Brunetka zmarszczyła się.
- Myślałam, że będziecie próbowali wepchnąć we mnie jedzenie. Co to jest? Śmierdzi jak psie żarcie...
- Ich specjał. - naprzeciw niej usiadła jakaś blomdynka. - Smakuje lepiej niż wygląda.
Dziewczyna popatrzyła w miskę.
- Nie tknę tego- szepnęła, odsuwając od siebie naczynie.- Chcesz, to możesz zjeść.- powiedziała głośno.
- Ta, bo swoje zjadłam. - zaśmiała się cicho. - Olivia Maris.
- Lola Evans.- odpowiedziała.- Nie żartuję. Częstuj się.
- Nie dzięki. A poza tym powinnaś coś zjeść. Nie wyglądasz najlepiej. - zmartwiła się.
- Wiem, że nie wyglądam najlepiej.- burknęła, opadając w krzesło.- Wyglądam jak stado słoni.... Nie dobrze mi.
- Serio? Zamień się. - mruknęła i położyła głowę na stole. - Chciałabym być tak chuda jak ty. Narzekasz, że jesteś gruba, a to nie prawda. Większość tych psycholi ogląda się za tobą. Nawet ten cały doktorek. - mruknęła w stół i się podniosła. Widząc jej minę dodała. -Tylko nie mów,że tego nie zauważyłaś.
Pochyliła się nad stołem.
- Nienawidzę siebie. Zastanawiam się, ile potrzebują czasu, żeby zrozmieć, że ja chcę umrzeć.
- Głupia jesteś. Życie... Jest do dupy, ale musimy żyć, żeby chronić innych frajerów przed nim. - mruknęła. - Nie powinnaś tak mówić.
Odsunęła się.
- Nie obchodzi mnie to. Znasz to uczucie, kiedy tak bardzo się nienawidzisz? Kiedy tak bardzo nienawidzisz swojego ciała, że wbijasz w nie paznokcie i próbujesz je z siebie zdrapać licząc na to, że może dzieki temu, będziesz się nienawidzić nieco mniej?
- Z lekka. - mruknęła ponuro. - Kiedy wszyscy je widzą... Śmieją się... Nabijają... Porównują do zwierząt... Wiem...
- Nienawidzę siebie.- mruknęła.- Nie wyjde stąd żywa bo wiem, że to się nigdy nie zmieni. Nie zależnie od tego, czym będą mnie karmić.
- Jeśli chcesz szybko wyjść to wdaj się w romans z doktoriek. - wskazała na Harrego. - Może dzięki temu cię szybciej wypuszcza. On wypisze papierek, który potwierdzi, że nie musisz tu być i problem z głowy. - wzruszyła ramionami.
- Skoro masz taki genialny plan, to czemu sama go nie wykorzystasz?- prychnęła.
- Bo nie przepadam za tym kretynem. - warknęła. - Jest debilem i tyle.
- Nie mów tak.- zganiła ją.- Harry jest... Dobry. W przeciwieństwie do większości tego personelu... On jest na prawde dobry. Po za tym, w twoim genialnym planie jest luka. On nie jest psychiatrą. Jego opinia się w tym wypadku nie liczy.1
- Jasne. Dobry. On rani psychicznie, a reszta i psychicznie i fizycznie. Nie widzę dużej różnicy. - mruknęła. - Nie różni się niczym. Cały ten szpital jest do dupy. Personel jeszcze gorszy.
- Rani psychicznie?- parsknęła.- Dobre. To tak, jakby powiedzieć, że szczeniaczek Labradora może cię zagryźć. Ale mniejsza... Napiłabym się wody.
- To mu to powiedz. - prychnęła. - Jesteś anorektyczką. Nie przeżyłaś wielkiej trumy. Po prostu nienawidzisz swojego ciała. Nie zrozumiesz o co chodzi. - mruknęła i wyszła ze stołówki.
- Oczywiście.- prychnęła pod nosem. Wstała od stolika.
- A ty gdzie chcesz iść? - obok pojawiała się Megan. - Harry, chodź tutaj!
- Co się dzieje? Jak się czujesz, Lolu?- zapytał zmarwiony.
- Czuje się dobrze. Idę do pokoju.
- Nic nie zjadłaś. - powiedziała pielęgniarka.
- Bo ta papka śmierdzi. Sama spróbuj to zjeść.
- Zażalenia do szefa kuchni nie do mnie. - mruknęła.
- Tak więc idę.- mruknęła, mijając ją.
- Potem ci coś przyniosę. - dodała i odeszła.
- Lolu..- zaczął Harry.- Musisz jeść.
- Wiem.- mruknęła.- Powiedz temu swojemu przygłupiemu kumplowi, że zanim się wjedzie, trzeba pukać.
- Komu?- Styles zmarszczył brwi.
- Dobrze wiesz, komu.- ruszyław stronę korytarza prowadzącego do skrzydła sypialnego.
- Jasne, że wiem.- westchnął, po czym obrucił się i ruszył do stolika, przy którym siedział Louis.
- No, jest źle.- zaczął lekarz, opadając na krzsło.
- W kwestii? - odsunął jedzenie i oparł się na krześle.
- Ludzie zaczynają nazywać cię moim kumplem.
- To nie gadaj ze mną. - wzruszył ramionami.
- Masz wiadomość.- odparł.
- Jaką?
- Przed wejściem się puka.
- Poskarżyła się?
- A ma no co?- zapytał, unosząc brew.
- Nie.
- Na pewno?
- Kumplowi nie wierzysz? - zaśmiał się.
Przewrócił oczami i uśmiechnął się.
- Kumpluję się z pacjentem psychiatryka... Powinienm się martwić, no nie?
- No raczej.
- Tak więc, powiedziała, że najpierw się puka.- puścił do niego oczko, wstając.- Tylko grzecznie, bo tam wszędzie szwendają si pielęgniarki.
- Tak jest doktorku. - zaśmiał się cicho.
- Idę. Będę dopiero jutro, na nocnej zmianie. Nie narozrabiaj,
- Jasne.
- Aaaaa, właśnie. Zapomniałbym.
Zmarszczył brwi.
- O czym?
- Zemszczę się. I to krwawo. Za to, co naopowiadałeś Olivi.
- A co? Dała ci kosza? - prychnął. - Nie ładnie. Nie ładnie.
- Uważaj, żeby Lola nie dała ci kosza, jak jej powiem, jak przez pierwszy miesiąc pobytu chodziłeś tylko i wyłącznie w bokserkach z nosem klauna.
- Mogę je nawet jej pokazać. - wystawił mu język i ściszył głos. - Lekarz i pacjentka? Skandal... Pierwszy i ostatni....
- Skończ.- przewrócił oczami.- Nic z tego nie wyjdze...
- A jednak dała kosza. - zaśmiał się. - Co zrobiłeś?
Harry patrzył na niego w ciszy, uśmiechając się lekko.
- Ciesz się, że tu nie można mieć ostrych przedmiotów...- mruknął, obrajacjąc się na pięcie.
- Do jutra!
Ten tylko pokręcił głową i wrócił do dania.



Popołudnie.
Do pokoju 1804 rozległo się ciche pukanie. Chłopak nie czekając na pozwolenie wszedł do środka. Zamknął za soba drzwi. Usiadł tam gdzie wcześniej. Popatrzył na dziewczynę. Uważnie się jej przyjrzał.
- Jak się czujesz? - zapytał spokojnie. - Nie wyglądasz najlepiej. Jadłaś? A może coś piłaś? Wodę?
- Po co ci to wiedzieć?- warknęła, przyykrywając się szczelniej kocem.
- Chcę wiedzieć. A poza tym chciałbym z tobą pogadać. Niczego więcej nie oczekuję. - wzruszył ramionami.
- Rozmawiasz tylko z Harrym.- prychnęła.
- Ale chcę pogadać z tobą. Nie jesteś Harrym, więc... - mruknął. -  Nie jesteś lekarzem, więc nie będzie cię obchodzić czemu tu jestem. Normalna rozmowa. Tylko tego chcę.
- Masz od tego innych pacjentów.- mruknęła, odwracając twarz.
- Ta. Słuchać jak to jest kogoś zgwałcić, albo jak to jest... Nie dzięki. - wywrócił oczami.
- Nie wszyscy tutaj mają takie problemy.- prychnęła.- A... Jak ty tu trafiłeś?
- Małe załamanie nerwowe. - puścił jej oczko.
- Gdyby było małe, już dawno by cię wypuścili.- mruknęła, przyglądając mu się czujnie.- A jesteś tu najnormalniejszą osobą. Więc czemu ciągle tu siedzisz?
- Uważają, że jestem niebezpieczny. - uniósł zabawnie brwi. - Że jeśli mnie wypuszczą to coś sobie zrobię albo komuś.
- Hm. Ciekawe...
- No. - mruknął. - A teraz mi powiedz czemu wciąż odmawiasz jedzenia. Jesteś chuda i fajna, ale głupia. Nie jesz, a tym doprowadzisz do śmierci. Cierpienia wielu osób.
- Nie zrozumiesz.- burknęła, przyciągając swoje kościste kolana pod brodę.
- To mi to wytłumacz.
Zamilkła.
- Lola. - spojrzał na nią. - Wytłumaczysz mi to?
- Tego się nie da wytłumaczyć.- mruknęła.- Z jakiegoś powodu siedzę zamknięta z psycholami. Bo sama jestem psychiczna.
Zaśmiał się cicho.
-  Nie jesteś psychiczna. Po prostu masz problem, którego ci idiocie nie potrafią zrozumieć i rozwiązać.
Popatrzyła na niego z dozą szaleństwa w oczah.
- Trzy razy próbowałam popełnić samobójstwo. Odrywałam sobie kawałki ciała. Przez tydzień wymiotowałam wszystko, co włożono mi do ust. Ja powinnam tu siedzieć.
- Bez powodu tego nie robiłaś.
- Nienawidzę siebie.- szepnęła.- Mam nadzieję, że któregoś dnia za bardzo wkurzę tą całą Megan i wstrzyknie mi za dużo środków nasennych.
- Nie możesz nienawidzić samej siebie. - mruknął niezadowolony z jej wypowiedzi. - Szkoda, że nie leczą inteligencji.
- Mogę, nie zabronisz mi.- prychnęła.
- Nie chcę ci zabraniać. Po prostu uważam, że taka dziewczyna jak ty nie powinna mieć takich problemów. Nie powinno cię tu być. Jesteś...
- A ty co tu robisz? - do pokoju weszła zła Megan. - Nie powinno cie tu być!
- Też tak uważam. Za to ty pasujesz tu idealnie.- warknęła w odpowiedzi brunetka.
- A ty nie powinnaś żyć. - mruknął wstając. - Ludzie patrząc na ciebie boją się. Mogłabyś w końcu zrobić coś z tym czymś co nazywasz twarzą.
- Wyjdź stąd! - krzyknęła, a chłopak opuścił pokój. - Grabisz sobie.
- Ty też. Chociaż, tak czy inaczej Harry prędzej przespałby się z Louisem niż z tobą.- mruknęła.- Na sam twój widok chce mi się wymiotować.
- Jesteś żałosna. - prychnęła i zaczęła podłączać jej kroplówkę. - Nie ruszaj się za bardzo. Musisz to dostać. Harry kazał ci to dać pod wieczór.
Ani drgnęła, czekając, aż igła wbije się w jej żyłę. Pielęgniarka szybko podłączyła ją do kroplówki i postawiła jej butelkę wody na stoliku.
- Przyjdę w nocy. - mruknęła wychodząc.
- Wolałabym nie.- burknęła.
- Nie ty o tym decydujesz. - rzuciła obojętnie i wyszła.




Zapadł zmork. Wszystko pochłonęła ciemność nocy. Uliczne latarnie rozświetlały drogę. Na niebie widniały gwiazdy i księżyc. Piękna noc. Ale nie każdy mógł ją zobaczyć. W szpitalu panowała napięta atmosfera. Niektózy pacjęci sprawiali problemy. Wychodzili z pokojów. Nie chcieli przyjmować leków. Panował niezły harmider.
Harry przyszedł na dyżur. Szedł korytarzem i mijał ochorniarzy, prowadzących pacjentów. Wzrokiem wodził za nimi. Kiedy szedł coraz głębiej w korytarz usłyszał przeraźliwy krzyk. Zatrzymał się i nasłuchiwał.
- Nie! Zostaw! - przeraźliwy pisk rozległ się w całym budynku. Obudził co po niektórych. Pielęgniarki wyszły ze swojego gabinetu i również nasłuchiwały.
- Nie! Nie! Nie! - znów ten sam krzyk. Wszyscy ruszyli w kierunku, z którego dochodził. Kiedy weszli do pokoju zobaczyli jak dziewczyna rzuca się na łóżku. Koszmar. Znów ten sam. Ciągle się jej śnił. Przypomniał tamten dzień. Najgorszy w jej życiu. Została ośmieszona przed całą szkołą. Ale z czasem było coraz gorzej i gorzej.
- Dajcie coś na uspokojenie.- rzucił Harry, podbiegając do łóżka pacjentki. Rzucała się na wszystkie strony, krzycząc przeraźliwie. Harry złapał ją pewnie za nadgarstki.
- Olivia! Olivio. Obudź się. Słyszysz, Olivia!- zawołał, potrząsając nią lekko.- Słyszysz, to tylko sen! Obudź się.
Mocno zacisnęła oczy, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
- Zostaw... - szepnęła i zaczęła się cała trząść. Nagle znów krzyknęła, budząc się. - Nie!
- Ciiii.- szepnął Harry, przytulają ją do siebie tyłem. Była w szoku, nie odskoczyła od niego. Nadal trzymał ją za nadgarstki, które skrzyżowała na brzuchu, a jego silne ramiona oplatały ją wokół.- Olivio, to był tylko sen. Taki, jak wcześniejsze. Oddychaj...
- Zostaw mnie. - powiedziała cicho. - Wyjdźcie stąd.
Powoli ją puścił i odsunął się. Machnął ręką do pielęgniarek, aby się oddaliły. Posłusznie wyszły. Megan wciąż ją obserwowała. Wyszła. Dla Harrego.
- Olivio, wszystko w porządku?- zapytał cicho. Jego oczy czujnie ja lustrowały.
- Zostaw mnie. - podkuliła nogi pod siebie.
- To był tylko sen. Stare wspomnienie. Teraz jesteś bezpieczna. Nikt cię nie skrzywdzi.- mówił powoli, nie ruszając się.
- Wyjdź. - spojrzała na niego wrogo. - Wyjdź stąd.
Westchnął ciężko.
- Zgoda.- wstał.- Zaraz przyjdzie Megan, da ci coś na uspokojenie.
- Nie chcę. Dajcie mi spokój. - odwróciła twarz. - Niczego nie potrzebuję od was. Po prostu dajcie mi spokój. Chcę być sama.... Już zawsze...
- Skarbie...- mruknął, zatrzymują się na chwile w drzwiach.- Wyleczymy cię z tego. Choćbym miał zostać tutaj do końca, do póki ty stąd nie wyjdziesz.
- Jak tam jest? - spytała nagle.
- Gdzie?
- W Hyde Parku - mruknęła.
Uśmiechnął się lekko.
- Robi się złoto. Liście jeszcze nie spadają, ale żółknął. Wszędzie jest strasznie dużo dzieciaków. Przychodzą ze znajomymi, z pupilami, z rodziną. Jest... Żywo.
Jeszcze bardziej podciągnęła pod siebie kolana i oplotła je rękoma. Schowała twarz w kolana.
- Chyba mi się udało.- powiedział nagle.
- Co? - szepnęła cicho, unosząc lekko głowę.
- Załatwić ci przepustkę.- oparł się o framugę drzwi.
- Robisz to z litości? - bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Nie.- odparł.
- To po co?
- Bo bardzo tego chciałaś.- odpowiedział cicho.- Bo chcesz tego, no nie?
- Tak, ale... - zawahała się. - Nie boisz się, że będę chciała ci uciec? Tak po prostu załatwiłeś tą przepustkę?
-  Nie tak po prostu...- przeczesał dłonią włosy.- Czeka cię najpierw rozmowa z psychologiem, czy aby na pewno jest to bezpieczne... I bardzo nalegają, żeby na przepustkę zabrał cię członek rodziny.
- Chcę iść z tobą. - powiedziała pewnie, a na twarzy chłopaka zawitało zdziwienie.
- Aha... Ale obawiam się, że to będzie trudne...
- Proszę. - szepnęła. - Nie widzieć nikogo z rodziny. Po prostu chcę poczuć inny zapach niż ten. Tak dawno nie widziałam drzew. Normalnych ludzi.
Znów wsunął dłoń we włosy i lekko je szarpał. Zagryzł dolną wargę w zamyśleniu.
- Ale potrzebujemy zgody od członka twojej rodziny.
- Z tym nie będzie problemu...
Popatrzył na nią, zastanawiają się.
- Skąd mam pewność, że nie będziesz mi sprawiać problemu?
- Jeśli nie chcesz to nie musisz mnie nigdzie zabierać. Wytrzymam tutaj. - mruknęła. - Nie jestem psychopatką, która czyha na twoją śmierć. A poza tym... jesteś silniejszy, no nie?
- Nawet nie myślałem o tym, że mogłabyś mi coś zrobi.- zmarszczył brwi.
- Jasne...
- Boję się, że będziesz chciała zrobić coś sobie...
Odwróciła twarz.
- Gdybym... Chciała się zabić. Zrobiłabym to już dawno. - mruknęła nisko.
- Zrobić sobie krzywdę, a się zabić, to są dwie różne rzeczy.- powiedział cicho.- Tak czy inaczej. Do kogo mam dzwonić, żeby zdobyć podpis kogoś z rodziny?
- Do ojca. - mruknęła.
- Dobrze. Chcesz coś nasennego?
- ... - zawahała się. - Przytulisz mnie?
Otworzył szerzej oczy i uniósł brwi ze zdziwienia.
- Na pewno?
- Mhm. - przełknęła głośno ślinę.
Powoli podszedł do łóżka i usiadł na jego skraju. Otworzył ramiona. Niepewnie się do niego przytuliła. Odetchnęła z ulgą, kiedy jego mocne ramiona otoczyły nią. Bała się, ale... wiedziała, że przy nim jest bezpieczna.
- Na pewno zaśniesz?- wyszeptał w jej włosy.
- Mhm. - przytuliła go mocniej. - Na pewno.
- Okay.- uśmiechnął się, głaszczą ją delikatnie po plecach.- Gdyby coś się działo, będę w dyżurce.
- Dobrze. - powoli się odsunęła. - Dziękuję.
Uśmiechnął się i wstał.
- Kładź się spać.
Uśmiechnęła się lekko i położyła z powrotem.
Przykrył ją kołdrą i poprawił jej poduszkę.
- Dobranoc, śpij dobrze.- pogłaskał ją czule po głowie.
- Dobranoc. - szepnęła i zamknęła oczy.
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
- Nie możesz jej stąd wyprowadzić. - odepchnęła się od ściany z założonymi rękami.
- Megan?- zapytał zdziwiony.- Co ty tu robisz? Czemu nie pracujesz?
- Nie możesz. Jest nienormalna. Nie może opuścić tego budynku.
- Owszem, może. Każdy pacjent może trzy razy w roku dostać przepustkę.
- Ale nie z lekarzem. - warknęła. - Jest niebezpieczna. Może zrobić ci krzywdę
- Z lekarzem nie. Ale podczas jej przepustki, mogę prywatnie zaprosi ją na spacer. Nie martw się, nic mi nie będzie.
- Nie możesz. - mruknęła. - Jeśli coś ci zrobi to kto będzie leczył innych? Nie możesz iść z nią
- Mogę. Nie jest to wbrew prawu, ani wbrew moim obowiązkom. o więcej, jeden z pracowników szpitala, powinien być w pogotowiu, gdyby coś jej się stało podczas przepustki. W zym widzisz problem?
- W niej. - odparła wrogo.
- O co Ci chodzi? Tak na prawdę?- zapytał, krzyżując ramiona ramiona na piersi.
- Jesteś nieprofesjonalny. Odkąd zacząłeś się nią zajmować zmieniłeś się... Tak jakbyś się zakochał... - mówiła z przymrużonymi oczami. - Czujesz coś do niej?
- Nigdy nie byłem w 100% profesjonalny, jeśli przez profesjonalność rozumiesz warczenie do pacjentów, wyzywanie ich i znęcanie się nad nimi.- syknął.- To są ludzie, więc wszystkich traktuję jak ludzi. Mogłabyś pomyśleć, czy nie warto zmienić swojego podejścia.
- Ciekawe czy mówiłbyś tak samo gdybym to ja uprawiała seks z pacjentam. - syknęła.
Zmarszczył brwi.
- Co?
- To samo. - warknęła. - Każdy wie co robisz z tymi, które ci się podobają.
Był zdezorientowany i zdziwiony.
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- Nie udawaj głupka. - prychnęła. - Ile razy już to z nią zrobiłeś? Dwa? Trzy razy w ciągu godziny? No pochwal się.
- Jesteś żałosna.- mruknął.- Nigdy nie uprawiałem seksu z żadną pacjentką.
- Nie wmówisz mi tego. - syknęła. - Każda tylko o tym mówi.
- Każda? Czyli kto na przykład?- zapytał.
- Marisa Stown. Kate Pern. Olivia Maris. - uśmiechnęła się wrednie. - Vanessa Show. Lilly Marck.
- Marisa i Vanessa trafiły tu, jako osoby z zaburzeniami psychotycznymi. Mają halucynacje, realistyczne sny oraz są święcie przekonane, że każdego dnia odwiedzają inny wymiar. Nie sądzę, żeby w ogóle wiedziały, co to jest seks.- popatrzył na nią wymownie.- Lilly rozmawia tylko z doktor Black, która to ją bada. W życiu nie spędziłem z nią nawet 10 minut w jednym pomieszczeniu sam na sam, a Kate jest nimfomanką z zaburzeniami osobowości i opowiada, jak spędziła noc ze wszystkimi pracownikami i pacjentami. Kiedyś, bardzo realistycznie opisywała mi, jak to wy dwie, za pomocą wibratorów urządziłyście sobie przyjemne popołudnie w toalecie.- uśmiechnął się.- Chcesz coś jeszcze dodać?
- Ale Olivia ma tylko depresję. Zniszczyli ją doszczętnie, więc nie ma wyobraźni. Mówi prawdę. Najprawdziwszą prawdę. Gwałcisz pacjentki i wiemy o tym oboje. Tylko ty i ja.
- Nie gwałcę pacjentek i wiemy o tym oboje, ty i ja. Nie wierzę, żeby Olivia coś takiego powiedziała. A na twoim miejscu bym uważał, bo skarży się na ciebie oraz więcej pacjentów.
- Zapytaj jej. - uśmiechnęła się wrednie i odeszła.
Przewrócił oczami i odetchnął. Mimowolnie spojrzał w stronę drzwi do pokoju blondynki. Zawahał się.
- Nie, nie skłamałby tak.- mruknął sam do siebie, potrząsają głową.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Tam, gdzie nikt nie chce być. cz. 2

- Hej, słonko.- zaśmiał się Harry, wchodząc do pokoju.
- Nie mów tak do mnie.- burknęła brunetka.
- Jak mam mówić?- zapytał, przynosząc jej kubek z kisielem.
- Na pewno nie tak.- warknęła, odwracając się.
- Jak się czujesz?- usiadł obok.
- Jak gówno.
- I tak wyglądasz.- skrzywił się.- Na prawdę musisz cość zjeść. To już nie jest kwestia tego, że nie mamy mniejszego rozmiaru stroju szpitalnego, a ten wisi na tobie jak stanik na pani Marschall, tylko kwestia tego, że twoje oczy są przerażające,
Westchnęła.
- Jestem gruba. Brzydka. Nie mogę na siebie patrzeć...
- Ale kisiel nie sprawi, że przytyjesz 2 kilo...
- Ale dojdzie mi 80 kilokalorii. A z tego może się zrobić nawet kilkadziesiąt gram...
- Zaufaj mi. Ten jeden kubeczek kisielu nie pójdzie ani w tyłek, ani w uda, ani w brzuch.- powiedział spokojnie.
- Nie dobrze mi, jak na to patrzę.- skrzywiła się.
- Zaraz coś wymyślimy.- uśmiechnął się zaradnie i wziął się za odpinanie kroplówki. 
Tego wieczoru, Harremu udało się nakarmić Lolę kisielem. Zjadła wszystko.
- Wow, jestem z ciebie na prawdę dumny.
- Nie dobrze mi...- jęknęła.
- Wierzę w ciebie. Wierzę, że nie zwymiotujesz. Jesteś bardzo dzielna.- poklepał ją po dłoni.
- Nie pasujesz tu.- powiedziała nagle.
- W jakim sensie?- zmarszczył brwi.
- Jesteś... Dobry. I... I mogę z tobą rozmawiać. Nie jesteś jak reszta...
Uśmiechnął się lekko.
- To chyba dobrze, prawda?
- Taaa... Uważaj na Megan.
- Na kogo?- zapytał zdziwiony, zbierając swoje rzeczy.
- Na tą pielęgniarkę. Jest suką.
- Co? Czemu tak...
- Zjad... Hej Harry... - uśmiechnęła się, wchodząc do sali.- Idziemy jutro ma kawę?
- Hm? O nie, jutro nie mogę. Mam cało dniowy dyżur.- odpowiedział, marszcząc brwi.
- To może odprowadzisz mnie dzisiaj?
- Bardzo chętnie, Megan, ale nie wiem, kiedy wyjdę. Może następnym razem?- zapytał, pokazując dołeczki,
- Okay. Trzyma cię za słowo. - uśmiechnęła się i zabierając kubek po kisielu wyszła.
- Gdy następnym razem tu wejdzie, obrzygam ją.- burknęła.
Harry tylko się zaśmiał.
- Rozumiem, że mam jej nie uprzedzać.
Przytaknęła.
- No nic. Miłej nocy, Lolu.
- Dobranoc, doktorze.
- Mów mi Harry.- uśmiechnął się do niej, stojąc obok drzwi.
- Okay. Dobranoc Harry.- mruknęła, po czym obróciła się twarzą do ściany.




Lunch wyglądał tak jak zawsze. Pacjenci. Pielęgniarki. Ochrona. Brakowało tylko dwóch osób. Doktora Harrego i Loli. Olivia wiedząc,że Louis ma dobre kontakty z Styles'em, zapytała się o badania. Ten opowiedział jej o tym jak to lokowaty molestuje pacjentki. Dziewczyna totalnie się przeraziła. Znów zamknęła w sobie. Było tak blisko by w miarę normalnie rozmawiała. Wszystko się znów cofnęło. Niebieskooki korzystając z nieuwagi ochroniarzy wymknął się i poszedł do pokoju 1804. Wszedł bez pukania.
- Jak się czujesz? - mruknął zamykając drzwi.
Brunetka zmierzyła go czujnym spojrzeniem. Nie odpowiedziała.
- Jadłaś coś dzisiaj? - zmarszczył brwi i  uważnie się jej przyjrzał. - Wyglądasz jak trup. Blada. Sam szkielet. Przerażające oczy. Mogłabyś zacząć jeść. Może nie serwują zbyt dobrego jedzenia, ale musisz jeść jeśli chcesz stąd wyjść.
Odwróciła się twarzą do ściany.
- Lolu, tak? - usiadł na podłodze naprzeciw niej. - Więc jak? Zaczniesz jeść i wypiękniejesz czy raczej nie?
- Jestem brzydka. Wyglądam jak jakiś hipopotam skrzyżowany ze słoniem. Nie mogę patrzeć na to, jak obrzydliwie wyglądam.- warknęła.- Jedząc więcej, będzie tylko gorzej.
Ten się zaśmiał.
- Jesteś piękna. Zbyt  chuda,ale piękna. - uśmiechnął się. - A co lubisz jeść najbardziej? Jakieś owoce? Warzywa? A może owsianka?
- Idź stąd.
- Dlaczego? Nie dotykam cię. Nie krzywdzę. Mówię to co widzę. - mruknął wstając. - Powinnaś jeść. A hipopotamy i słonie zostaw w spokoju.
- Prędzej umrę.
- I właśnie tego chcemy uniknąć. - szepnął. - Myślisz, że po co się narażam? Dla jaj? Chcę, żebyś powiedziała mi co byś zjadła, a ja załatwił bym ci to bez problemu. Tylko chcę, żebyś coś zjadła. Nie dużo. Coś. Chociaż trochę.
- Nie jestem głodna.
- Ale możesz być. Więc?
Nie odpowiedziała.
- Lolu?
- Nie lubię cię.
- Hah. Nie musisz. Wystarczy, że zaczniesz jeść. Wtedy dam ci spokój. Będę miał pewność, że nie umrzesz z głodu.
- I tak nie wydostanę się stąd w inny sposób.- szepnęła cicho pod nosem.
- Więc? Co byś chciała zjeść?
- Chcę, żebyś wyszedł, albo wezwę pielęgniarkę albo doktora.
- Harrego? Spoko. - wzruszył ramionami. Skierował się do drzwi. - Jakbyś czegoś potrzebowała to pod 1589. - dodał bezbarwnie i wyszedł.
Przymknęła oczy i połknęła odruch wymiotny. I tak miała pusty żołądek, chociaż czuła się, jakby wczorajsza kolacja wciąż gdzieś tam zalegała. Nie miała tu żadnego lustra, ale potrafiła wyczuć, jak ten kisiel odkłada się na jej udach lub między biodrami. Pamiętała, kiedy ostatni raz przeglądała się w dużym lustrze. Mimo tego, że było jej widać WSZYSTKIE kości, czuła pokłady tłuszczu pod skórą. Czuła się z tym tak okropnie. Kiedyś nawet próbowała wyciąć sobie fałdkę z brzucha. Został po tym brzydki ślad.
- Masz. - Megan przyniosła jej jakąś breje. - Za pół godziny przyjdę i ma być zjedzone.
- Śmierdzi. Tak jak ty.
- To, że Harry przychodzi do ciebie to nie oznacza, że nie mogę ci niczego zrobić, mała suko. - uśmiechnęła się słodko. - Żryj, albo wepchniemy ci to do tej paskudnej mordy.
- Nie mogę się doczekać, aż zapytasz go znowu, czy on gdzieś z tobą pójdzie, a on ci powie, że jesteś idiotką.- odparła bezbarwnie.
- Przynajmniej nie wyglądam jak dwa hipopotamy. - warknęła i wyszła.
- Już dawno nie słyszałem tak motywującego komentarza w stosunku do pacjenta.- usłyszała za sobą.
Dziewczyna się odwróciła, a wtedy zobaczyła swoją miłość. Głośno przełknęła ślinę,a  jej ręce zaczęły się trząść. Chłopak nie powinien tego słyszeć.
- Harry? Nie powinieneś być na stołówce?  - zaczęła się wykręcać
- Owszem. Ale musiałem przygotować salę na zabieg. Nie powinnaś być milsza dla pacjentów? Czemu tak do niej powiedziałaś? Próbujemy ją wyleczyć z anoreksji, a nie wpędzić w głębszą.
- Zdenerwowałam się. - skłamała. - Obraziła mnie. Jest bezczelna. Nie hamuje się przed niczym. A to był pierwszy raz. Nie chciałam. Samo tak wyszło.
Pokręcił głową.
- Uważaj, Nie pracujesz z maszynami, tylko z ludźmi.- mruknął, mijając ją.
- Wiem. To był ostatni raz. - szepnęła i poszła w drugą stronę. Była wściekła, bo on nie powinien tego słyszeć. Nie on.






Do pokoju Olivi ktoś zapukał. Zawahała się, ale szybko się położyła i udawała, że śpi. Nie chciała nigdzie iść. Nie po tym co Louis jej powiedział.
- Olivio...- do pokoju weszła jedna z pielęgniarek. Była nowa i całkiem młoda.- Olivio, przyszłam, żeby zabrać cię na badanie.
Udawała, że nie słyszy.
- Hej, wstań... Co się dzieje?
- Odczep się. - warknęła i przewróciła się na drugi bok.
Usiadła na skraju jej łóżka.
- O co chodzi? Może mogę ci jakoś pomóc?
- Daj mi spokój. Idź sobie.
- Nie mogę. Taką mam pracę. Porozmawiaj ze mną, albo będę musiała pójść po strażnika, żeby zabrał cię do gabinetu.
- Nigdzie nie idę! - warknęła. - Daj mi spokój!
- Posłuchaj mnie, tutaj wszyscy chcemy dla ciebie dobrze. Doktor Harry jest delikatny i bardzo profesjonalny...
- To idź do niego! Ja nie zamierzam! Zostaję tutaj! Sama!
Kobieta wstała i wyszła na korytarz. Gdy po chwili wróciła, szli za nią dwaj ochroniarze. Mężczyźni nie byli zbyt delikatnie. Stanowczo ją podnieśli i zaprowadzili do gabinetu. Gdy tylko weszli, Harry poderwał się z krzesła. Zdziwiony zmarszczył brwi.
- Coś się stało?
- Miałam duży problem... Nie chciała przyjść.
- Rozumiem.- przytakną.- Dziękuję, już sobie z nią poradzę.
Dziewczyna przytaknęła i razem z ochroniarzami wyszła.
- Usiądź Olivio.- Harry wskazał dłonią na kozetkę.
Nie drgnęła.
- Co jest?
Brak reakcji.
- Skarbie...- mruknął czule.- Co się stało?
- Nie mów tak do mnie. - warknęła wrogo.
- Przynajmniej zareagowałaś. Dzięki Bogu. Wyjaśnisz mi, co się dzieje?
- Wal się. - warknęła. - Chcę iść do pokoju.
Przewrócił oczami.
- Przerabialiśmy to już. Muszę dokończyć badanie. Wczoraj i tak zrobiliśmy duży postęp, więc nie chciałem cię męczyć, ale dzisiaj na prawdę trzeba to zrobić.
- Może od razu mam wskoczyć ci do łóżka? - warknęła. Widząc minę  chłopaka kontynuowała. - Nie dam się wykorzystać. Jesteś zboczeńcom. Te głupie badania są pretekstem do molestowania.
- Co?- zapytał zdezorientowany.- Skąd ci przyszedł... ... ...- klepnął się z otwartej dłoni w czoło.- Rozmawiałaś z Louisem, tak?
- Nie wiem. Nie znam go.
- Trochę niższy ode nie, brązowe, roztrzepane włosy, niebieskie oczy, wygląda jakby był ciągle zmęczony, raczej się nie uśmiecha, bardzo irytujący, wcisnął ci pewnie kit, że obmacuję każdą pacjentkę albo co lepsza, posuwam je na kozetce.
Nie odpowiedziała. Odwróciła głowę w drugą stronę. Westchnął ciężko i zapadł się w fotelu. Wyglądał, jakby był o 10 lat starszy. Dopiero teraz zauważyła cienie pod oczami, po nie przespanych nocach, zmęczenie i wysiłek, malujące się na młodej twarzy. Jego uśmiech, nawet, jeśli słodki i nie winny, był maską, która pomagała mu przetrwać dni.
- Niech ja go tylko złapię... Ciekawe jak się będzie czuł, jak zwiększę mu dawkę leku...- mruknął pod nosem.- Olivio.- zaczął.- Louis jest... Specyficzny. To, co ci powiedział, to kłamstwa. Kiedy mówiłem ci, żebyś kogoś zapytała, jak wyglądają badania, miałem na myśli którąś z pacjentek, które te badania przechodzą regularnie, raz w miesiącu.
- Niby dlaczego miałby kłamać? - prychnęła.
- Bo ma depresję i zaburzenia osobowości.- odparł.- A do tego wie, że szybko stąd nie wyjdzie i próbuje sobie umilić pobyt w tym "kurorcie", a uwierz mi, nie łatwo tu o rozrywkę.
- Masz telefon? - spytała nagle.
- Dziwne pytanie. Tak, a co?
Zawahała się.
- ... Pozwolę ci się zbadać po jednym warunkiem...
- Jakim?
- Oddasz mi swój telefon, laptop, palmtop itd.
Zaśmiał się.
- Sło... Olivio. Nie.
- To ja się nie dam zbadać.
Przeczesał dłonią włosy.
- Jestem lekarzem. Na korytarzy stoją mężczyźni, których obowiązkiem jest pomóc mi cię zbadać, jeśli będziesz stawiała zbyt duży opór. Powiedz, czemu mam ci oddawać moje prywatne rzeczy i czemu zamiast zapytać się, czy mogłabyś ich użyć to wysnuwasz takie dziecinne żądania?
- Nie twoja sprawa.
- Chcesz mojego telefonu. Owszem, moja,
- Nie. Nie twoja. - warknęła. - Nazywasz się lekarzem, a nie potrafisz pomóc ludziom. Chcesz ich leczyć nie wiedząc co im jest. Nie znając przyczyny choroby... Żałosne i pełne politowania. Cały ten szpital jest do niczego. Personel jest do dupy.
Chłopak wyprostował się w krześle.
- Nie jestem lekarzem-psychologiem. Nie leczę i nie umiem leczyć twoich zaburzeń. Jestem medykiem. Mam pilnować, czy nikt nie zrobił sobie krzywdy, wydawać lekarstwa oraz robić badania. Jeśli będziesz chora na chorobę, która umiem wyleczyć, postaram się zrobić to jak najlepiej. A teraz zacznijmy. Wejdź tam.- wskazał ręką na zasłonkę.- I się przebierz. Masz tam koszulę szpitalną.
Mocno zacisnęła szczękę i pięści. Jej serce znów zaczęło wariować. Bała się. A co jeśli się to powtórzy? Wszystko od nowa. Wykonała jego polecenie. Podczas badania unikała jego dotyku. Nie chciała poczuć jego skóry. Na pewno nie.
- Mogę sobie iść, wasza wysokość? - prychnęła.
- Nie. A następnym razem za każde takie pytanie będę przedłużał twoją wizytę o 5 minut.- pogroził jej palcem.- Już prawie wszystko. Jeszcze tylko... Pokaż mi swoje ręce.- wyciągnął dłonie przed siebie, żeby złapać ją w nadgarstkach.
- Nie dotykaj mnie. - mruknęła, kiedy chciał zbadać jej ręce.
Przewrócił oczami.
- Dlaczego tak bardzo mi nie ufasz?
- Bo... Tak.
- To nie jest odpowiedź i dobrze o tym wiesz.
- To powinno ci wystarczyć. - uśmiechnęła się słodko.
Popatrzył jej w oczy.
- Nie rozumiem cię. Z jednej strony, widzę, że się boisz. I to panicznie. Z drugiej, nie myślisz wręcz. Każesz mi czegoś nie robić. Jestem skłonny cię posłuchać, w zamian za odpowiedź. A ty nie udzielasz mi jej, mimo, że jestem od ciebie silniejszy, mam wsparcie i mogę to po prostu zrobić, bez słuchania cię.
- Po co ci to? Potem nagle wszyscy o tym będą wiedzieli. Każdy  najmniejszy szczegół. Wolę zatrzymać to dla siebie. Przynajmniej nikt nie będzie miał powodów do śmiechu. A serio obejdzie się bez niego.
- Mogę być szczery?- zapytał.
- Jeśli musisz...
- Jesteś w szpitalu psychiatrycznym. Powiedź mi, skąd pomysł, że tych ludzi będzie w ogóle obchodzić cokolwiek z twojego życia? Albo skąd pomysł, że się o tym dowiedzą?
-Nie mówię o pacjentach... - mruknęła. - Zapiszesz to w jakiś papierkach i wszyscy będą mieć do tego dostęp. Albo powiesz o tym swojej dziewczynie, a ona to rozgada.
- Zaczynając od tego, że w papierkach zapisuję tylko i wyłącznie twój stan zdrowia fizycznego a kończąc na tym, że nie mam dziewczyny. Gdzie jest problem?
I tak wszyscy by się o tym dowiedzieli... Prędzej czy później..
- Jasne. Jak jej tam było? - zaczęła się zastanawiać. - Taka wredna dla pacjentów... Kurde, zapomniałam...
- Wiedziałem, że coś było nie tak. To ona cię wczoraj szarpała?- zapytał nagle.
- Co? - zapytała zbita z tropu.
- Prosiłem, żeby Megan cię wczoraj przyprowadziła, a ty wyglądałaś jak po szarpaninie. To ona ci to zrobiła?
- Nie.
- Kłamiesz.- prychnął.
- Skąd ten wniosek?
- Bo nie jestem idiotą. I... Trzymasz ręce splecione z tyłu. To twój nerwowy tik. Zawsze tak robisz, kiedy mówisz nie prawdę, albo próbujesz uciec.- mruknął, pocierając czoło.
Dziewczyna uniosła brwi.
- Zrobisz coś dla mnie?
- Co takiego?
- Jeśli zabierzesz mnie na spacer. Na zewnątrz. To... powiem ci wszystko co będziesz chciał... - szepnęła.
- Najpierw chcę skończyć to badanie. Mogę? Obiecuję, że będę uważał.
- Odpowiedz.
- Nie wiem. Nie wiem, jak wyglądają twoje przepustki. I nie wiem, czy chcę wiedzieć. Mogę?
Odwróciła wzrok i pozwoliła na dokończenie badania.
Gdy pierwszy raz ją dotknął, przeszedł ją dreszcz. Automatycznie się odsunęła. Jednak trzymał ją mocno. Sprawdził skórę na jej rękach ze wszystkich stron. Potem schylił się i obejrzał jej nogi. To jak ją trzymał... Miał pewne ręce. Każde, nawet najdelikatniejsze muśnięcie było przemyślane i delikatne. Nie traktował jej jak robota, czy po prostu kolejnego pacjenta. Przez chwilkę czuła się wyjątkowa.
- Już.- z zamyślenia wyrwał ją jego głos.- Wszystko w porządku. Możesz się przebrać z powrotem w swoje ubranie.
Bez słowa się przebrała. Chłopak miał na nią dziwny wpływ. Zupełnie inny niż wszyscy. Był inny niż pozostali...
- Mogę już iść?
Zaśmiał się cicho.
- Następnym razem za to pytani dostaniesz zastrzyk uspokajający. Obiecuję.
- Mogę czy nie? - zapytała nie zwracając uwagi na jego śmiech i angielski głos.
- Idź. Widzimy się na kolacji.- uśmiechnął się do niej, nim wyszła.

Powoli się skierowała do swojego pokoju. Całą drogę myślała o chłopaku. O tym jak ją dotykał. O tym jak powiedział do niej skarbie. Zastanawiała się czy powiedział to tylko po to, żeby się odezwała czy z innego powodu...