- To co robimy?- zapytał
cicho Carlos.
- No nie wiem - mruknęła i
wstała. - Musisz przecież iść do hotelu.
- A ty do ojca...
Zastanawiam się, czy większe szanse masz ze mną, czy be ze mnie.- podrapał się
w tył głowy.
- Niech każdy idzie sam.
Okay?
- Okej. Tylko, Jane...
Kocham cię.- uśmiechnął się do niej i pocałował ją namiętnie.
- Ja ciebie też - mruknęła,
kiedy się odsunęli od siebie. - Ale teraz nie możesz iść ze mną, bo mój ojciec
cię zabije.
- Wiem... Uważaj na siebie.
Proszę.- jęknął.
- Nie martw się o mnie -
uśmiechnęła się. - Dam sobie radę, ale... Ty uważaj.
- Będę. Jak już... Będzie po
wszystkim...
- Skarbie - szepnęła. - Nie
wiem czy Alfred nie zaatakuje cię. Proszę. Bądź ostrożny.
- Będę. Na prawdę. Ale skąd
mogę mieć pewność, że z tobą będzie wszystko w porządku? I jak się później
skontaktujemy?
- Tutaj nie możemy się
spotkać, bo mogą nas tutaj znaleźć. Przyjdę do ciebie, okay?
- Okay. Czekam.- jeszcze raz
ją pocałował.
- Idź już - uśmiechnęła się
i lekko popchnęła chłopaka w stronę wyjścia z lasu.
- Okej. Czekam!- jeszcze raz
zawołał i spokojnym krokiem ruszył do hotelu.
Dziewczyna ruszyła w
kierunku domu. Po niecałych dziesięciu minutach była na miejscu. Koło domu
stali: uśmiechnięty Alfred, oraz rozjuszony Fryderyk.
- JAK ŚMIAŁAŚ ZIGNOROWAĆ
MOJĄ WOLĘ?!?!?! MÓWIŁEM, ŻE ON NIE JEST DLA CIEBIE!!!- krzyczał wilkołak.
- To jest mój wybór. Kocham
go i nie powstrzymasz mnie przed spotykaniem się z nim.- mówiła spokojnie.
- OJ POWSTRZYMAM, MŁODA
DAMO!- krzyknął i brutalnie chwycił ja za ramie.- Będziesz siedzieć w domu! Pod
kluczem! Nie wyjdziesz stąd przez najbliższe cztery pełnie!
- Puszczaj mnie! - krzyknęła
i się wyrwała. - Nie masz prawa!
- Mam!!! Jestem twoim ojcem,
więc mam!
- Jestem pełnoletnia! Nie zapominaj
o tym, że tu rządzą inne prawa!
- Słuchaj się ojca.- syknął
wampir z okrutnym uśmiechem.
- Przymknij się! - warknęła
i wystawiła kły. - Chyba, że mam cię uciszyć!
- Ani się waż tak odzywać.-
warknął wilkołak i ponownie szarpnął córką.- Do domu.
- Zapomnij! - krzyknęła.
Nagle za nią pojawił się
wampir. Lekko pchnął ją w ramiona jej ojca. Ten mocno ją chwycił i zaciągnął do
domu. Puścił ją dopiero w pokoju.
- Wypuść mnie! - krzyknęła i
chciała otworzyć drzwi. - Nie masz prawa!
- Mam!- krzyknął i odszedł.
- Wypuść mnie! - krzyknęła i
rzuciła się do drzwi. Odpowiedziała jej cisza.- Cholera! - westchnęła i
zjechała po drzwiach na dół. - I co teraz?
Dziewczyna spojrzała na
okno. Szybko do niego podeszła i je otworzyła. Spojrzała w dół. Po chwili
wzięła swój plecak i spakowała do niego najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy była gotowa wyskoczyła przez okno.
Trochę się bała, bo mieszkała na drugim piętrze, ale kiedy wylądowała okazało
się, że to była dobra decyzja. Szybko ruszyła w stronę hotelu, w którym czekał
na nią Carlos.
On wytłumaczył już wszystko
Menagerowi. Podniósł się wielki krzyk. Przecież James nie mógł ot tak sobie
odejść. Carlos na szczęście miał łeb na karku. Nie raz bywało, że używał karty
bankowej Bruneta, więc zapłacił jego pieniędzmi, za odstąpienie od umowy. Na
początku nie chcieli się zgodzić, ale kiedy i Carlos oznajmił, że odchodzi,
Menager nie bardzo miał wybór. Teraz Latynos kłócił się z Kendall’em i Loganem,
dla czego tak postępuje.
- Chłopaki, kurde,
zakochałem się!
- Ale jak się zakochałeś? -
dziwił się Logan.
- Szybko i skutecznie,
głąbie.- westchnął zrezygnowany.
- Ale jak to... - nie
dokończył, bo do pokoju wpadła zdyszana szatynka. Gwałtownie zamknęła drzwi i
się o nie oparła.
- Ej. Tu nie wolno wchodzić.-
odezwał się blondyn.
- Ja pierdziele! Co się
stało?!- zawołał Latynos i podbiegł do niej. Przytulił ją mocno.- Skarbie, nic
ci nie jest?
- Nie - wydyszała. -
Wszystko okay.
- Wow, wow, wow. Skarbie?!-
zapytał zdziwiony Logan.
Dziewczyna spojrzała
pytająco na Latynosa.
- Do tych idiotów nie
dociera, co znaczy "zakochać się".- Westchnął.- Tak, „skarbie”.
Mówiłem wam, że moja przyszła żona jest piękna, to nie wierzyliście.- burknął
do kumpli.
- Żona? - zapytał Kendall. -
Zwariowałeś. To wygląda jak jakiś spocony zwierz.
Dziewczyna zamknęła oczy, bo
nie chciała ukazać oczu, które się zmieniły.
- Nie mów tak. Idiota
jesteś.- warknął.- Wszystko załatwione. James i ja jesteśmy bez pracy. Zwijamy?
- Masz samochód? - zapytała
patrząc na niego.
- Ta, coś się
wykombinuje...- mruknął zamyślony.- Taxa?
- Okay, ale szybko. Nie mamy
za wiele czasu - mruknęła.
On uśmiechnął się i chwycił
za telefon. Po pięciu minutach pod hotelem stanęła taksówka. Pożegnał się ze
wszystkimi i pobiegł razem z dziewczyną do samochodu.
- Proszę do Seattle na
lotnisko.- powiedział Latynos.
- Ale to 180 km drogi!-
powiedział zdziwiony taryfiarz.
- Dobrze płacę.- mruknął i
pokazał gościowi kilka banknotów.
- Zapinać pasy.-
odpowiedział nie zadając więcej pytań. Wyjechali z miasteczka...
- Jesteśmy - powiedział
chłopak kiedy wylądowali. Objął dziewczynę ramieniem i ruszyli po walizki.
- Latanie jest złe...-
mruknęła pod nosem rozcierając skronie.
- Ale już więcej tego nie
będziemy robić. Prawda?
- Tak. Jeśli nadal chcesz
być taki, jak ja, to samoloty nie będą nam już potrzebne.
- Zawsze będę chciał być jak
ty - mruknął i pocałował ją w czubek głowy.
- No to uważaj... Bo przed
tobą najgorsze.- westchnęła, po czym wyszła z lotniska. Wezwała taksówkę.
Stamtąd udali się do portu. Na małej, wypożyczonej łódce, popłynęli na niezasiedloną
wyspę należącą do archipelagu Palau.
- Niby, dlaczego? - zapytał
ze zdziwieniem.
- Bo... Po przemianie... Nie
jest łatwo.
- Ale mam ciebie - mruknął.
- I to jest najważniejsze.
- I dzięki temu się nie
stoczysz. Nie pozwolę ci na to.- powiedziała, gdy dobili do brzegu. Wyskoczyła
z łódeczki i z nadludzką siłą wciągnęła ją głęboko w plaże. Zatrzymała się
dopiero przy linii drzew. Miała pewność, że przypływ jej nie zabierze.
Poczekała, aż James z niej wyjdzie i spojrzała mu w oczy.- Uważaj. Jesteś
człowiekiem, a musimy przejść kawałek. Lepiej, żebyś nie stał się wampirem w
miejscu, skąd czuć jeszcze ludzi. Trzymaj mnie za rękę i nie puszczaj, okej?
- Okay. - powiedział i
delikatnie chwycił jej dłoń.
- Idziemy.- powiedziała i
założyła plecak. Zaczęła się ich wędrówka. Dziewczyna nie chciała prowadzić go
w głąb puszczy, ale musiała odejść na tyle daleko, aby woń ludzkiej krwi do
nich nie docierał. Kiedy w końcu poczuła, że to odpowiednie miejsce, trafili na
brzeg rzeki, prosto pod wodospad.
- I co teraz? - zapytał
przyciągając ją do siebie. - Piękne miejsce w towarzystwie pięknej dziewczyny.
- Teraz... Teraz przeżyjesz
coś, co mogą zrobić tylko nie liczni.- westchnęła i nadgryzła swój nadgarstek.
Przebiła tętnice. Pociekła krew.
- Co ty...? - zapytał
przerażony.
- Wiem, że brzmi
obrzydliwie, ale pij. Przynajmniej trochę.- podsunęła mu rękę.
- Okay - powiedział i upił
trochę krwi dziewczyny.
- Przepraszam.- westchnęła,
po czym złapała jego rękę i nadgryzła w nadgarstku. Upiła łyk, po czym
podniosła głowę i... Skręciła mu kark. Ułożyła go na trawie. Miała nadzieję, że
zadziała.
- Oby działało, oby
działało...- jęknęła.
Usiadła obok i wpatrywała
się w jego ranę. Po około godzinie, jego skóra zrosła się i nie widać było
nawet blizny. Westchnęła głęboko w tym samym momencie, gdy chłopak się obudził.
- Co? Co się stało? -
zapytał podnosząc się. Spojrzał na dziewczynę.
- Przepraszam... Tak trzeba
było. Ale... Już prawie jesteś wampirem.
- Prawie? - zapytał i usiadł
naprzeciwko dziewczyny. - Jak to prawie
- Musisz się jeszcze napić
krwi... Nie wstawaj. Niczego tu sam nie upolujesz. Przyniosę ci coś.-
uśmiechnęła się i lekko go pocałowała.
- Dobra - powiedział i oddał
pocałunek dziewczyny.
- Nie wierć się...- rzuciła
uśmiechając się i odbiegła. Wróciła po kilkunastu sekundach niosąc jakąś
średniego wzrostu panterę.
- Nie żyje, ale jest pełna
krwi. Pij.- powiedziała i uklękła obok.
- Ale jak? - zapytał, a po
chwili pojawiły się kły. Szybko wbił je w martwe zwierzę i upił tyle krwi ile
potrzebował.
- Dokładnie tak. Kieruj się
instynktem.- powiedziała przypatrując się jego twarzy. Jego oczy były
krwistoczerwone. - Jak się czujesz?-
zapytała.
- Dobrze, nawet bardzo
dobrze - mruknął i oblizał się. Spojrzał na dziewczynę.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Kocham cię - powiedział i
przycisnął ją do ziemi. - Dziękuję.
Ich usta złączyły się w
namiętnym pocałunku. Chłopak nie chciał jej puścić. Nie wiedział, co zrobi. Wyczuła,
że coś jest nie tak. Obróciła ich tak, że to on był pod nią.
- Spokojnie. Na to będzie
czas. Najpierw musisz się nauczyć panować nad wszystkim.
- Okay - mruknął
niezadowolony.
- Może zacznijmy od
początku.- uśmiechnęła się i pomogła mu wstać. Czekały ich długie miesiące, ale
czas był czymś, co przestało się dla nich liczyć.
Kiedy dojechali na lotnisko
okazało się, że muszą poczekać na kolejny samolot, który miał odlecieć dopiero
za cztery godziny. Poczekali na niego na lotnisku, a kiedy tylko było to
możliwe, wsiedli. Chwilę po starcie zasnęli i obudzili się dopiero pół godziny
przed lądowaniem.
Dziewczyna głośno westchnęła
i spojrzała na chłopaka.
- Co jest?- zapytał
zmartwiony.
- Nic - uśmiechnęła się
lekko.
- Nie prawda, coś cię dręczy.
- Nie. Wszystko jest okay.
Naprawdę.
- To, co teraz?
Dziewczyna wzruszyła
ramionami.
- Dolecimy tam. Zabiorę cię
jak najdalej od ludzi - mówiła patrząc w okno. - I wtedy to zrobię.
- Okej... Hej,- powiedział i
złapał ją za podbródek. Nakierował jej spojrzenie na siebie.- Kocham cię.-
uśmiechnął się i lekko ją pocałował.
- Ja ciebie też - mruknęła i
oddała pocałunek.
- Proszę zapiąć pasy.
Podchodzimy do lądowania.- w głośnikach zabrzmiał głos pilota.
Wszyscy wykonali polecenie.
Już po dziesięciu minutach para płynęła łódką na jedną z wysp Palau.
- Wiesz, gdzie mogą być
James i Rachel? Czy nimi zajmiemy się później?- zapytał patrząc na dziewczynę.
- Na razie nie myśli o
Jamesie. Jeśli Rachel już go przemieniła źle by się stało gdybyśmy znaleźli się
w pobliżu.
- Okej... Dotarło.-
odpowiedział.
- Nie martw się. Zobaczycie
się…- uśmiechnęła się i ściszyła głos. - Za kilka lat.
- Żartujesz?- zapytał
zdziwiony.
- Nie. Musicie panować nad
sobą w pełni, bo jeśli nie...
- Dobra. Kumam.-
odpowiedział zasmucony.
- Nie martw się -
uśmiechnęła się do niego. - Jakby co, macie mnie i Rachel. Jakoś postaramy się,
żebyście mogli się kontaktować ze sobą.
- Super.- uśmiechnął się
szeroko i pocałował dziewczynę w policzek. Akurat dobili do brzegu.
- Chodź - powiedziała i
założyła plecak. Pociągnęła chłopaka w górę. Zatrzymała się dopiero przy
urwisku, z którego był piękny widok na ocean. Można było prosto do niego
skakać.
- Wow. Pięknie tu...-
westchnął.
- Tak - westchnęła i
przytuliła się jego torsu. - Przyzwyczaj się, bo będziemy tu spędzać bardzo
dużo czasu. Razem.
- Brzmi miło. Najbardziej
ten ostatni wyraz...- mruknął uwodzicielsko.
- Cieszę się bardzo. Ale
teraz powiedz mi jedno.
- Tak?
- Chcesz być w pełni
wilkołakiem czy pozostać w połowie człowiekiem.
- A co proponujesz?
- To twój wybór, ale jeśli
zostaniesz w połowie człowiekiem możesz przyciągać do siebie inne stworzenia,
które będą pożądać twojej krwi... Ludzkiej krwi.
- A jeśli zostanę
wilkołakiem... To?
- Wtedy będziesz taki jak
mój ojciec. Będziesz w stanie zabić każdego.
- Hmmm... Trudny wybór...
Wiesz... Chyba chcę być taki jak ty. Pół wilkołak.
- Wiesz, że sporo
ryzykujesz? Możesz nawet zapłacić za to życiem.
- Wiem... Ale podjąłem
decyzję.
- Jesteś pewien? - zapytała
z przerażeniem w oczach.
- Tak. Jestem pewien. Chcę
być taki jak ty.- powiedział.
- Nie zmienisz zdania? -
zapytała zrezygnowana. - Wiesz, że możesz nie przeżyć przemiany?
- Nie. Nie zmienię.- szedł w
zaparte.
- Nie chcę cię zabijać -
jęknęła.
- Na zabijesz. Będzie
dobrze.- uśmiechnął się do niej uspokajająco.
- Nie wiesz jak twój
organizm zareaguje na przemianę. Jeśli ją odrzuci umrzesz - spuściła głowę. -
Wolałabym, żebyś został w pełni wilkołakiem. Wtedy będę mieć pewność, że
przeżyjesz.
- Ale trudniej będzie mi
panować nad sobą. Będę zabijał. Powiedziałaś, że to moja decyzja. Podjąłem ją.-
powiedział pewnym tonem.
- Ale będziesz
bezpieczniejszy. A po za tym masz mnie.
- Jane. Chcę być taki, jak
ty.
- Dobrze - powiedziała i
odwróciła go tyłem do siebie. Przemieniła się w wilkołaka i ostrymi pazurami
podrapała jego szyję. Chłopak upadł na ziemię, a z ran zaczęła sączyć się krew.
Z powrotem stała się człowiekiem i uklękła obok niego.
- Proszę. Pomóżcie mu. Niech
przeżyje – jęknęła. Po kilku sekundach krwawienie ustało, a chłopak powoli
otwierał oczy.
- O rany... Co...- jąkał
się. Trochę kręciło mu się w głowie.
- Leż - powiedziała z
uśmiechem. - Zaraz coś ci przyniosę i odzyskasz siły.
- Okej...- mruknął i
przestał się wiercić.
Dziewczyna zniknęła. Po paru
sekundach wróciła z żywą małpką.
- Proszę. Zabij ją i zjedz -
powiedziała i podała mu zwierze.
Przez chwilę patrzył na
dziewczynę, po czym jego oczy zrobiły się jak u dzikiego zwierzęcia. Rzucił się
na jedzenie. Rozszarpał ją w ciągu kilku sekund i pożywił się nią.
- Jak się czujesz? -
zapytała kładąc rękę na jego ramieniu.
- Dobrze. Nawet bardzo.
Zadziwiające...
- Świetnie - uśmiechnęła się
ukazując zęby.
Odpowiedział jej tym samym
gestem, po czym pocałował ja.
- To co teraz?- zapytał
uwodzicielsko.
- Teraz trzeba cię wyszkolić
i w ogóle - zaśmiała się pomagając mu wstać.
- Rozumiem, że mamy na to
dużo czasu?- zapytał szczerząc się.
- Aż za dużo - zaśmiała się.
- Ale musisz być grzeczny…
Kilka miesięcy później
Carlos i James są już po
przemianie i trudnych przygotowaniach.
Carlos panuje nad sobą, ale miewa momenty napadów i trudno go uspokoić.
Natomiast James jest nie do końca spokojny. Wścieka się o byle co. Nie do końca
panuje nad nowymi zmysłami i często poddaje się cechom wampirzym, przez co jego
charakter ulega zmianie. Wtedy ciężko nad nim zapanować, bo dąży do celu i to
bez względu na konsekwencje.
Dziewczyny postanowiły
zorganizować spotkanie. Miało odbyć się w lesie, na polanie. Tak jak spotkali
się po raz pierwszy.
- Skarbie, uspokój się.
Będzie dobrze.- brunetka uśmiechała się do chłopaka.
- Na pewno - odwzajemnił tym
samym. - Na pewno.
- Ej no. Robisz wielkie
postępy. Jestem z ciebie dumna.- wyszczerzyła się i pocałowała go.
- Mmmm... - mruknął i ją do
siebie przycisnął. - Tylko dzięki tobie.
Pocałował dziewczynę.
Stanowczo, ale delikatnie wpił swoje usta w jej.
- Ciesz się, że mnie masz.
Ja nie miałam nikogo i uwierz mi... To, co po sobie zostawiałam... Takich
zniszczeń nawet w pierwszym dniu nie zrobiłeś.- zaśmiała się.
- Kocham cię - mruknął i
jeszcze raz ją pocałował.
- Ja ciebie też, ale trzeba
się zbierać.- powiedziała odsuwając się.
- Dobra - mruknął
niezadowolony. - Ale wrócimy do tego?
- Zależy, czy będziesz
grzeczny.- zachichotała.
- Idź ty małpo - zaśmiał się
i ją objął. - Ale i tak do tego wrócimy.
- Ała. Jak będziesz używał
na mnie siły, to nie wiem...- zaśmiała się uwalniając z jego uścisku.- To teraz
zobaczymy, jak biegasz. Łap mnie.- zawołała i ruszyła pędem w stronę plaży.
- Mam cię - mruknął łapiąc
ją przy samym oceanie. Po chwili poczuli jego ciepłą wodę na swoich stopach. -
Dostanę nagrodę? Najlepiej całusa.
- Upierdliwcze.- zaśmiała
się, ale pocałowała chłopaka. Krótko, ale treściwie. Potem oderwała się od
niego.- Przepłyniemy się? Do wyspy mamy kilka kilometrów. Drobny wyścig?
- I tak wygram.- zaśmiał się
i wskoczył do wody.
- Żebyś się nie zdziwił!-
krzyknęła i skoczyła za nim. Do brzegu dobili w niemal tej samej chwili.
- Mówiłem - mruknął i
wyszedł z wody. - Teraz buziak.
- Przecież nie wygrałeś.-
zaśmiała się.- Remis był.
- Ale chcę buziaka. Dasz mi
go, albo sam go sobie wezmę.
- Nie dam.
- To sobie wezmę. - na jego
twarzy pojawił się wredny uśmieszek. Pocałował dziewczynę przyciskając ją tak
mocno, że nie było między nimi wolnej przestrzeni
- Mmmmm... Nie. Namolny
wampir.- prychnęła uwalniając się i pokazując mu język.- Nagroda dopiero po
udanym spotkaniu.
- Wtedy się już nie uwolnisz
- mruknął i ją objął. - Idziemy.
Ruszyli w kierunku miejsca
spotkania.
- Rany, stresuję się.-
mruknął Latynos.
- Czym? - zaśmiała się
dziewczyna.
- Tym całym spotkaniem...
Już trochę się nie widzieliśmy.- powiedział idąc z dziewczyną przez puszczę.
- No i dlatego macie się
spotkać - powiedziała zatrzymując się.
- Co jest?
- Nie nic. To tylko
przeczucia - machnęła ręką i dołączyła do Latynosa.
- Okej... Nie pytam...-
mruknął i objął ją.
- Jakby co to ci powiem -
mruknęła wtulając się w jego tors.
- Okej.- uśmiechnął się i
pocałował ją w czubek głowy. Akurat dochodzili do polany, gdy dobiegły ich
śmiechy.
- Ja byłam pierwsza, nie
kłóć się! Starsza jestem, wiem, co mówię!
- No i?! I tak dostanę
buziaka, bo na niego zasługuję!
- Nie sądzę.- powiedziała
wrednie.
- Ty może nie, ale ja owszem
- warknął. - A jestem silniejszy, więc dostanę go.
- Spróbuj tylko.-
odpowiedziała takim samym tonem.
- A żebyś... - zbliżył się
do niej, gdy wesoły głos Janey mu przerwał.
- Rachel?! Cześć! - rzuciła
się na przyjaciółkę i powaliła ją na ziemię. - Jak ja cię dawno nie widziałam!
- Jane!- zaśmiała się i
przytuliła mocno przyjaciółkę.
- Tęskniłam - śmiała się i
mocniej ją zdusiła.
- Wiesz, że nam przerwałaś?
- zapytał wrednie.
- No i? - wzruszyła
ramionami. - Nie obchodzi mnie to. Rachel, nie uwierzysz co Carlos ostatnio
zrobił.
- A właśnie, o wilku
mowa...- powiedział wyżej wspomniany i z uśmiechem wszedł na polanę. - Stary,
co u ciebie?- zapytał ze śmiechem Jamesa.
- Mógłbyś łaskawie zabrać
swoją dziewczynę i nauczyć ją dobrych manier? - warknął.
- Hej, spokojnie. Po to tu
przyszliśmy.- powiedziała Rachel wstając z trawy.
- Jeszcze raz, bo nie
dosłyszałem - udał głupiego.
- Okaaaaaaaaaayyyyyyyyy - powiedziała szatynka i podeszła do Carlosa.
Wtuliła się w jego tors.
- Uspokój się. Przyszliśmy
zobaczyć się z przyjaciółmi. O co chodzi?- zapytała.
- O nic - warknął i odwrócił
wzrok.
- Hej...- powiedziała cicho
i złapała za jego dłoń.
- Stary, co jest? Nie
cieszysz się? Żyjemy inaczej, a ty tu fochy odstawiasz.- burknął Latynos.
- Focha to ja zaraz ci
odstawię.- warknął i zmienił swój wygląd na groźniejszy. Oczy całe czerwone,
kły wystające.
- James.- mruknęła
ostrzegawczo brunetka.
- Co?!
- Spokojnie...- przygotowała
się, żeby w razie czego go powstrzymać.
- Wiecie, co? - zaczęła
szatynka. - Myślę, że to nie był najlepszy pomysł.
- Ty myślisz? Coś nowego -
warknął.
- Uciekajcie.- powiedziała w
ostatnim momencie brunetka. Później James rzucił się do przodu.
Szybko powalił Latynosa na
ziemię z podwójną siłą. Wyszczerzył na niego kły i szykował się do dalszego
ataku.
- James! - krzyknęła
szatynka i próbowała go odciągnąć od Latynosa.
Rachel rzuciła się na niego.
Pociągnęła go do przodu. Przekoziołkowali
kilka metrów i dziewczyna przygwoździła go do podłoża.
- Uciekajcie!- krzyknęła.
- Puść mnie! - krzyknął i
zaczął się szarpać.
- Nie. Patrz na mnie.
Spokojnie. Nie jesteś taki. Opanuj się.- patrzyła mu prosto w oczy.
- Puść mnie! - krzyknął i
zrzucił ją z siebie. - Muszę go zabić!
- On jest twoim
przyjacielem!- zawołała i pchnęła go w kierunku drzew.
- Nie! Jest wrogiem!
- Przyjacielem! Twoim
najlepszym!
- Nie przyjaźnię się z
wilkołakami! One śmierdzą!
- Ja się przyjaźnie z Jane i
żyję!
- Bo jesteś inna! Zawsze
byłaś miękka w stosunku do wilkołaków! Zrozum, że jesteśmy śmiertelnymi
wrogami!
- Nie! Nie masz pojęcia, kim
jest śmiertelny wróg! Jeszcze nic nie wiesz!- krzyczała starając się odwrócić
jego uwagę od uciekających wilkołaków.
- Może i jestem od niedawna
taki jak ty, ale wiem, kogo nienawidzą, a kogo pragnę!
- Tak? Niby, kogo?!
- Nienawidzę wilkołaków, a
pragnę ciebie! Zawsze tak było! Nie zmienię zdania! Będziesz ze mną i zabiję
jego!
Zastanawiała się, co może
zrobić, żeby dać przyjaciołom więcej czasu na ucieczkę. Słyszała, jak skaczą do
wody. Potrzebowali jeszcze kilku minut, aby całkowicie zatrzeć ślad...
Rzuciła się na niego, ale
nie po to, żeby go pobić. Pocałowała go.
Z chłopaka momentalnie
uleciała cała nienawiść, dawny wygląd powrócił. Bliskość dziewczyny sprawiła,
że zapomniał o wszystkim. Liczyła się tylko ona. Jego pocałunki stawały się
coraz namiętniejsze i silniejsze. Wyrażały tak wiele uczuć.
- Kocham cię, ale nie możesz
go zabić. Nie możesz zabić żadnego z nich.- szepnęła odsuwając się lekko od
niego. W jej oczach czaiły się łzy.
- Przepraszam. Nie wiem, co
we mnie wstąpiło - oparł swoje czoło o jej. - Przepraszam kochanie.
- Dobrze. Nic się nie stało.
Porozmawiam z nimi. Po prostu... Jeszcze trochę musimy poczekać. Jeszcze
poćwiczyć.- powiedziała kojąco.
- Przepraszam - mruknął
bliski płaczu. - Nie chciałem, naprawdę. Przepraszam.
- Ciiii... Rozumiem. Ciii...
Mówiłam, że będzie ciężko. Ale przejdziemy przez to razem. Okej?
- Razem - powtórzył. -
Dziękuję. Za wszystko.
- Kocham cię.- powiedziała i
pocałowała go.
- Ja ciebie też - mruknął w
przerwie między pocałunkami.
Para dopłynęła do swojej
wyspy. Carlos zdyszany usiadł na piasku. Obok niego położyła się Jane. Przez
chwilę siedzieli w ciszy.
- Czyli że nie poszło to
tak, jak planowaliśmy.- westchnął.
- Nie martw się. Będą
jeszcze inne okazje.
- Pytanie tylko, kiedy? Ile
czasu mu to zajmie... Myślisz, że Rachel go okiełznała? Żeby i jej nie zrobił
krzywdy... Nigdy nie widziałem, żeby się tak zachowywał.
- Carlos - jęknęła i się
podniosła. - Młodemu wampirowi ciężko zapanować nad nowo zdobytymi zmysłami.
Uwierz mi. Mając przy sobie Rachel nic mu się nie stanie. W końcu stanie się
taki jak ona i będzie wszystko dobrze. Nie martw się.
- Okej. Skoro ty tak
mówisz.- westchnął i podniósł się.
- Nie martw się. Wszystko
będzie dobrze.
- Mhm.- uśmiechnął się.
- Ej! - szturchnęła go. -
Jeśli będziesz mi się tu dąsał to więcej nie pozwolę ci go zobaczyć.
- Ale ja się nie dąsam!-
zaśmiał się.
- Nie wcale - śmiała się. -
To ja się dąsam, jakby lizaka mi zabrano.
- Wiesz... Jak się nie będę
dąsał, to co dostanę?- zapytał przyciągając ją do siebie.
- Nic - wystawiła mu język.
- Uważaj, bo ci odgryzę ten
język...
- Proszę bardzo - zaśmiała
się i powaliła go na ziemię.
On przytulił ją do siebie i
pocałował. Zatracił się w smaku jej ust.
Dziewczyna przeturlała się
tak, że on leżał na niej. Kochała to uczucie, kiedy był tak blisko niej. Czuła
się bezpieczniejsza. Jedną dłonią głaskał jej udo, a drugą opierał obok jej
głowy. Czuł, jak dziewczyna go do siebie przyciska. Nie było między nimi wolnej
przestrzeni. Ich pocałunki z każdą chwilą stawały się coraz bardziej dzikie.
Ubrania same z nich spadały. Czuli zwierzęce pragnienie, które za wszelką cenę
musieli zaspokoić. W końcu ciała zafalowały w jednym rytmie. Jęki i
westchnienia zagłuszały fale uderzające w pobliskie skały. W końcu oboje opadli
zmęczeni na ziemię. Wtuleni w siebie patrzyli w gwiazdy, które świeciły nad
oceanem.
- Kocham cię - szepnęła
dziewczyna.
- Też cię kocham... Jesteś
moimi gwiazdami i moim księżycem...- szepnął.
- Nie mogę być tym i tym.- zaśmiała
się i spojrzała w jego głębokie oczy, które tej nocy świeciły jaśniej niż
gwiazdy na niebie. Były dla niej droższe niż wszystkie skarby świata, a ich
właściciel ważniejszy niż jej własne życie.
- Więc jesteś całym moim
życiem.- odpowiedział cicho.
- A ty moim skarbie -
szepnęła i lekko go pocałowała. - Już zawsze będziemy razem.
- Zawsze. Do końca świata...
- I jeden dzień dłużej...
Przypieczętowali tą
obietnicę namiętnym pocałunkiem
Po niecałym roku ponownie
się spotkali. Tym razem wszystko poszło jak z płatka. Dziewczyny były pod
wrażeniem samokontroli chłopaków. Kolejne kilka lat spędzili razem podróżując
samotnie po pięknych miejscach daleka od cywilizacji. Potem, powoli, zaczęły
oswajać chłopaków z bliskością i zapachem ludzi. Dopiero po 50 latach nauczyli
się normalnie przebywać w zatłoczonych miejscach. Po tym czasie, dziewczyny
postanowiły spotkać się z rodzicami. Okazało się, że ojciec brunetki, wraz z
żoną powrócił do świata, do którego ludzie nie mieli wstępu. Niestety, Rachel także
nie mogła tam wejść. W końcu zdecydowała się opowiedzieć przyjaciołom o swojej
przeszłości, gdy w świecie nieśmiertelnych zabijała i napadała dla krwi. Jej
rodzice zabrali ją stamtąd w nadziei, że na ziemi nauczy się żyć normalnie. Od
tamtego czasu żelazne bramy były dla niej zamknięte. Po jakimś czasie przestała
szukać sposobu, aby się tam dostać. Skupiła się na wiecznym życiu ze swoją
miłością. Niedługo potem James się jej oświadczył. Carlos i Jane odnaleźli jej
rodziców i po długich sprzeczkach w końcu, dzięki jej matce, zakopali topór
wojenny. Zaręczyli się i wyprawili huczne wesele.
Po upływie sześciu lat
wyprowadzali się i przenosili dalej. Tak trwało ich życie, a może nadal trwa… W
końcu są nieśmiertelni…
Koniec