środa, 14 maja 2014

Tam, gdzie nikt nie chce być. cz. 6

Ostatnia część mojego ulubionego opowiadania <3 Enjoy!
~Justme


Pustka. Samotność. Ciemność. Przytłaczające myśli. Chęć rzucenia wszystkiego w cholerę. Myśl o śmierci. Stare błędy. Tylko to miała w głowie. Przeszłość do niej powracała. Przygnębiała. Niszczyła. Chciała być sama. Już zawsze. Sama ze swoimi myślami. Nikt jej nie rozumiał. Odkąd trafiła tutaj marzy o zobaczeniu czegoś więcej niż ściany i klaty. Chciała zobaczyć świat. Ludzi. Tęskniła za tym. Bardzo.
Nagle w jej pokoju rozległo się pukanie. Minęła chwila, długa chwila, za nim otrzeźwiała. Wróciła do szarego i beznadziejnego świata.
- Proszę. - mruknęła otępiała gapiąc się na drzwi. W cierpliwości czekała, aż białe drzwi się otworzą, a wtedy zobaczy twarz gościa.
Najpierw weszła burza brązowych, niesfornych włosów. Później umięśnione ramiona, opięte kremowym podkoszulkiem, zwykle ukryte pod białym fartuchem. Następnie wąskie biodra, długie nogi, odziane w ciemne jeansy.
- Mogę?- niski głos odbił się od pustych ścian pokoju.
- Jeśli musisz. - mruknęła obojętnie i znów zaczęła się gapić w ścianę naprzeciw siebie.
Poczuła, że coś upadło obok niej na łóżku.
- Po co mi to? - mruknęła patrząc na złożone jeansy, białą bokserkę, skórzaną kurtkę i czarne vansy.
- Bo wychodzimy.- rzucił, opierając się o ścianę.- Obiecałem, prawda?
- A co? Megan nie chce? - prychnęła i poszła się przebrać.
- W jakim sensie?- zapytał.
- Normalnym.
- Nie chcesz iść?
- Tego nie powiedziałam.
- Więc w czym problem?- zapytał chłodno.- Jeśli chcesz, to nie rozumiem, czemu grymasisz.
- Przepraszam, że uraziłam twoją dumę. - mruknęła kierując się do wyjścia z budynku.
- Stój.- mruknął, zatrzymując się.
- Co? - zmarszczyła brwi.
- Po pierwsze, nie pędź tak, bo i tak nie wyjdziesz beze mnie.- mruknął.- Po drugie. Spędzam z tobą mój wolny, prywatny czas. Nie oczekuję, że będziesz mi z wdzięczności buty całować, ale możesz się nie zachowywać jak rozkapryszona królewna? Przynajmniej dzisiaj?
- Jestem ci wdzięczna. - warknęła. - Ale nie zamierzam skakać z radości, że wielki pan zrobił mi łaskę.
- Co nie zmienia faktu, że mogłabyś być milsza.- warknął.
- Chciałbyś taryfę ulgową? - mruknęła robiąc minę małej dziewczynki. - Wybacz. Nie mogę stosować wyjątków. Wszystkich traktuję równo.
- Cudownie.- uśmiechnął się, siadając na krześle pod ścianą.- Masz przepustkę na dzisiaj. Możesz wyjść tylko z opiekunem i musisz wrócić dzisiaj, przed 22. A mi się nie śpieszy...
- To pójdę po Megan. - wzruszyła ramionami. - Proponowała mi to wczoraj.
- Niby co takiego?- popatrzył na nią, z pobłażliwym uśmiechem.
- Nie ważne. - mruknęła. - Idziesz czy nie?
- Nie. Wygodnie mi tu.- wzruszył ramionami.
- Jasne. - mruknęła i się napięcie odwróciła kierując do pokoju.
Z lekkim uśmiechem patrzył, jak się oddala.
Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Szybko ją wytarła. Z rozmachem otworzyła drzwi do swojego pokoju. Nerwowo zaczęła chodzić po pomieszczeniu. Dopiero kiedy spojrzała na kraty zrozumiała, że on jest jej potrzebny. Do powrotu do normy. Wzięła kilka głębszych dźwięków, a następnie wróciła do lokowatego. Stanęła przed nim.
- Idziemy? - spytała spokojnie, uśmiechając się lekko.
- A będziesz śliczną, wesołą królewną, czy kapryśną królewną?- zapytał spokojnie.
- Tylko wesołą. Bez królewny.
Uśmiechnął się promiennie na jej odpowiedź. Przetarł ręce o kolana i wstał.
- Więc chodź.- skinął głową ku wyjściu.
Odetchnęła z ulgą i poszła za nim.
Kiedy tylko przekroczyli próg szpitala jej twarz otuliły ciepłe promienie słońca. Przymknęła oczy i mocno wciągnęła powietrze. Uśmiechnęła się czując zapach jesieni. Poczuła jak delikatny powiew wiatru otula jej skórę i rozwiewa włosy. Spojrzała na chłopaka i zgryzła dolną wargę.
- Dziękuję.
Uśmiechnął się lekko i skinął głową.
- Pozwolisz?- zaoferował swoje ramię, niczym brytyjski książę.
Bez wahania chwyciła go pod ramię i pozwoliła się prowadzić. Zeszli po schodach, oddalając się od szpitala. Krętymi uliczkami poprowadził ją do parku.Szli ciągle rozmawiając. Dziewczyna nie wyglądała na dziewczynę z problemami, a Harry na lekarza z psychiatryka. Wyglądali jak przyjaciele. Dobrze przyjaciele. A nawet para. Ciągle uśmiechnięci. Dobrze się rozumiejący. Tak jakby się długo znali. Bardzo długo. Nagle dziewczyna wyrwała się mu i pobiegła do przodu. Chłopak ruszył za nią. Bał się, że chce mu uciec. Mylił się. Biegła do fontanny. Zanurzyła opuszki palców i zaczęła przesuwać je po wodzie. Wzięła jej trochę na ręce, a następnie z powrotem wlała do fontanny. Kiedy chłopak stanął obok niej uśmiechnęła się szeroko i go ochlapała. Zaczęła się śmiać z wyrazu jego twarzy. Szczerze śmiać. Pierwszy raz od trafienia do psychiatryka.Uświadomił sobie, że ma anielski głos. Że nie tylko ma cudowne hipnotyzujące oczy. Teraz nie tylko one go przyprawiały o przyjemny dreszcz. O najszczerszy uśmiech. O roześmiane zielone oczy. O radość. Był... szczęśliwy... przy niej. Zaczął ją gonić po całym parku. Ich śmiechy było słychać w całym Londynie. Szczere śmiechy, które teraz usłyszeli wszyscy. Każdy wiedział, że jest po między nimi coś innego. Zupełnie inne uczucie. Inna chemia. Wyjątkowa. Niepowtarzalna. Dawno nie czuli prawdziwego szczęścia. Nigdy wcześniej nie czuli takiej miłości. Prawdziwej miłości. W pewnym momencie oboje wylądowali na ziemi. Ich usta złączył się. Delikatne wargi łączyły się w magicznych pocałunkach. Każdy był taki sam, ale oznaczał zupełnie coś innego. Miłość. Pożądanie. Lęk. Cierpienie. Chęć zatrzymania czasu, by ich pocałunek nigdy nie miał końca. Chcieli by ta chwila trwała wieczność. Cudowne uczucie, które było w stanie naprawić wszystko... Gdy odsunęli się od siebie, wiąż wpatrywali się sobie w oczy. Harry uniósł rękę, aby założyć jej pasmo blond włosów za ucho.
- Jesteś piękna, kiedy się tak uśmiechasz.- mruknął czule.
- Dziękuję. - zarumieniła się odwracając starając się ukryć czerwień.
- Nie odwracaj się.- zaśmiał się cicho.- W czerwonym też jesteś piękna.
- Choć, bo ktoś jeszcze nas zobaczy. - powiedziała nagle. - Nie powinieneś...
Wzruszył ramionami.
- Niby czego? Nikt mi nie zabroni. Dzisiaj jestem Harry, zwykły facet, a ty Olivia, śliczna dziewczyna.
- Ale to nie zmienia faktu, że jestem twoją pacjentką. - uśmiechnęła się niemrawo.
- Nie dzisiaj.- uśmiechnął się.
- Nie teraz? - szepnęła ledwo słyszalnie.
- Nie. Dzisiaj mój gabinet jest zamknięty.- zaśmiał się.
- Pokażesz mi coś jeszcze? - rozmarzyła się i zaczęła gładzić jego policzek.
- Co takiego?
- Masz ogród?
- Niestety nie...
- Kłamiesz. - zmarszczyła brwi.
- Nie mam ogrodu. Mieszkam w mieszkaniu na szóstym piętrze.- odparł.- Ale mam kwiaty na balkonie.
- Dlaczego?
- Co "dlaczego" ?
- Dlaczego tam mieszkasz? Stać cię na zwykły dom. Z pięknym ogrodem.
Parsknął cichym śmiechem.
- No właśnie nie do końca. Wypłata lekarza wale nie jest taka wysoka.
- Ale gdybyś miał dziewczynę to byś miał piękny ogród. - uśmiechnęła się lekko.
- Naprawdę tak myślisz?- zapytał, siadając. Blondynka zsunęła mu się przez to na kolana.
- Mhm. Normalna, która chodziła by do pracy. - mruknęła opierając swoje czoło o jego. Wplotła ręce w jego brązowe loczki. Zaczęła się nimi bawić.
- Nigdy nie łączyłem faktu bycia z kimś z pięknym ogrodem.- przyznał szczerze.
- Nie rozumiem.
Zaśmiał się.
- Zawsze myślałem, że moja dziewczyna będzie dbać o mnie, a nie o kwiaty.
Wybuchła szczerym śmiechem. Odchyliła głowę do tyłu. Chłopak nie rozumiał o co jej chodzi.
- Co jest?- zapytał, marszcząc brwi.
- Jesteś głupi. - śmiała się ujmując jego twarz w dłonie.
- A dlaczego?- zaśmiał się, kładąc ręce na jej dłoniach, gładząc ich wierzch kciukami.
- Nie chodzi tu tylko o kwiaty. Dzięki ogrodowi nie wariujesz. Cząstka natury zawsze jest z tobą. Możesz wyjść i zobaczyć piękno, które jest twoje. Już zawsze będzie należeć do ciebie, bo sam je stworzyłeś. - uśmiechnęła się lekko.
- Ahaaaa...- przytaknął jej, starając się nie wybuchnąć śmiechem.
- Śmieszy cię to?
Odrobinę... Ale nie sama idea. Twoja mina kiedy o tym mówisz.- dotknął palcem wskazującym czubka jej nosa.
Przewróciła oczami.
- Mhm.
- Jakoś nigdy nie myślałem o własnym ogrodzie.- wzruszył ramionami.- Wolałem przychodzi tutaj...- rozejrzał się wokół po parku.
- Piękne miejsce. Pomaga zapomnieć o rzeczywistości.
- Mhm.- mruknął, wzdychając.- Obawiam się, że musimy wracać...
- Chcę być tutaj. Z tobą,. - jęknęła.
- Ja też... Z tobą, oczywiście.- zaśmiał się.- Ale teraz tak szczerze, żałujesz, że nie byłaś dzisiaj nafochaną księżniczką?
- Żałujesz, że oddychasz? - uśmiechnęła się cwanie.
- Niezmiernie mnie to cieszy.- delikatnym ruchem ponownie ją do siebie przycisnął, by ich usta połączyły się.
- Nie możesz! - usłyszeli głośny krzyk, a następnie blondynka została zepchnięta z chłopaka. - Nie możesz, rozumiesz?! On jest moim chłopakiem!
Ta tylko patrzyła na Megan, szybko mrugając.
- Zabiję cię! Zabiję! - krzyczała rzucając się na blondynkę,
W ostatniej chwili złapał ją Harry.
- Puść mnie! Zabiję ją! - krzyczała szarpiąc się.
- Megan! Do diabła, o ty tu... Robisz?!- warknął, szarpiąc się z nią.
- On jest mój rozumiesz?! Mój! - krzyczała do blondynki. - Obiecałaś!
- Uspokój się! Megan!
- Miałeś być mój... - zaczęła płakać. - Na zawsze.
Harry odepchnął ją stanowczo od blondynki, którą następnie zasłonił.
- Megan... - szepnęła niepewnie wychodząc zza chłopaka. Podeszła do niej i kucnęła obok. - Wszystko ok?
- To nie tak miało być. - rzuciła się na nią i zaczęła płakać jej w ramię. - To ja miałam być na twoim miejscu.
- Może... gdybyś była milsza... - zaczęła nie pewnie. - ... Nie wiem... Jestem pacjentką psychiatryku... Harry, powiedz coś...
- Może gdyby ci nie groziła, nie zachowywała się okrutnie wobec pacjentów i nie podchodziła do wszystkiego z obsesją...- westchnął.- Przepraszam Cię Megan, ale nigdy nie byłem tobą zainteresowany. To nie kwestia tego, że jesteś zła, czy coś, tylko po prostu... Po prostu nie jesteś w moim typie.
- Zniszczę was! - krzyknęła przeraźliwie głośno odpychając blondynkę. Szybko wstała i zniknęła im z oczu.
- Wszystko w porządku?- Harry kucnął obok Olivi.
- Tak. - zaśmiała się cicho wstając.
- Na prawdę musimy już wracać.- skrzywił się, łapiąc ją za rękę.
- Porwij mnie. - powiedziała robiąc minę psychopatki. - Na koniec świata.
Zaśmiał się głośno.
- Kiedyś na pewno.- pocałował ją w czoło.- Ale jeszcze nie dzisiaj. Chodź, Lola na pewno chętnie posłucha, jak spędziłaś dzień.
- Mówiłam poważnie, kapucu jeden. - mruknęła ruszając dumnie do przodu.
Szedł z nią krok w krok, gdy otuliła ich gęsta ciemność, rozpraszana jedynie przez latarnie uliczne.
- Ile byłe przede mną? - spytała bawiąc się żółtym liściem. Już prawie byli pod drzwiami jej pokoju.
- Hm?- mruknął, wyrwany z zamyślenia.
- Ile było przede mną? - powtórzyła wchodząc do pomieszczenia.
- Ile razy byłem w związku?- zapytał, wchodząc za nią.
- Dokładnie. - mruknęła wskazując by zamknął drzwi.
- Dwa.- odpowiedział, robiąc to, o mu kazała.- Miałem wcześniej dwie dziewczyny.
- Jakie były?
- Hmmm... Zwyczajne.- wzruszył ramionami.- Z pierwszą chodziłem, kiedy miałem trzynaście lat. Byliśmy razem... Chyba trzy miesiące. Albo cztery, coś koło tego.- wzruszył ramionami.- Taka dziecięca miłostka.
- A druga?
- Z drugą byłem w Liceum. Byliśmy razem rok, a potem stwierdziliśmy, że to nie to. Ona teraz... Jest już chyba mężatką. Jakiś czas temu spotkaliśmy się na ulicy i chwile rozmawialiśmy.- uśmiechnął się lekko.- Bardzo miła i pogodna dziewczyna.
- A ja? Dlaczego? Masz słabość do blondynek?
- Nie.- zaśmiał się.- Do pięknych oczu.
- To prawie to samo.
- Na dodatek jesteś inteligentna, tajemnicza i słodka.- uśmiechnął się kokieteryjnie.- A teraz, królewno, muszę lecieć na nocną zmianę. Czas przybrać kitel.
- Mogę iść z tobą?
- Nie. Możesz się umyć i iść spać. Przyniosę ci za chwilę kolację i będę czuwać, gdy będziesz spać.- pocałował ją w czoło.
- Dlaczego nie mogę? - udała nafochane dziecko.
- Bo jest już prawie cisza nocna. Większość pacjentów śpi.- mruknął.- Chyba że chcesz, żebym przysłał ci towarzystwo. Mam poszukać Loli albo Louisa?
- Nie. Zmęczonam. - mruknęła i położyła się spać.
- Śpij. Przynieść ci jedzenie?
- Nie. - mruknęła cicho.
- To widzimy się jutro, na śniadaniu.- uśmiechnął się na pożegnanie i ruszył ku drzwiom.- Śpij dobrze.
- A buzi? - zaśmiała się. - Bez tego nie zasnę.
Zaśmiał się cicho. Podszedł do niej i lekko pocałował. Odwzajemniła pocałunek. Cieszyła się, że jest z nią.
- Idź spać, skarbie. Widzimy się jutro rano.- pogłaskał ją po policzku.- Dziękuję, za dzisiejszy dzień.
- Dobranoc. - uśmiechnęła się i zasnęła.



Z samego rana Louis poszedł po śniadanie dla Loli. Kisiel w różowym kubku, woda i jogurt brzoskwiniowy. Z uśmiechem na twarzy poszedł do pokoju 1804. Delikatnie zapukał, a kiedy usłyszał ciche "proszę" wszedł do środka.
- Witaj Lol. Śniadanie do łóżka. - powiedział wesoło.
- Ygh. Nie chcę.- nakryła głowę kołdrą i odwróciła się do niego tyłkiem.
- Nie żartuj. Jedz. - powiedział poważnie
- Nie zamierzam.- burknęła w poduszkę.
- Wypruwam sobie flaki, żebyś nie zdechła z głodu, a ty masz to w dupie! - krzyknął. - Cały czas tylko wielkie fochy! A tego nie chce. A to tuczące. A to niedobre. Jestem brzydka. Może gdybyś zaczęła NORMALNIE jeść to byś tak nie wyglądała! Zrozum, że bez tego nie przeżyjesz! Wciąż będziesz udawać, że jesteś gruba! Nie dobrze ci, bo się tego nauczyłaś! Jesteś tu przez swój własny idiotyzm!
Odchyliła kołdrę i popatrzyła na niego z mieszaniną irytacji i lęku.
- Wyjdź stąd.
- Nie zamierzam. - przybrał jej wcześniejszy ton.
- Idź sobie.
- A wiesz co?! - ryknął i rzucił wszystkim o ścianę. - Możesz to sobie zlizać! Mniej kalorii!
- Wynoś się!- krzyknęła przez łzy, gwałtownie siadając.- Słyszysz?! Wypierdalaj!
- Zamknij się!
- Wynocha! Nienawidzę cię!- rzuciła w niego poduszką.
- Jesteś pustą idiotką! - krzyknął i złapał metalową szafkę. Jednym, bardzo mocnym szarpnięciem, oderwał ją od ściany i rzucił nią w stronę zabezpieczonego okna. Lola pisnęła przerażona, kuląc się na łóżku.
- Przestań!
- Oooo, nagle zmieniłaś ton, hę?- zaśmiał się szyderczo, podchodząc do szafy. Pchnął ją. Potem drugi raz. Rzucił się na nią, przechylają ją siłą swojego ciężaru. Mebel runął na ziemię i wysypały się z niego jej rzeczy. Słychać było trzask tłuczonego szkła.
- CO TY ROBISZ?!- wrzasnęła, wyskakując z łóżka. Przy okazji, przez przypadek nacisnęła przycisk wzywający lekarzy.
- Robię z twoim pokojem to, co ty robisz z sobą!- krzyknął i rzucił o przeciwległą ścianę trzymanym w rękach porcelanowym misiem.
- Lou…- zaczęła się do niego zbliżać. Brutalnie złapał ją za nadgarstki i mocno odepchnął w stronę ściany. Uderzyła głową w twardą powierzchnię, aż zadźwięczały jej zęby.
Szatyn zerwał z jej łóżka pościel i podarł poduszki.
Wtedy, do pokoju wbiegł Harry, wraz z dwoma ochroniarzami i pielęgniarką. Gdy Tomlinson ich zobaczył, wpadł w większy szał, niż chwilę temu. Zaczął skrobać paznokciami o ścianę i drzeć się, jakby ktoś łamał mu wszystkie kości. W jego stronę ruszyła ochrona. Rzucił się, na wyższego z nich, gryząc go, drapiąc i szarpiąc.
- Louis…- jęknęła Lola, siedząc kulona pod ścianą. Kręciło jej się w głowie, nie wiedziała, gdzie jest góra a gdzie dół.- Louie, nie…
Szatyn popatrzył w jej stronę. Zamarł na chwilę. Krótka chwila, dzięki której strażnikom udało się go opanować. Wygięli mu ręce w tył. Zawył z bólu. Wtedy Harry wstrzyknął mu jakiś środek. Tomlinson zaczął się rzucać, jeszcze energiczniej niż wcześniej, ale widocznie słabł. Już po kilku minutach, leżał zwiotczały w ramionach niższego strażnika.
- Zanieście go do izolatki.- mruknął młody doktor, podchodząc do Loli.- Jak się czujesz?
- Lou, on…- jęknęła, łapiąc się za głowę.- On nie chciał… To moja wina…
- Ciii, to niczyja wina.- mruknął, podnosząc ją i przenosząc na łóżko.- Nie martw się, wszystko będzie dobrze…

Obrażenia Loli nie były poważne. Doszła do siebie już po 2 dniach. Lou natomiast, spędził tydzień w izolatce, w której przeszedł jeszcze dwa ataki. Gdy w końcu go wypuszczono, pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było pójście na lunch. Czekała tam na niego Lol.
W ciągu tego tygodnia, nie opuściła żadnego posiłku, a jej dieta stała się nieco bardziej urozmaicona, choć nadal składała się głównie z jogurtów, kisieli i galaretek. Dzięki temu jej cera nabrała odrobinę koloru, a oczy nie były tak upiorne. Z każdym dniem ładniała.
Siedziała przy stoliku, bawiąc się kawałkami owoców i warzyw, które co chwila lądowały w jej ustach.
- Hej, - usłyszała cichy szept. Uniosła lekko głowę i zobaczyła Louisa. Miał poczochrane włosy, przerażający wzrok. Jego ubranie było całe pomiecione i z lekka brudne. Wyglądał jakby z kimś się bił, a nie spędził tydzień w izolatce. Niedbałym ruchem wylądował na krześle. Wyprostował nogi i odchylił głowę w tył by wziąć głęboki oddech. Spojrzał na nią. - Zaczęłaś jeść.
Nie odpowiedziała. Patrzyła na niego w milczeniu.
- Wiesz, miałem dużo czasu by przemyśleć parę spraw. I wiesz co zrozumiałem? - prychnął. - Że jestem totalnie pojebany, bo przez obwinianie się o jej zdradę stałem się psychiczny i nieprzewidywalny. Krótko mówiąc jestem potworem i to takim cholernym. Przepraszam Cię za to...
- Wstań.- zażądała.
Głośno wypuścił powietrze nosem, a następnie odsunął krzesło szurając nim. Powoli wstał. Wstała razem z nim. Okrążyła stolik i bez jakichkolwiek tłumaczeń, przytuliła się do niego. Zdziwił się, ale po chwili objął ją w pasie i mocno przyciągnął do siebie. Stykali się całą powierzchnią. Ich oddechy były spokojne i opanowane. Chłopak zamknął oczy i westchnął z ulgą.
- Tak bardzo się martwiłam...- szepnęła.- Widziałam, jak wykręcają ci ręce i coś wstrzykują... Krzyczałeś i... Matko, jak ja się o ciebie bałam...- jęknęła, wtulając się w niego mocniej.
- Nic mi nie jest. - szepnął w jej włosy. - Przepraszam, że cię tak wystraszyłem.
- Nie wiem, kim ona jest, ale jej nienawidzę.- mruknęła, wzdychając. Odsunęła się tak, aby widzieć jego twarz i lekko uśmiechnęła.- Nie jesteś pojebany. Na pewno nie bardziej niż ja. Może inaczej, ale na pewno nie bardziej...
- Wyładniałaś, wiesz? - założył kosmyk jej włosów za ucho, uśmiechając się czule.
- Więc potwierdzasz, że wcześniej byłam brzydka?- zaśmiała się zwycięsko.
- Tego nie powiedziałem. - zmarszczył brwi. - Po prostu jesteś ładniejsza niż wcześniej.
- Owszem, powiedziałeś.- szturchnęła go.- Co zjesz?
- Nie jestem specjalnie głody. - mruknął. - Lepiej ty coś zjedz.
- Ja jem.- wskazała dłonią na talerz z owocami.- Też chcesz? Albo może jabłko? Przyniosę ci.
- Szczerze? To zjadłbym pizzę. - zaśmiał się.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Zobaczę, co da się zrobić...
Odsunęła się i żwawym krokiem ruszyła do kuchni. Chłopak powędrował za nią wzrokiem. Ponownie usiadł przy stole.  
Po około dziesięciu minutach, wyszła z kuchni, trzymając w rękach talerz z kawałkiem parującej pizzy. Z uśmiechem postawiła go przez szatynem i usiadła obok.
- Smacznego.- powiedziała, biorąc w dwa palce kawałek kiwi.
- Dzięki. - wyszczerzył się i wziął się za jedzenie pizzy.- Ale jak? Skąd?
Uśmiechnęła się.
- Trochę się działo, przez ten tydzień… Między innymi, zmienili nam główną kucharkę. Bardzo miła kobieta, polubisz ją. Stwierdziła, że nie dziwi się, że jest z nami coś nie halo, skoro tak nas karmią. I teraz gotuje takie… Domowe, dobre jedzenie i czasem specjalne zamówienia. To w sumie zabawne, bo ona nie rozumie, jak można nie lubić jeść. Jest jeszcze bardziej upierdliwa niż ty…- zaśmiała się wesoło.- Więc jeśli proszę ją o cokolwiek, co jest do jedzenia, dostaję dokładnie to, o co proszę, nawet, jeśli nie ma tego w menu.
- Sugerujesz, że będzie więcej pizzy?- uniósł brew.
- Bardzo możliwe.- przytaknęła z lekkim uśmiechem.

Mimo wszystko, Lola miała ogromne kłopoty z jedzeniem. W jej terapii były wzloty i upadki, które miały różne skutki. Louis przez cały czas ją wspierał. Wszyscy zgodnie stwierdzali, że mu się polepsza. Ataki były dosyć częste, ale nie tak gwałtowne i o wiele łatwiejsze do opanowania. Lola nigdy nie zostawiała go samego. Coś się między nimi związało, a oni nie zamierzali tego niszczyć.

Olivia wyszła ze szpitala po miesiącu. Jeszcze przez długi czas była pod opieką psychologa jak i lekarza. Na całe szczęście bardzo szybko wracała do formy. Znalazła sobie ciekawą pracę. Popołudniami przychodziła w odwiedziny do Loli. Kto by pomyślał, że w psychiatryku znajdzie przyjaciółkę na resztę życia? Z resztą, znalazła tam nie tylko przyjaźń… Harry kupił dom z pięknym ogrodem, w którym zamieszkał z blondynką. Byli bardzo szczęśliwi. Spędzali razem każdą wolną chwilę, ciesząc się swoim towarzystwem. Każdego dnia chodzili do parku, a wieczorami siadali na ławce w swoim ogrodzie i patrzyli w gwiazdy…

Megan? Po tym jak nachodziła i dręczyła parę, trafiła do szpitala psychiatrycznego. Tego samego, w którym pracowała. Nie zagościła tam zbyt długo. Popełniła samobójstwo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz