poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Can the Forbidden Love has got a happy end? cz. 6


- To co robimy?- zapytał cicho Carlos.
- No nie wiem - mruknęła i wstała. - Musisz przecież iść do hotelu.
- A ty do ojca... Zastanawiam się, czy większe szanse masz ze mną, czy be ze mnie.- podrapał się w tył głowy.
- Niech każdy idzie sam. Okay?
- Okej. Tylko, Jane... Kocham cię.- uśmiechnął się do niej i pocałował ją namiętnie.
- Ja ciebie też - mruknęła, kiedy się odsunęli od siebie. - Ale teraz nie możesz iść ze mną, bo mój ojciec cię zabije.
- Wiem... Uważaj na siebie. Proszę.- jęknął.
- Nie martw się o mnie - uśmiechnęła się. - Dam sobie radę, ale... Ty uważaj.
- Będę. Jak już... Będzie po wszystkim...
- Skarbie - szepnęła. - Nie wiem czy Alfred nie zaatakuje cię. Proszę. Bądź ostrożny.
- Będę. Na prawdę. Ale skąd mogę mieć pewność, że z tobą będzie wszystko w porządku? I jak się później skontaktujemy?
- Tutaj nie możemy się spotkać, bo mogą nas tutaj znaleźć. Przyjdę do ciebie, okay?
- Okay. Czekam.- jeszcze raz ją pocałował.
- Idź już - uśmiechnęła się i lekko popchnęła chłopaka w stronę wyjścia z lasu.
- Okej. Czekam!- jeszcze raz zawołał i spokojnym krokiem ruszył do hotelu.
Dziewczyna ruszyła w kierunku domu. Po niecałych dziesięciu minutach była na miejscu. Koło domu stali: uśmiechnięty Alfred, oraz rozjuszony Fryderyk.
- JAK ŚMIAŁAŚ ZIGNOROWAĆ MOJĄ WOLĘ?!?!?! MÓWIŁEM, ŻE ON NIE JEST DLA CIEBIE!!!- krzyczał wilkołak.
- To jest mój wybór. Kocham go i nie powstrzymasz mnie przed spotykaniem się z nim.- mówiła spokojnie.
- OJ POWSTRZYMAM, MŁODA DAMO!- krzyknął i brutalnie chwycił ja za ramie.- Będziesz siedzieć w domu! Pod kluczem! Nie wyjdziesz stąd przez najbliższe cztery pełnie!
- Puszczaj mnie! - krzyknęła i się wyrwała. - Nie masz prawa!
- Mam!!! Jestem twoim ojcem, więc mam!
- Jestem pełnoletnia! Nie zapominaj o tym, że tu rządzą inne prawa!
- Słuchaj się ojca.- syknął wampir z okrutnym uśmiechem.
- Przymknij się! - warknęła i wystawiła kły. - Chyba, że mam cię uciszyć!
- Ani się waż tak odzywać.- warknął wilkołak i ponownie szarpnął córką.- Do domu.
- Zapomnij! - krzyknęła.
Nagle za nią pojawił się wampir. Lekko pchnął ją w ramiona jej ojca. Ten mocno ją chwycił i zaciągnął do domu. Puścił ją dopiero w pokoju.
- Wypuść mnie! - krzyknęła i chciała otworzyć drzwi. - Nie masz prawa!
- Mam!- krzyknął i odszedł.
- Wypuść mnie! - krzyknęła i rzuciła się do drzwi. Odpowiedziała jej cisza.- Cholera! - westchnęła i zjechała po drzwiach na dół. - I co teraz?
Dziewczyna spojrzała na okno. Szybko do niego podeszła i je otworzyła. Spojrzała w dół. Po chwili wzięła swój plecak i spakowała do niego najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy była gotowa wyskoczyła przez okno. Trochę się bała, bo mieszkała na drugim piętrze, ale kiedy wylądowała okazało się, że to była dobra decyzja. Szybko ruszyła w stronę hotelu, w którym czekał na nią Carlos.
On wytłumaczył już wszystko Menagerowi. Podniósł się wielki krzyk. Przecież James nie mógł ot tak sobie odejść. Carlos na szczęście miał łeb na karku. Nie raz bywało, że używał karty bankowej Bruneta, więc zapłacił jego pieniędzmi, za odstąpienie od umowy. Na początku nie chcieli się zgodzić, ale kiedy i Carlos oznajmił, że odchodzi, Menager nie bardzo miał wybór. Teraz Latynos kłócił się z Kendall’em i Loganem, dla czego tak postępuje.
- Chłopaki, kurde, zakochałem się!
- Ale jak się zakochałeś? - dziwił się Logan.
- Szybko i skutecznie, głąbie.- westchnął zrezygnowany.
- Ale jak to... - nie dokończył, bo do pokoju wpadła zdyszana szatynka. Gwałtownie zamknęła drzwi i się o nie oparła.
- Ej. Tu nie wolno wchodzić.- odezwał się blondyn.
- Ja pierdziele! Co się stało?!- zawołał Latynos i podbiegł do niej. Przytulił ją mocno.- Skarbie, nic ci nie jest?
- Nie - wydyszała. - Wszystko okay.
- Wow, wow, wow. Skarbie?!- zapytał zdziwiony Logan.
Dziewczyna spojrzała pytająco na Latynosa.
- Do tych idiotów nie dociera, co znaczy "zakochać się".- Westchnął.- Tak, „skarbie”. Mówiłem wam, że moja przyszła żona jest piękna, to nie wierzyliście.- burknął do kumpli.
- Żona? - zapytał Kendall. - Zwariowałeś. To wygląda jak jakiś spocony zwierz.
Dziewczyna zamknęła oczy, bo nie chciała ukazać oczu, które się zmieniły.
- Nie mów tak. Idiota jesteś.- warknął.- Wszystko załatwione. James i ja jesteśmy bez pracy. Zwijamy?
- Masz samochód? - zapytała patrząc na niego.
- Ta, coś się wykombinuje...- mruknął zamyślony.- Taxa?
- Okay, ale szybko. Nie mamy za wiele czasu - mruknęła.
On uśmiechnął się i chwycił za telefon. Po pięciu minutach pod hotelem stanęła taksówka. Pożegnał się ze wszystkimi i pobiegł razem z dziewczyną do samochodu.
- Proszę do Seattle na lotnisko.- powiedział Latynos.
- Ale to 180 km drogi!- powiedział zdziwiony taryfiarz.
- Dobrze płacę.- mruknął i pokazał gościowi kilka banknotów.
- Zapinać pasy.- odpowiedział nie zadając więcej pytań. Wyjechali z miasteczka...



- Jesteśmy - powiedział chłopak kiedy wylądowali. Objął dziewczynę ramieniem i ruszyli po walizki.
- Latanie jest złe...- mruknęła pod nosem rozcierając skronie.
- Ale już więcej tego nie będziemy robić. Prawda?
- Tak. Jeśli nadal chcesz być taki, jak ja, to samoloty nie będą nam już potrzebne.
- Zawsze będę chciał być jak ty - mruknął i pocałował ją w czubek głowy.
- No to uważaj... Bo przed tobą najgorsze.- westchnęła, po czym wyszła z lotniska. Wezwała taksówkę. Stamtąd udali się do portu. Na małej, wypożyczonej łódce, popłynęli na niezasiedloną wyspę należącą do archipelagu Palau.
- Niby, dlaczego? - zapytał ze zdziwieniem.
- Bo... Po przemianie... Nie jest łatwo.
- Ale mam ciebie - mruknął. - I to jest najważniejsze.
- I dzięki temu się nie stoczysz. Nie pozwolę ci na to.- powiedziała, gdy dobili do brzegu. Wyskoczyła z łódeczki i z nadludzką siłą wciągnęła ją głęboko w plaże. Zatrzymała się dopiero przy linii drzew. Miała pewność, że przypływ jej nie zabierze. Poczekała, aż James z niej wyjdzie i spojrzała mu w oczy.- Uważaj. Jesteś człowiekiem, a musimy przejść kawałek. Lepiej, żebyś nie stał się wampirem w miejscu, skąd czuć jeszcze ludzi. Trzymaj mnie za rękę i nie puszczaj, okej?
- Okay. - powiedział i delikatnie chwycił jej dłoń.
- Idziemy.- powiedziała i założyła plecak. Zaczęła się ich wędrówka. Dziewczyna nie chciała prowadzić go w głąb puszczy, ale musiała odejść na tyle daleko, aby woń ludzkiej krwi do nich nie docierał. Kiedy w końcu poczuła, że to odpowiednie miejsce, trafili na brzeg rzeki, prosto pod wodospad.
- I co teraz? - zapytał przyciągając ją do siebie. - Piękne miejsce w towarzystwie pięknej dziewczyny.
- Teraz... Teraz przeżyjesz coś, co mogą zrobić tylko nie liczni.- westchnęła i nadgryzła swój nadgarstek. Przebiła tętnice. Pociekła krew.
- Co ty...? - zapytał przerażony.
- Wiem, że brzmi obrzydliwie, ale pij. Przynajmniej trochę.- podsunęła mu rękę.
- Okay - powiedział i upił trochę krwi dziewczyny.
- Przepraszam.- westchnęła, po czym złapała jego rękę i nadgryzła w nadgarstku. Upiła łyk, po czym podniosła głowę i... Skręciła mu kark. Ułożyła go na trawie. Miała nadzieję, że zadziała.
- Oby działało, oby działało...- jęknęła.
Usiadła obok i wpatrywała się w jego ranę. Po około godzinie, jego skóra zrosła się i nie widać było nawet blizny. Westchnęła głęboko w tym samym momencie, gdy chłopak się obudził.
- Co? Co się stało? - zapytał podnosząc się. Spojrzał na dziewczynę.
- Przepraszam... Tak trzeba było. Ale... Już prawie jesteś wampirem.
- Prawie? - zapytał i usiadł naprzeciwko dziewczyny. - Jak to prawie
- Musisz się jeszcze napić krwi... Nie wstawaj. Niczego tu sam nie upolujesz. Przyniosę ci coś.- uśmiechnęła się i lekko go pocałowała.
- Dobra - powiedział i oddał pocałunek dziewczyny.
- Nie wierć się...- rzuciła uśmiechając się i odbiegła. Wróciła po kilkunastu sekundach niosąc jakąś średniego wzrostu panterę.
- Nie żyje, ale jest pełna krwi. Pij.- powiedziała i uklękła obok.
- Ale jak? - zapytał, a po chwili pojawiły się kły. Szybko wbił je w martwe zwierzę i upił tyle krwi ile potrzebował.
- Dokładnie tak. Kieruj się instynktem.- powiedziała przypatrując się jego twarzy. Jego oczy były krwistoczerwone. - Jak się czujesz?- zapytała.
- Dobrze, nawet bardzo dobrze - mruknął i oblizał się. Spojrzał na dziewczynę.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Kocham cię - powiedział i przycisnął ją do ziemi. - Dziękuję.
Ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Chłopak nie chciał jej puścić. Nie wiedział, co zrobi. Wyczuła, że coś jest nie tak. Obróciła ich tak, że to on był pod nią.
- Spokojnie. Na to będzie czas. Najpierw musisz się nauczyć panować nad wszystkim.
- Okay - mruknął niezadowolony.
- Może zacznijmy od początku.- uśmiechnęła się i pomogła mu wstać. Czekały ich długie miesiące, ale czas był czymś, co przestało się dla nich liczyć.



Kiedy dojechali na lotnisko okazało się, że muszą poczekać na kolejny samolot, który miał odlecieć dopiero za cztery godziny. Poczekali na niego na lotnisku, a kiedy tylko było to możliwe, wsiedli. Chwilę po starcie zasnęli i obudzili się dopiero pół godziny przed lądowaniem.
Dziewczyna głośno westchnęła i spojrzała na chłopaka.
- Co jest?- zapytał zmartwiony.
- Nic - uśmiechnęła się lekko.
- Nie prawda, coś cię dręczy.
- Nie. Wszystko jest okay. Naprawdę.
- To, co teraz?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Dolecimy tam. Zabiorę cię jak najdalej od ludzi - mówiła patrząc w okno. - I wtedy to zrobię.
- Okej... Hej,- powiedział i złapał ją za podbródek. Nakierował jej spojrzenie na siebie.- Kocham cię.- uśmiechnął się i lekko ją pocałował.
- Ja ciebie też - mruknęła i oddała pocałunek.
- Proszę zapiąć pasy. Podchodzimy do lądowania.- w głośnikach zabrzmiał głos pilota.
Wszyscy wykonali polecenie. Już po dziesięciu minutach para płynęła łódką na jedną z wysp Palau.
- Wiesz, gdzie mogą być James i Rachel? Czy nimi zajmiemy się później?- zapytał patrząc na dziewczynę.
- Na razie nie myśli o Jamesie. Jeśli Rachel już go przemieniła źle by się stało gdybyśmy znaleźli się w pobliżu.
- Okej... Dotarło.- odpowiedział.
- Nie martw się. Zobaczycie się…- uśmiechnęła się i ściszyła głos. - Za kilka lat.
- Żartujesz?- zapytał zdziwiony.
- Nie. Musicie panować nad sobą w pełni, bo jeśli nie...
- Dobra. Kumam.- odpowiedział zasmucony.
- Nie martw się - uśmiechnęła się do niego. - Jakby co, macie mnie i Rachel. Jakoś postaramy się, żebyście mogli się kontaktować ze sobą.
- Super.- uśmiechnął się szeroko i pocałował dziewczynę w policzek. Akurat dobili do brzegu.
- Chodź - powiedziała i założyła plecak. Pociągnęła chłopaka w górę. Zatrzymała się dopiero przy urwisku, z którego był piękny widok na ocean. Można było prosto do niego skakać.
- Wow. Pięknie tu...- westchnął.
- Tak - westchnęła i przytuliła się jego torsu. - Przyzwyczaj się, bo będziemy tu spędzać bardzo dużo czasu. Razem.
- Brzmi miło. Najbardziej ten ostatni wyraz...- mruknął uwodzicielsko.
- Cieszę się bardzo. Ale teraz powiedz mi jedno.
- Tak?
- Chcesz być w pełni wilkołakiem czy pozostać w połowie człowiekiem.
- A co proponujesz?
- To twój wybór, ale jeśli zostaniesz w połowie człowiekiem możesz przyciągać do siebie inne stworzenia, które będą pożądać twojej krwi... Ludzkiej krwi.
- A jeśli zostanę wilkołakiem... To?
- Wtedy będziesz taki jak mój ojciec. Będziesz w stanie zabić każdego.
- Hmmm... Trudny wybór... Wiesz... Chyba chcę być taki jak ty. Pół wilkołak.
- Wiesz, że sporo ryzykujesz? Możesz nawet zapłacić za to życiem.
- Wiem... Ale podjąłem decyzję.
- Jesteś pewien? - zapytała z przerażeniem w oczach.
- Tak. Jestem pewien. Chcę być taki jak ty.- powiedział.
- Nie zmienisz zdania? - zapytała zrezygnowana. - Wiesz, że możesz nie przeżyć przemiany?
- Nie. Nie zmienię.- szedł w zaparte.
- Nie chcę cię zabijać - jęknęła.
- Na zabijesz. Będzie dobrze.- uśmiechnął się do niej uspokajająco.
- Nie wiesz jak twój organizm zareaguje na przemianę. Jeśli ją odrzuci umrzesz - spuściła głowę. - Wolałabym, żebyś został w pełni wilkołakiem. Wtedy będę mieć pewność, że przeżyjesz.
- Ale trudniej będzie mi panować nad sobą. Będę zabijał. Powiedziałaś, że to moja decyzja. Podjąłem ją.- powiedział pewnym tonem.
- Ale będziesz bezpieczniejszy. A po za tym masz mnie.
- Jane. Chcę być taki, jak ty.
- Dobrze - powiedziała i odwróciła go tyłem do siebie. Przemieniła się w wilkołaka i ostrymi pazurami podrapała jego szyję. Chłopak upadł na ziemię, a z ran zaczęła sączyć się krew. Z powrotem stała się człowiekiem i uklękła obok niego.
- Proszę. Pomóżcie mu. Niech przeżyje – jęknęła. Po kilku sekundach krwawienie ustało, a chłopak powoli otwierał oczy.
- O rany... Co...- jąkał się. Trochę kręciło mu się w głowie.
- Leż - powiedziała z uśmiechem. - Zaraz coś ci przyniosę i odzyskasz siły.
- Okej...- mruknął i przestał się wiercić.
Dziewczyna zniknęła. Po paru sekundach wróciła z żywą małpką.
- Proszę. Zabij ją i zjedz - powiedziała i podała mu zwierze.
Przez chwilę patrzył na dziewczynę, po czym jego oczy zrobiły się jak u dzikiego zwierzęcia. Rzucił się na jedzenie. Rozszarpał ją w ciągu kilku sekund i pożywił się nią.
- Jak się czujesz? - zapytała kładąc rękę na jego ramieniu.
- Dobrze. Nawet bardzo. Zadziwiające...
- Świetnie - uśmiechnęła się ukazując zęby.
Odpowiedział jej tym samym gestem, po czym pocałował ja.
- To co teraz?- zapytał uwodzicielsko.
- Teraz trzeba cię wyszkolić i w ogóle - zaśmiała się pomagając mu wstać.
- Rozumiem, że mamy na to dużo czasu?- zapytał szczerząc się.
- Aż za dużo - zaśmiała się. - Ale musisz być grzeczny…


Kilka miesięcy później


Carlos i James są już po przemianie i trudnych przygotowaniach. Carlos panuje nad sobą, ale miewa momenty napadów i trudno go uspokoić. Natomiast James jest nie do końca spokojny. Wścieka się o byle co. Nie do końca panuje nad nowymi zmysłami i często poddaje się cechom wampirzym, przez co jego charakter ulega zmianie. Wtedy ciężko nad nim zapanować, bo dąży do celu i to bez względu na konsekwencje.
Dziewczyny postanowiły zorganizować spotkanie. Miało odbyć się w lesie, na polanie. Tak jak spotkali się po raz pierwszy.
- Skarbie, uspokój się. Będzie dobrze.- brunetka uśmiechała się do chłopaka.
- Na pewno - odwzajemnił tym samym. - Na pewno.
- Ej no. Robisz wielkie postępy. Jestem z ciebie dumna.- wyszczerzyła się i pocałowała go.
- Mmmm... - mruknął i ją do siebie przycisnął. - Tylko dzięki tobie.
Pocałował dziewczynę. Stanowczo, ale delikatnie wpił swoje usta w jej.
- Ciesz się, że mnie masz. Ja nie miałam nikogo i uwierz mi... To, co po sobie zostawiałam... Takich zniszczeń nawet w pierwszym dniu nie zrobiłeś.- zaśmiała się.
- Kocham cię - mruknął i jeszcze raz ją pocałował.
- Ja ciebie też, ale trzeba się zbierać.- powiedziała odsuwając się.
- Dobra - mruknął niezadowolony. - Ale wrócimy do tego?
- Zależy, czy będziesz grzeczny.- zachichotała.
- Idź ty małpo - zaśmiał się i ją objął. - Ale i tak do tego wrócimy.
- Ała. Jak będziesz używał na mnie siły, to nie wiem...- zaśmiała się uwalniając z jego uścisku.- To teraz zobaczymy, jak biegasz. Łap mnie.- zawołała i ruszyła pędem w stronę plaży.
- Mam cię - mruknął łapiąc ją przy samym oceanie. Po chwili poczuli jego ciepłą wodę na swoich stopach. - Dostanę nagrodę? Najlepiej całusa.
- Upierdliwcze.- zaśmiała się, ale pocałowała chłopaka. Krótko, ale treściwie. Potem oderwała się od niego.- Przepłyniemy się? Do wyspy mamy kilka kilometrów. Drobny wyścig?
- I tak wygram.- zaśmiał się i wskoczył do wody.
- Żebyś się nie zdziwił!- krzyknęła i skoczyła za nim. Do brzegu dobili w niemal tej samej chwili.
- Mówiłem - mruknął i wyszedł z wody. - Teraz buziak.
- Przecież nie wygrałeś.- zaśmiała się.- Remis był.
- Ale chcę buziaka. Dasz mi go, albo sam go sobie wezmę.
- Nie dam.
- To sobie wezmę. - na jego twarzy pojawił się wredny uśmieszek. Pocałował dziewczynę przyciskając ją tak mocno, że nie było między nimi wolnej przestrzeni
- Mmmmm... Nie. Namolny wampir.- prychnęła uwalniając się i pokazując mu język.- Nagroda dopiero po udanym spotkaniu.
- Wtedy się już nie uwolnisz - mruknął i ją objął. - Idziemy.
Ruszyli w kierunku miejsca spotkania.



- Rany, stresuję się.- mruknął Latynos.
- Czym? - zaśmiała się dziewczyna.
- Tym całym spotkaniem... Już trochę się nie widzieliśmy.- powiedział idąc z dziewczyną przez puszczę.
- No i dlatego macie się spotkać - powiedziała zatrzymując się.
- Co jest?
- Nie nic. To tylko przeczucia - machnęła ręką i dołączyła do Latynosa.
- Okej... Nie pytam...- mruknął i objął ją.
- Jakby co to ci powiem - mruknęła wtulając się w jego tors.
- Okej.- uśmiechnął się i pocałował ją w czubek głowy. Akurat dochodzili do polany, gdy dobiegły ich śmiechy.
- Ja byłam pierwsza, nie kłóć się! Starsza jestem, wiem, co mówię!
- No i?! I tak dostanę buziaka, bo na niego zasługuję!
- Nie sądzę.- powiedziała wrednie.
- Ty może nie, ale ja owszem - warknął. - A jestem silniejszy, więc dostanę go.
- Spróbuj tylko.- odpowiedziała takim samym tonem.
- A żebyś... - zbliżył się do niej, gdy wesoły głos Janey mu przerwał.
- Rachel?! Cześć! - rzuciła się na przyjaciółkę i powaliła ją na ziemię. - Jak ja cię dawno nie widziałam!
- Jane!- zaśmiała się i przytuliła mocno przyjaciółkę.
- Tęskniłam - śmiała się i mocniej ją zdusiła.
- Wiesz, że nam przerwałaś? - zapytał wrednie.
- No i? - wzruszyła ramionami. - Nie obchodzi mnie to. Rachel, nie uwierzysz co Carlos ostatnio zrobił.
- A właśnie, o wilku mowa...- powiedział wyżej wspomniany i z uśmiechem wszedł na polanę. - Stary, co u ciebie?- zapytał ze śmiechem Jamesa.
- Mógłbyś łaskawie zabrać swoją dziewczynę i nauczyć ją dobrych manier? - warknął.
- Hej, spokojnie. Po to tu przyszliśmy.- powiedziała Rachel wstając z trawy.
- Jeszcze raz, bo nie dosłyszałem - udał głupiego.
- Okaaaaaaaaaayyyyyyyyy - powiedziała szatynka i podeszła do Carlosa. Wtuliła się w jego tors.
- Uspokój się. Przyszliśmy zobaczyć się z przyjaciółmi. O co chodzi?- zapytała.
- O nic - warknął i odwrócił wzrok.
- Hej...- powiedziała cicho i złapała za jego dłoń.
- Stary, co jest? Nie cieszysz się? Żyjemy inaczej, a ty tu fochy odstawiasz.- burknął Latynos.
- Focha to ja zaraz ci odstawię.- warknął i zmienił swój wygląd na groźniejszy. Oczy całe czerwone, kły wystające.
- James.- mruknęła ostrzegawczo brunetka.
- Co?!
- Spokojnie...- przygotowała się, żeby w razie czego go powstrzymać.
- Wiecie, co? - zaczęła szatynka. - Myślę, że to nie był najlepszy pomysł.
- Ty myślisz? Coś nowego - warknął.
- Uciekajcie.- powiedziała w ostatnim momencie brunetka. Później James rzucił się do przodu.
Szybko powalił Latynosa na ziemię z podwójną siłą. Wyszczerzył na niego kły i szykował się do dalszego ataku.
- James! - krzyknęła szatynka i próbowała go odciągnąć od Latynosa.
Rachel rzuciła się na niego. Pociągnęła go do przodu. Przekoziołkowali kilka metrów i dziewczyna przygwoździła go do podłoża.
- Uciekajcie!- krzyknęła.
- Puść mnie! - krzyknął i zaczął się szarpać.
- Nie. Patrz na mnie. Spokojnie. Nie jesteś taki. Opanuj się.- patrzyła mu prosto w oczy.
- Puść mnie! - krzyknął i zrzucił ją z siebie. - Muszę go zabić!
- On jest twoim przyjacielem!- zawołała i pchnęła go w kierunku drzew.
- Nie! Jest wrogiem!
- Przyjacielem! Twoim najlepszym!
- Nie przyjaźnię się z wilkołakami! One śmierdzą!
- Ja się przyjaźnie z Jane i żyję!
- Bo jesteś inna! Zawsze byłaś miękka w stosunku do wilkołaków! Zrozum, że jesteśmy śmiertelnymi wrogami!
- Nie! Nie masz pojęcia, kim jest śmiertelny wróg! Jeszcze nic nie wiesz!- krzyczała starając się odwrócić jego uwagę od uciekających wilkołaków.
- Może i jestem od niedawna taki jak ty, ale wiem, kogo nienawidzą, a kogo pragnę!
- Tak? Niby, kogo?!
- Nienawidzę wilkołaków, a pragnę ciebie! Zawsze tak było! Nie zmienię zdania! Będziesz ze mną i zabiję jego!
Zastanawiała się, co może zrobić, żeby dać przyjaciołom więcej czasu na ucieczkę. Słyszała, jak skaczą do wody. Potrzebowali jeszcze kilku minut, aby całkowicie zatrzeć ślad...
Rzuciła się na niego, ale nie po to, żeby go pobić. Pocałowała go.
Z chłopaka momentalnie uleciała cała nienawiść, dawny wygląd powrócił. Bliskość dziewczyny sprawiła, że zapomniał o wszystkim. Liczyła się tylko ona. Jego pocałunki stawały się coraz namiętniejsze i silniejsze. Wyrażały tak wiele uczuć.
- Kocham cię, ale nie możesz go zabić. Nie możesz zabić żadnego z nich.- szepnęła odsuwając się lekko od niego. W jej oczach czaiły się łzy.
- Przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło - oparł swoje czoło o jej. - Przepraszam kochanie.
- Dobrze. Nic się nie stało. Porozmawiam z nimi. Po prostu... Jeszcze trochę musimy poczekać. Jeszcze poćwiczyć.- powiedziała kojąco.
- Przepraszam - mruknął bliski płaczu. - Nie chciałem, naprawdę. Przepraszam.
- Ciiii... Rozumiem. Ciii... Mówiłam, że będzie ciężko. Ale przejdziemy przez to razem. Okej?
- Razem - powtórzył. - Dziękuję. Za wszystko.
- Kocham cię.- powiedziała i pocałowała go.
- Ja ciebie też - mruknął w przerwie między pocałunkami.



Para dopłynęła do swojej wyspy. Carlos zdyszany usiadł na piasku. Obok niego położyła się Jane. Przez chwilę siedzieli w ciszy.
- Czyli że nie poszło to tak, jak planowaliśmy.- westchnął.
- Nie martw się. Będą jeszcze inne okazje.
- Pytanie tylko, kiedy? Ile czasu mu to zajmie... Myślisz, że Rachel go okiełznała? Żeby i jej nie zrobił krzywdy... Nigdy nie widziałem, żeby się tak zachowywał.
- Carlos - jęknęła i się podniosła. - Młodemu wampirowi ciężko zapanować nad nowo zdobytymi zmysłami. Uwierz mi. Mając przy sobie Rachel nic mu się nie stanie. W końcu stanie się taki jak ona i będzie wszystko dobrze. Nie martw się.
- Okej. Skoro ty tak mówisz.- westchnął i podniósł się.
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
- Mhm.- uśmiechnął się.
- Ej! - szturchnęła go. - Jeśli będziesz mi się tu dąsał to więcej nie pozwolę ci go  zobaczyć.
- Ale ja się nie dąsam!- zaśmiał się.
- Nie wcale - śmiała się. - To ja się dąsam, jakby lizaka mi zabrano.
- Wiesz... Jak się nie będę dąsał, to co dostanę?- zapytał przyciągając ją do siebie.
- Nic - wystawiła mu język.
- Uważaj, bo ci odgryzę ten język...
- Proszę bardzo - zaśmiała się i powaliła go na ziemię.
On przytulił ją do siebie i pocałował. Zatracił się w smaku jej ust.
Dziewczyna przeturlała się tak, że on leżał na niej. Kochała to uczucie, kiedy był tak blisko niej. Czuła się bezpieczniejsza. Jedną dłonią głaskał jej udo, a drugą opierał obok jej głowy. Czuł, jak dziewczyna go do siebie przyciska. Nie było między nimi wolnej przestrzeni. Ich pocałunki z każdą chwilą stawały się coraz bardziej dzikie. Ubrania same z nich spadały. Czuli zwierzęce pragnienie, które za wszelką cenę musieli zaspokoić. W końcu ciała zafalowały w jednym rytmie. Jęki i westchnienia zagłuszały fale uderzające w pobliskie skały. W końcu oboje opadli zmęczeni na ziemię. Wtuleni w siebie patrzyli w gwiazdy, które świeciły nad oceanem.
- Kocham cię - szepnęła dziewczyna.
- Też cię kocham... Jesteś moimi gwiazdami i moim księżycem...- szepnął.
- Nie mogę być tym i tym.- zaśmiała się i spojrzała w jego głębokie oczy, które tej nocy świeciły jaśniej niż gwiazdy na niebie. Były dla niej droższe niż wszystkie skarby świata, a ich właściciel ważniejszy niż jej własne życie.
- Więc jesteś całym moim życiem.- odpowiedział cicho.
- A ty moim skarbie - szepnęła i lekko go pocałowała. - Już zawsze będziemy razem.
- Zawsze. Do końca świata...
- I jeden dzień dłużej...
Przypieczętowali tą obietnicę namiętnym pocałunkiem



Po niecałym roku ponownie się spotkali. Tym razem wszystko poszło jak z płatka. Dziewczyny były pod wrażeniem samokontroli chłopaków. Kolejne kilka lat spędzili razem podróżując samotnie po pięknych miejscach daleka od cywilizacji. Potem, powoli, zaczęły oswajać chłopaków z bliskością i zapachem ludzi. Dopiero po 50 latach nauczyli się normalnie przebywać w zatłoczonych miejscach. Po tym czasie, dziewczyny postanowiły spotkać się z rodzicami. Okazało się, że ojciec brunetki, wraz z żoną powrócił do świata, do którego ludzie nie mieli wstępu. Niestety, Rachel także nie mogła tam wejść. W końcu zdecydowała się opowiedzieć przyjaciołom o swojej przeszłości, gdy w świecie nieśmiertelnych zabijała i napadała dla krwi. Jej rodzice zabrali ją stamtąd w nadziei, że na ziemi nauczy się żyć normalnie. Od tamtego czasu żelazne bramy były dla niej zamknięte. Po jakimś czasie przestała szukać sposobu, aby się tam dostać. Skupiła się na wiecznym życiu ze swoją miłością. Niedługo potem James się jej oświadczył. Carlos i Jane odnaleźli jej rodziców i po długich sprzeczkach w końcu, dzięki jej matce, zakopali topór wojenny. Zaręczyli się i wyprawili huczne wesele.
Po upływie sześciu lat wyprowadzali się i przenosili dalej. Tak trwało ich życie, a może nadal trwa… W końcu są nieśmiertelni…


Koniec

środa, 24 kwietnia 2013

Can the Forbidden Love has got a happy end? cz. 5


- Jestem!- Rachel powiedziała normalnym tonem. Miała pewność, że rodzice to usłyszą.
- Córciu - jej mama wyszła z kuchni. - A co on tutaj robi?
- Zaprosiłam go.- powiedziała spokojnie.
- Kochanie - mama do niej podeszła i położyła jej ręce na ramieniu - Przecież rozmawiałyśmy na ten temat.
- To może ja się ulotnię? - zapytał nie pewny swoich słów.
- Rozmawiałyśmy, ale ja tak nie potrafię. Kocham go.- powiedziała spokojnie. - Nie, stój i się nie wierć.- zwróciła się do chłopaka.
- Wiesz, że Alfred nie będzie zadowolony? - zapytała patrząc na nią pytającym wzrokiem.
- Wiem. Wiesz, że nie zamierzam się łatwo poddać?- zapytała z uniesioną brwią.
- Wiem kochanie, wiem. Ale powinnaś zrobić to, o co cię prosiłam, jeśli go kochasz.
- Super. Wiem, co powinnam a co nie. To gdzie tata?- zapytała beztrosko. - Nie jesteś głodny?- zawróciła się do chłopaka.
- Ufam ci i wiem, że postąpisz słusznie - posłała córce uśmiech dodający otuchy. - U siebie w gabinecie. Jeśli chcecie to właśnie kończę obiad.
- Nie chcę być problemem…- powiedział i podrapał się w tył głowy.
- Bardzo zabawne. Chodź. Mama gotuje takie rzeczy, że nawet ja się czasem na nie kuszę.- zaśmiała się i chwyciwszy chłopaka za rękę pociągnęła go do jadalni.
Zaprowadziła go do dużego pokoju z długim stołem, przy którym stał brązowy kubek wypełniony czerwoną cieczą, szklanka z zielono-złotym płynem oraz talerz z parującymi ziemniakami. Po kilku sekundach, obok szklanki pojawiła się taca z kurczakiem, ziemniakami oraz surówką.
- Siadaj i wcinaj.- dziewczyna cmoknęła go w policzek i posadziła przy tacy. Sama usiadła obok i zaczęła sączyć dziwny, złotawy napój.
- Okay - powiedział i spiął się jeszcze bardziej.
- Spokojnie. Będzie dobrze.- szepnęła mu na ucho i położyła dłoń na udzie.
- Mam nadzieję - delikatnie złapał dłoń dziewczyny, po czym podskoczył ze strachu na dźwięk głosu ojca Rachel.
- A co ON tu robi?- warknął.
- Zaprosiłam go.- powiedziała bez trosko i spojrzała ojcu w oczy.
- Nie taka była umowa!- zagrzmiał.
- Trudno się mówi. Zaszły pewne zmiany i sytuacja wygląda trochę inaczej.
- Co to ma znaczyć?! Ten ludzki chłopak nie powinien tu przychodzić. Wiesz, jak się kończy zadzieranie z wampirem?- ostatnie zdanie skierował do Jamesa i groźnie wyszczerzył kły.
- Wiem - powiedział śmielej niż się tego spodziewał. - I nie obchodzi mnie to, bo kocham Rachel. Nie przestraszy mnie pan.
Mężczyzna aż się zapowietrzył. Popatrzył na niego z wściekłością.
- Masz pecha, bo nie toleruję pyskówek. Rachel, pozbądź się go. Nigdy nie chcę was widzieć razem, choćby w odległości 5 metrów. Jeżeli jeszcze kiedyś cię zobaczę, rozszarpię cię na małe kawałeczki.- syknął.
Chłopak się spiął i próbował nie pokazywać tego po sobie.
- Nie.- warknęła.
- Co?- zapytał zdziwiony.
- Nie. Nie zrobię tego. KOCHAM go i nigdy go nie zostawię. Tym bardziej nie pozwolę ci go skrzywdzić.- burknęła złowrogo.
- ON JEST TYLKO JEDZENIEM! WORKIEM Z KRWIĄ! Jak możesz...- czuł obrzydzenie na samą myśl o tym, że jego córka zakochała się w śmiertelniku.
- Cóż... Po przemianie nie będzie już jedzeniem...- powiedziała spokojnie.
- Po... Przemianie?- zapytał dukając.- Nie! Nie zezwalam ci na coś takiego!
- Trudno. Podjęłam decyzje.- powiedziała wstając.
- Ach tak? Jeżeli to zrobisz, to już nigdy nie nazwę cię moją córką.- warknął, po czym obrzucił gniewnym spojrzeniem chłopaka i wyszedł. Rachel zdębiała.
- ALFRED!!! - matka Rachel postawiła przed Jamesem kubek z sokiem marchewkowym. - Skarbie nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
- Ja... Ja...- szepnęła, po czym po jej policzku spłynęła łza.
- Nie płacz... Ciii... - James przytulił dziewczynę. - Kocham cię i nie pozwolę, żebyś cierpiała przez jakiegoś zadufanego w sobie wampira. Bez urazy.
- Spokojnie - uśmiechnęła się matka. - Skarbie, James ma rację. Nie rezygnuj z szczęścia, bo tak ojciec chce. Bądź szczęśliwa.
- Dzięki.- uśmiechnęła się do matki. Nagle jej nozdrza wypełnił dobrze znany jej zapach. Popatrzyła na Jamesa, który właśnie planował się napić. Szybko wyrwała mu kubek z rąk.
- Co? - zapytał ze zdziwieniem. - Coś nie tak?
- Mamo!- warknęła.
- Rachel! - oburzyła się matka.
- Jak mogłaś! Powiedziałam ci, że nie pozwolę mu tego zapomnieć!- krzyknęła ze łzami w oczach.- Dolała ci tu eliksiru, po którym zapomniałbyś, że mnie znasz.- wyjaśniła chłopakowi nadal obserwując matkę.
- Nie pozwolę, żebyś była z tym piskliwym czymś! Jest do niczego! Gówno warty! Nadaje się tylko do pożarcia! Nawet po tym byłabyś chora, bo on nie wie, co to higiena! Powinien umrzeć! Jest skazą dla nas i tych głupich śmiertelników!
- Co? - zapytał ze zdziwieniem i spojrzał na matkę Rachel.
- Nie spodziewałam się tego po tobie. Po ojcu tak, ale po tobie nigdy. Jak śmiesz go tak nazywać? Nie jesteście lepsi.- warknęła i pociągnęła chłopaka do swojej sypialni. Trzasnęła za nimi drzwiami i rozlała wokół nich jakiś brązowy płyn.
- Co ty robisz? - zapytał ze zdziwieniem.
- Zamykam drzwi. Nie dostaną się tutaj.- powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Ale nadal nie rozumiem - dodał patrząc na dziewczynę.
- Ta mikstura sprawia, że drzwi, lub ściana, lub cokolwiek innego jest nie do zniszczenia i nie do przejścia.- westchnęła i zaczęła krzątać się po pokoju. Wyciągnęła dwa plecaki i zaczęła pakować do nich ubrania, buty, kosmetyki oraz stare księgi, zwoje i jakieś fiolki.
- Co ty robisz? - zapytał zdziwiony i podszedł do niej.
- Pakuję się. Miałam z tobą jechać do LA, pamiętasz?- szepnęła.
- Tak, ale jak twoi rodzice się zgodzą - objął ją od tyłu i przyłożył swoje usta do jej ucha. - Kocham cię, ale nie chcę stawać po między was.
- Mają pecha. Nie znają się. Nie mam zamiaru stracić ciebie, bo oni są nie w sosie.- burknęła.
- Kocham cię - mruknął i złożył pocałunek na jej ciemno czerwonych wargach.
- A ja ciebie.- odpowiedziała mu i oddała pocałunek. Po chwili odsunęła się.- Chodźmy stąd.- szepnęła i chwyciła telefon oraz plecak z dziwnymi, magicznymi przyrządami.- Pomożesz?- zapytała wskazując na drugi plecak.
- Jasne - uśmiechnął się i wziął drugi plecak z rzeczami dziewczyny.
- Dzięki.- uśmiechnęła się wdzięcznie, po czym otworzyła okno.- Jakieś plusy mieszkania na parterze.- mruknęła pod nosem, po czym zsunęła się z parapetu.
Chłopak poszedł za dziewczyną. Byli dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi, ale nawet gdyby nimi nie byli to poszedłby za nią w ogień. Nie opuścił w potrzebie, bo tak postępują przyjaciele nawet, jeśli ten drugi nie wie o tym, że są nimi.
Chwyciła za jego dłoń i pociągnęła go w stronę lasu. Wolną ręką wystukała numer przyjaciółki.

- Jane? Gdzie jesteś?
- Co? - zapytała zdziwiona. - W lesie.
- Dobra. Słuchaj, ja idę na polanę. Sprawy się pokomplikowały... Chyba potrzebuję pomocy.
- Zaraz tam będziemy. Pa - rozłączyła się i skierowała w stronę polany.

- Chodź. Trzeba ustalić kilka spraw. Możesz się kawałek przebiec?- zapytała szatynka.
- Dla ciebie wszystko - uśmiechnął się i ruszył za dziewczyną.
Już po kilku minutach wbiegli na polankę, gdzie siedzieli Carlos i Jane.
- Co się stało? - zapytała i podeszła do przyjaciółki totalnie ignorując chłopaka.
- Mój ojciec... Powiedział, że jak jeszcze raz go zobaczy, to rozerwie go na strzępy, a matka próbowała wlać w niego eliksir zapomnienia.- jęknęła.
- Nigdy ich nie lubiłam - brunetka przybrała postać gotową do rozszarpania. - Najchętniej bym ich zabiła. Obojga.
- Grrrr... Wiem. Ale słuchaj. Ja nie zamierzam zostawić tego ciecia. Zakochałam się w nim i to tak wiesz... Po wampirzemu...
- Wiem, ale nie możemy ryzykować tego cieciowatego życia - powiedziała i wskazała na chłopaka.
- Ej! - udał oburzonego. - Ja nie cieć. Carlos jest cieciem do potęgi drugiej.
- Ej no! On jest większym cieciem!- zawołał zdenerwowany.
- Zamknijcie się! Oboje jesteście ciecie!- warknęła wampirzyca, a jej oczy przybrały kolor świeżej krwi.
- Przymnijcie się oboje! - warknęła wilkołaczka wyszczerzając na nich kły. - A ty się uspokój!      
- Zobaczymy...- burknęła szatynka, ale wzięła głęboki oddech.- Wiem i nie zamierzam ryzykować jego LUDZKIEGO życia, jeśli wiesz, o co mi chodzi...
- No to zrób to. Jeśli jesteście na to gotowi.
- No właśnie nie. Powiedziałam, że nie przemienię go, do póki nie ogarnie wszystkiego w LA. I... Tam się właśnie wybieram...
- Super - pisnęła ze szczęścia, a jej zielone oczy się powiększyły. - Poznasz tylu ludzi. Życzę powodzenia i nie pożarcia nikogo.
- Dzięki.- burknęła zażenowana.- Ale... Nie wiem, co będzie jak to odkryją. Boję się, że będą ciebie o to pytać. A jak podadzą ci Veritaserum?
- Skarbie dobrze wiesz, że cię nie wydam - uśmiechnęła się do niej. - A jeśli spróbują to ich rozszarpię. Wiesz, że wilkołaki są silniejsze od wampirów.
- Taaaa, ale wampiry szybsze. Możesz nie zdążyć się postawić. Co wtedy?
- Hmm... Moja mama PONOWNIE wyleci na TWOJEGO ojca z patelnią w ręku - puściła jej oczko. - Nie martw się o to. Poradzę sobie. A twoi rodzice są tak głupi i żałośni, że nigdy się o tym nie dowiedzą.
- Ej no, bez przesady... Ale ta akcja była epicka.- roześmiała się.
- Nigdy tego nie zapomnę - roześmiała się. - "Zostaw moją córkę ty pieprzony wampirze! Mam ci przypierdzielić w ten pusty łeb!? Nie zawaham ani sekundy! Puść ją bezmózga, śmierdząca istoto!". Twój stary nie wiedział, co zrobić. Czy uciekać czy się śmiać.
- Ja się śmiałam. I to głośno!
- Nie ty jedna. Ludzie myśleli, że coś nam się stało.
- Ale najgorzej miał tat... Alfred.
- No - śmiała się.
- Ej! O czym wy gadacie?! - zapytał się zniecierpliwiony szatyn.
- Kiedyś ci opowiem skarbie.- zachichotała
- Hej, a co z nami?- zapytał Carlos Jane.
- Hmm? - odwróciła się do niego. - Nie rozumiem.
- Jak to będzie wyglądać? Mam zostać człowiekiem, i będziemy razem, cholernie uważając, czy poprosić twojego ojca o zamianę w wilkołaka i cieszyć się tym, że będę mógł być twoim przyjacielem?- zapytał.
- A jak myślisz? Ale jedno pytanie - zaczęła do niego podchodzić. - Chcesz być tak jak ja. W połowie wilkołakiem, w połowie śmiertelniczką. Czy w pełni wilkołakiem?
- Nie wiem. Chcę być zawsze z tobą. Wszystko mi jedno...
Delikatnie przyłożyła rękę do jego nadgarstka i przejechała opuszkami palców.
- Pogadamy jak wrócisz z L.A. Wtedy będzie prościej.
- Ja? Do LA? Ale bez ciebie?- jęknął.
- Tak? - zapytała jakby to było oczywiste. - Jeden kłopot nam wystarczy.
- Nie chcę tam jechać. Tym bardziej bez ciebie... Jedź ze mną.
- Jak ty sobie to wyobrażasz? - zapytała z uniesioną brwią.
- No... Normalnie. Jedziesz ze mną do LA, a potem wracamy. Taki wyjazd na wakacje. Na tydzień albo dwa.
- No nie wiem - zaczęła kręcić nosem. - Nie lubię wakacji.
- Nawet takich ze mną?- zapytał podnosząc jedną brew.
- Wszystkich - mruknęła. - Nigdy ich nie lubiłam. Nawet z tą wampirzycą.
- No to nie na wakacje, tylko na wycieczkę. Proszę...- zrobił oczy kotka ze Shreka.
- Jak ja dawno ich nie widziałam - westchnęła. - Ale jesteś tego pewien? Wilkołak? Który może pożreć twoich przyjaciół jak się wścieknie? No nie jestem przekonana, co do twojego mądrego pomysłu.
- Oj tam, no to pojedziemy z nimi.- wskazał dłonią na rozmawiających Rachel i Jamesa.- Podobno ona dobrze na ciebie działa?
- Dobrze?- zapytała z po wątpieniem.
- No to postanowione.- zaśmiał się jak dziecko i przytulił do siebie dziewczynę.
- A wy, co tacy weseli?- zapytała brunetka.
- Rachel - odepchnęła chłopaka i przytuliła przyjaciółkę. - On chce mnie uprowadzić i zabić. I to w L.A.
- Super. Będę mogła na to popatrzeć?- zapytała śmiejąc się.
- Nie ma sprawy. Specjalnie dla ciebie wejściówka VIP.- zaśmiał się Carlos.
- Idź ty ludożerco - odepchnęła ją i po patrzyła na Malsowa. - Fuj. Nie. Do niego się nie przytulę.
Stanęła z boku obrażona.
- EJ! - udał oburzonego. - Myję się!
- W to akurat wątpię - dodała ze śmieszną miną. - Zalatujesz sosną.
- Hahahahahaha, to moja wina!- powiedziała niebieskooka zwijając się ze śmiechu. - Do drzew go przykładałam.
- Hahaha - zaczęła się śmiać. - Ten leżał na trawie, ale do drzewa nie da się przygwoździć.
- Hahaha, a James... Hmm... Chyba nie było mu przy tych drzewach tak źle, co nie skarbie?- zapytała z zalotnym uśmiechem.
- Chętnie to powtórzę - mruknął uwodzicielsko.
- Wy tak na serio? - jęknęła brunetka.
- Co na serio?- zapytała ją przyjaciółka.
- Ty z takim czymś? - wskazała na chłopaka.
- Taaaaa... Masz coś do niego?- zapytała podejrzliwie.
- I to wiele - powiedziała poważnie.
- Pyf, to okej. Nie musisz mnie kryć. Poradzę sobie.- powiedziała kpiąco i podeszła do Jamesa.- Chodź. Niedaleko jest mój samochód. Spakujemy plecaki, a potem ty pójdziesz tam do swoich kumpli. Z nimi wrócisz do LA a ja pojadę za wami.- burknęła i pociągnęła go za rękę.
- Chwila - zatrzymał ją.
- Co?
- Oni mieli jechać z nami. No nie? - wskazał na brunetkę, która mieszała chęć zamordowania wampirzycy i wybuchnięcia śmiechem w jednym. W końcu się nie powstrzymała i zaczęła się śmiać.
- No cóż. Najwyraźniej wilkołaczka nie ma na to ochoty. Idziemy?
- Mogłabyś, chociaż RAZ się zabawić. Nie wiem, dlaczego zawsze to ja muszę cię ZMUSZAĆ do zabawy. Bierz ze mnie przykład.
- CO?- zapytała ją zdziwiona.
- Czy kiedykolwiek popełniłaś błąd? Nie. Zawsze byłaś grzeczna. Twoja ucieczka to pierwsze przewinienie w przeciwieństwie do mnie.
- I co to ma do rzeczy?- zapytała ją zdziwiona.
- Przestań być w końcu poważna i zacznij cieszyć się nieśmiertelnością.
- Nie rozumem, jaki to ma związek z tym, co zamierzam zrobić.
- Po prostu dziwię się, że jesteś nieposłuszna - warknęła. - Zawsze z ciebie był taki aniołek.
- Och wiesz, przestaję być poważna. Po za tym pamiętaj - nigdy nie byłam aniołem, choć nie wiadomo, jak chciałam. Zawsze byłam ta mroczną...- warknęła.
- Może z wyglądu. Podaj mi przykład złamanego przez ciebie prawa w naszym świecie.
Dziewczyna ucichła. Spuściła głowę.
- Nie... Nie mogę ci powiedzieć. Jestem pod przysięgą.
- Pyf. Dobra daj spokój - powiedziała podnosząc ręce w geście poddania się. - Mam tego dosyć.
- Mów sobie, co chcesz. Pamiętaj, że nie znamy się od początku. Nie masz pojęcia... Czym byłam... Zanim nauczyłam się samokontroli.
- Szczerze? To mnie to nie obchodzi - powiedziała uśmiechając się słodko. - Nie interesuje mnie twoja przeszłość.
- Ciesz się z tego powodu.- warknęła.- Jadę. Możesz mi pomóc, albo nie. Cześć.- rzuciła i ruszyła w las.
- Cześć - westchnął brunet i ruszył za dziewczyną.
- Czemu się pokłóciłyście? O co chodzi?- zapytał zdezorientowany Latynos. W ogóle nie zrozumiał, o co poszło.
- Daj mi spokój - westchnęła i ruszyła w głąb lasu.
- Czekaj!- zawołał i pobiegł za nią.


Dziewczyna wściekła jak osa szła przed siebie z zamkniętymi oczyma. Nie potykała się o nic i o nic nie zahaczała. Wolała nie pokazywać mu swoich tęczówek, bo skrzyły się soczystą czerwienią. W końcu doszła do samochodu. Otworzyła bagażnik i cisnęła do niego plecak.
- Czyli jedziemy sami?
- Nie. Ja jadę sama. Ty wracasz razem z kumplami. Nie może być żadnych podejrzeń.- westchnęła.
- Powiem, że pojechałem sam i nie będzie problemu - wzruszył ramionami i objął ją od tyłu. - Nie pozwolę, żebyś jechała sama tak daleko.
- No nie wiem... Uwierzą?
- Jasne - uśmiechnął się. - Nie chcę cię opuszczać.
- Miło...- uśmiechnęła się i musnęła jego usta.- Ale to chodź. Podwiozę cię i się zbieraj, bo nie wiem, kiedy zauważą, że mnie nie ma.
- Już idę - powiedział i wsiadł do samochodu.
Dziewczyna z uśmiechem wsiadła za kółko i ruszyła z piskiem opon. Po niecałych dwóch minutach byli pod hotelem, gdzie chłopcy byli ulokowani. Dostali się tam tak szybko, bo Rachel prowadziła z prędkością i precyzją kierowcy rajdowego.
- Daj mi pięć minut - musnął jej usta i wysiadł z auta.
- Okej.- zawołała za nim i włączyła radio.
Chłopak szybko wbiegł na górę. Zabrał swoje rzeczy i wyjaśnił chłopakom, że jedzie sam. Trochę mu to zajęło, bo nie mogli zrozumieć, dlaczego i skąd taka nagła decyzja. Po dwudziestu minutach wrócił. Walizkę schował do bagażnika i wrócił na miejsce pasażera.
- Sorry, że tak długo, ale zanim do nich dotrze to trochę minie - uśmiechnął się i cmoknął ją w policzek.
- Hah, no spoko. Akurat czasu, to ja mam pod dostatkiem.- zaśmiała się.
- Jedziemy? - zapytał uśmiechając się zniewalająco.
- Tak.- uśmiechnęła się i nacisnęła pedał gazu. Zwinnie wykręciła i z zawrotną prędkością ruszyła po prostej drodze.



Dziewczyna biegła przed siebie nie zwracając uwagi na bruneta. Po chwili dotarła do Błękitnej Ścieżki. Wzięła głęboki oddech i się lekko uśmiechnęła. To miejsce zawsze tak na nią działało. Powędrowała bliżej strumienia. Przysiadła na trawie i wpatrywała się w błękitną, czystą wodę. Wolną wodę.
Kiedy dobiegł za nią do jej miejsca, lekko dysząc usiadł kawałek dalej. Starał się uspokoić oddech. Wpatrywał się w nią.
- Po co tu przyszedłeś? - warknęła nie odrywając wzroku od wody. - Chcę być sama.
- Więc będę cicho.- odpowiedział i nie ruszył się z miejsca.
- Zostaw mnie. Samą.
- Ale...
- Zostaw mnie - warknęła. - Nie chcę nikogo widzieć, czuć.
- No... Dobra. Będę niedaleko.- mruknął na odchodnym i odszedł. Pałętał się przez dłuższy czas, aż znalazł sobie pieniek, na którym usiadł i zaczął rozmyślać.
Dziewczyna siedziała i patrzyła w wodę, z której w pewnym momencie ukształtowała się twarz jej ukochanego. Żałowała, że wtedy się nie powstrzymała, że go zabiła. Z każdym dniem tęskniła za nim coraz bardziej. Nagle zaczął padać deszcz, który mieszał się z jej łzami, które pojawiły się po chwili.
- Carlos... Tak bardzo mi go przypominasz - szlochała. - Jesteście do siebie tak podobni... Dlaczego? Dlaczego wtedy go zabiłam?... Nie mogę pozwolić, żeby Carlos stał się następnym... Muszę się go pozbyć... Dla jego dobra.
Siedziała na trawie w deszczu i płakała.
Nagle poczuła drganie ziemi. Ktoś się zbliżał. Odwróciła się gwałtownie i już chciała nakrzyczeć na Carlosa, gdy... Głos zamarł jej w krtani. Zbliżał się do niej ojciec Rachel.
- A pan, co tutaj robi? - zapytała przerażona i z trudem się podniosła.
- Gdzie jest ten człowiek? Ten, z którym przyszła Rachel? Wiem, że to wiesz. Powiedz.
- N... Nie wiem - powiedziała, a jej ręce zaczęły się trząść. - Nie wiem.
- Och, doprawdy? Może powinienem zapytać się tego śmiertelnika, który pałęta się samotny po lesie. Jak mu było.... Carlos? - zapytał z wrednym uśmiechem.
- Ani się waż - warknęła. - On nie ma nic do rzeczy.
- Ale na pewno wie, gdzie podziewa się jego przyjaciel. Albo ty mi to powiesz, albo on...
- Zrozum, że nie wiem tego! - krzyknęła i wystawiła kły, a w jej oczach pojawiła się nienawiść. - Jeśli się do niego zbliżysz zabiję cię!
- Musiałabyś mnie dogonić.- uśmiechnął się cwanie i zniknął.
- Nie! - krzyknęła i ruszyła w stronę Carlosa.
Chłopak chodził między drzewami. Nagle... Poczuł jak coś uderza go w tył głowy. Stracił przytomność...
Kiedy dotarła do miejsca, w którym znajdował się chłopak zobaczyła jak leży nieprzytomny, a nad nim stoi wampir. Szybko do nich podeszła i odepchnęła go.
- Co mu zrobiłeś?!
- Ogłuszyłem i podałem serum. Za chwilę się obudzi i odpowie na każde pytanie.
- Jesteś potworem! - krzyknęła i kucnęła przy chłopaku.
- Wampirem, drogie dziecko. Wampirem.- poprawił ją z uśmiechem.
- Gówno prawa! Jesteś śmieciem! - krzyknęła, a z jej oczu poleciały kolejne łzy. - Carlos...
Chłopak zaczął się budzić. Poruszył się i zamrugał powiekami.
- Co... Gdzie? Ała, mój łeb.- westchnął i złapał za tył głowy.
Wampir odepchnął dziewczynę, która uderzyła o drzewa. Chwycił chłopaka za ramiona i potrząsnął nim.
- Gdzie oni są?! Moja córka i ten chłopak. Gdzie?!- zawołał.
Latynos był trochę skołowany, ale nie był w stanie walczyć z eliksirem.
- Mieli jechać do Los Angeles...- mruknął.
Mężczyzna puścił go z obrzydzeniem i odsunął się.
- Carlos... – szepnęła i podbiegła do niego. Uklękła obok i lekko go przytuliła.
- Co ja zrobiłem?...- jęknął dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co powiedział.
Wampir przypatrywał się z obrzydzeniem całej sytuacji. Ledwo powstrzymał odruch wymiotny, gdy dowiedział się, że jego córka wyjechała gdzieś z tym śmiertelnikiem.
- Nie ważcie się jej mówić, że wiem.- warknął i odwrócił się.
- Chyba śnisz - warknęła, kiedy się już ogarnęła. - Nie powstrzymasz mnie.
- Nie? A jeśli powiem, twojemu ojcu, że całowałaś się z tym czymś?- zapytał wskazując ruchem głowy na Carlosa.
- Proszę bardzo! Nie boję się! - krzyknęła i wstała.
- Ależ według rozkazu...- zaśmiał się okrutnie i odszedł.
Dziewczyna głośno dysząc spojrzała na chłopaka. Cała się trzęsła. Sama nie wiedziała, dlaczego.
- Hej, nic ci nie jest? Nie wyglądasz dobrze.- powiedział wstając i podchodząc do dziewczyny.
- Nic mi nie jest - westchnęła i odgarnęła włosy, które spadł przysłaniając jej oczy.
- Na pewno?- zapytał zaniepokojony.
- Tak.
- Zajebiście. Zdradziłem najlepszego kumpla... I co teraz?- zapytał sam siebie siadając obok drzewa.
- Spokojnie - westchnęła. - Daj telefon.
- Proszę.- podał jej komórkę.
Dziewczyna się uśmiechnęła i wpisała numer przyjaciółki. Po dwóch sygnałach odebrała.
- Halo?
- Rachel? Tu Jane. Alfred podał Carlosowi eliksir. Nie jedźcie do Los Angeles - powiedziała na jednym wdechu.
- ... CO??- krzyknęła wściekła.- Jak dorwę, to zabiję. Rozszarpię. Spalę, Utopię!!!- krzyczała.
- Uspokój się! - krzyknęła. - Po prostu uważaj.
- Nie! Nie uspokoję się! Kiedy go spotkam...
- Rachel! - krzyknęła. -Carlosa zostaw mi! Lepiej zabierz gdzieś Jamesa. On chce go rozszarpać...
- POWALIŁO CIĘ?!?! Myślisz, że ja o Carlosie mówię?!
- No. Ale nie ryzykuj. Po prostu zatrzymajcie się w innym mieście.
- Grrr... Kurwa, nie cierpię, gdy sprawy tak się komplikują... Dobra, wiem, co zrobię. Jane... Nie... Nie będzie mnie. Długo. Ja... Już do was nie wrócę. Zmienię go. Będziemy gdzieś daleko od ludzi. Może Palau...
-... - dziewczyna zaniemówiła. - D... Dobrze. Później dołączymy.
- ... Serio?- zapytała cicho.
- Tak, ale najpierw muszę się uporać z ojcem.- powiedziała.
- Eh... Okej. Jak by co, to dzwoń. Nie zmieniam numeru. Jane, czekaj! James chce rozmawiać z Carlosem.
- Okay.- mruknęła brunetka i podała komórkę Latynosowi w tym samym momencie, co Rachel szatynowi.
- Carlos? - zapytał z słodkim uśmiechem.
- Tak?- zapytał zdziwiony.
- CO TY DO CHOLERY ZROBIŁEŚ?!?! NIE NORMALNY JESTEŚ?!?! JAK MOGŁEŚ?!?!
- Nie zrobiłem tego specjalnie matole! Odpowiadam prawdą na każde zadane mi pytanie!- krzyknął.
- Przymknij się i słuchaj! - warknął. - Masz przekazać, że odchodzę z wytwórni, wyjeżdżam z kraju. Jasne?
- A jakiś powód?
- Poznałem piękną, mądrą, cudowną dziewczynę. Matole. Czy ty myślisz?
- Ja tak, ale jakoś muszę im to wytłumaczyć, no nie? Coś jeszcze?
- Nie, chyba nie - podrapał się w tył głowy.
- Okej. Jakby zadawali dodatkowe pytania, to zadzwonię.- mruknął.- Aha, i miłej podróży poślubnej.- zaśmiał się.
- JA WSZYTKO SŁYSZĘ!- krzyknęła szatynka.
- I dobrze.- zaśmiał się Latynos do telefonu.
- Kretyn - skwitował szatyn i się rozłączył.
- Sam jesteś kretyn.- powiedział do wyłączonego telefonu.
- Co powiesz na wakacje? Na jednej z dzikich wysp Palau?- zapytała Jamesa beztrosko Rachel.
- Brzmi przyjemnie - mruknął. - Ale z tobą, bo bez ciebie nigdzie nie jadę.
- A niby jak zamierzasz stać się wampirem beze mnie?- zapytała zdziwiona.
- Kocham cię - mruknął i ją cmoknął.
- A ja ciebie.- uśmiechnęła się i gwałtownie skręciła.- Kierunek Seattle. Jak możesz, to dzwoń na lotnisko i bukuj lot. W półeczce masz numer telefonu.
Chłopak wyciągnął karteczkę i wybrał numer lotniska. Już po chwili mieli zarezerwowane dwa bilety pierwszą klasą na Palau.

piątek, 19 kwietnia 2013

Can the Forbidden Love has got a happy end? cz. 4


Ajjjj! Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Rozdział był dodawany kilka dni temu, ale coś się nam spaprało i jednak nie pojawił się na stronie, a ja nie miałam jak sprawdzić. Przepraszam! W ramach zadość uczynienia, post jest nieco dłuższy, a kolejny zostanie dodany szybciej :* 
~Justme



Dużo czasu nie minęło, a dotarli na sam dół wzgórza. Jane zabrała chłopaka do swojego ulubionego miejsca: "Błękitnej Ścieżki". Była to mała rzeka.
Zawsze tu przychodziła, kiedy miała jakiś problem i nie mogła sobie poradzić z jego rozwiązaniem. Szum wody i delikatny powiew wiatru pomagał jej we wszystkim. Zawsze. Dziewczyna delikatnie położyła się na zielonej trawie, a chłopak obok niej. Już po chwili wpatrywała się w płynącą wodę. Była wolna.
- To jest to twoje miejsce?- zapytał, rozglądając się z zaciekawieniem. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i usiadła.
- Tak - szepnęła. - Coś nie tak?
- Nie, po prostu... Pięknie tu.- powiedział uśmiechnięty i także się podniósł.
- Zawsze tu przychodziłam i przychodzę, kiedy mam jakiś problem. Chcę być sama albo pomyśleć. Ten szum, wiatr... Pomaga mi... Zawsze. - szepnęła i spuściła głowę.- Kiedy mam dosyć...
- Rozumiem. Wiem, jak to jest... Czasem posiedzenie w ciszy jest lepsze, niż wysłuchiwanie dziwnych rad.- szepnął.
- Dokładnie, a zwłaszcza jak jesteś... - zamilkła.
- Zły, wkurzony, smutny, dobity, inny...
- Yhym - podkuliła nogi pod siebie i bez sensu gapiła się w płynącą wodę.
- O czym myślisz?- zapytał przysuwając się do niej i obejmując ją ramieniem.
- O życiu... - mruknęła.
- Aaaa... Uwzględniasz mnie w jakichś planach na przyszłość?
- Nadal nie rozumiesz? Jestem drapieżnikiem. - dodała i powrócił wygląd z zeszłej nocy. - Nigdy nie będę normalna, zawsze część mnie będzie miała ochotę... Na ciebie - zakończyła szeptem.
- Nie martwi mnie to. W ogóle.- powiedział lekkim tonem odważnie wpatrując się w jej oczy. Dziewczyna gwałtownie się odwróciła, a w jej oczach pojawiła się złość. Może nie silna, ale jednak złość.
- Zrozum, że pociągasz mnie, twój zapach. - zaczęła zbliżać się do niego oblizując kły. - Nigdy nie będziesz przy mnie bezpieczny, bo mam... Ochotę poczuć twój smak.
- Podejmuję ryzyko. To i tak niewielka cena za twoją bliskość. Nad tym można zapanować, po za tym... Na pewno jest jakieś rozwiązanie.
Dziewczyna nic nie powiedziała, tylko rzuciła się na chłopaka. Przycisnęła go do ziemi. Wpatrywała się w jego oczy i pokazała kły. Patrzyła na chłopaka, a jej całe ciało drżało. Nie wiedziała, dlaczego. Głośno dyszała.
- Spokojnie.- przemówił lekkim tonem.- Opanuj się. Spokojnie.
Serce brunetki zaczęło bić mocnej. W pewnym momencie przestała dyszeć, ale trzęsła się nadal. Oczy się powiększyły, ale zniknęła złość, a pojawiła się czułość. Nagle zamknęła oczy i bezsilne opadła obok Latynosa.
- Przepraszam. - szepnęła słabym głosem i ponownie zamknęła oczy. Oddychała spokojnie, ale bała się, że zrobi to jeszcze raz i się nie powstrzyma.
- Ciiiiii... Nie masz, za co.- powiedział kojącym głosem i przytulił ją.
- Proszę - szepnęła. - Odejdź. Nie chcę, żeby ci się coś stało. Nie przeżyję tego. - lekko przygryzła wargę, co za tym szło przecięła ją kłem. Popłynęła z niej jasna krew.- Mówiłam, że jestem niebezpieczna.- oblizała się. Miała dar uzdrawiania. Z resztą jak każdy wilkołak.
- Mówiłem, że mnie to nie obchodzi. Zrozum. Odkąd cię zobaczyłem... No to było jak grom z jasnego nieba. Wszystko wokół się zamazało. Byłaś tylko ty. Jeszcze nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego. Od naszego wczorajszego rozstania się na polanie, ciągle myślę o tobie. Jestem rozdrażniony i przybity, kiedy cię nie widzę. Gdy cię zobaczę... Czuję się jak ktoś, komu najpierw odebrano wszystko, a potem oddano to z nadpłatą. Jeśli to nie są uczucia, towarzyszące prawdziwej miłości, to nie wiem, co mogę powiedzieć. Kocham cię i nie obchodzą mnie żadne konsekwencje.
- Już raz zabiłam osobę, na której mi zależało. - szepnęła, a z jej oczu popłynęły łzy.- Nie chcę, żeby to się powtórzyło. Zwłaszcza, że to mógłbyś być ty. Myślisz, że dlaczego przyjaźnię się z Rachel? Ona mnie powstrzymuje, a ja ją. W ogóle nie powinnyśmy być w tym świecie…
- Jak to: w tym świecie?- zapytał zaciekawiony, zakładając jej za ucho niesforny kosmyk.
- Są dwa światy. Śmiertelnych i nieśmiertelnych. My należymy do tego drugiego. Gdzie rządzą inne prawa niż w tym, które ustalają aniołowie. Rachel uciekła, bo jej matka musiała mieszkać na ziemi, żeby mieć dostęp do niektórych ziół, a ojciec powiedział, że chce zobaczyć, jak jego córka poradzi sobie w świecie ludzi. A ja zostałam z niego wygnana, bo zabiłam anioła - zamilkła na chwilę. - Kochałam go, ale kiedy tylko... Nie mogłam się powstrzymać. Tak po prostu zabiłam własnego chłopaka. Do dziś mam ten obraz w głowie. Po mimo wielu prób rodziców, nie zapomniałam o tym. Zawsze zapamiętam jego przeraźliwy krzyk i wyrok, jaki wydał Cadium. Nie sądziłam, że przywódca aniołów potrafi być taki surowy, ale przecież to był jego syn. Nie chcę, żebyś był kolejny. Zrozum.
- Jej... Prawdziwe anioły? Takie ze skrzydłami i w ogóle?- zapytał zafascynowany. Zdawał się olewać tę część o morderstwie i wygnaniu.
- Tak. Najprawdziwsze. Ufne, czujne, przyjazne, obowiązkowe...
- Wow. Nigdy nie zdawałem sobie z tego sprawy...
- Tak jak z niebezpieczeństwa, które cały czas czyha na ciebie - szepnęła jakby sama do siebie.
- Nie, z tego zdaję sobie sprawę. Naumyślnie to ignoruje.
- Po co?
- Żeby pokazać ci, że się nie boję. Nie dbam o to. Jeśli mam żyć bez ciebie, to wolę umrzeć przy tobie, a i to nie jest zaraz tak powiedziane. W końcu twój ojciec nie zabił twojej mamy.
- To zupełnie inna historia.
- Niby, czemu?
- Nieważne. Wracajmy - powiedziała i wstała.
- Dobra, nie naciskam.- westchnął zrezygnowany i poderwał się z trawy. Chwycił dziewczynę za dłoń.
- Jeśli chcesz. To... Możemy... - jąkała się. Nie wiedziała jak to powiedzieć. - Może... Chcesz wpaść na obiad... Ale ostrzegam, że to będzie nie typowy obiad.
- Z wielką chęcią.- uśmiechnął się i lekko pocałował dziewczynę.
- Mmmm.... - rozkoszowała się smakiem jego ust. Kiedy już wyszli na drogę dodała. - Lubisz duszoną sowę w warzywach?
- Nie wiem, jeszcze nigdy nie jadłem.- zaśmiał się.
- Smakuje trochę jak królik. Pyszna, soczysta… - rozmarzyła się. - Ale nie martw się. Moja mama jada "ludzkie" rzeczy.
- Ufff... Kamień z serca.- westchnął teatralnie.
- Hahaha. - zaśmiała się. - Ale według mnie i taty to same ohydztwa i skaza dla... Wilkołaków.
- Wybacz, nie jestem wilkołakiem i z chęcią zjem coś "ludzkiego".- zawtórował jej śmiechem.
- Bleeeeeeee...
- Ty wiesz swoje, ja wiem swoje.- cmoknął ją w czoło.
- Ale ostrzegam, że jeśli cię zaakceptują, to gotujesz sobie sam, a ja sobie sama. - zaśmiała się. - Chyba, że przerzucisz się na mój jadłospis.
- Eeeee... Takie decyzje będziemy podejmować później.- zaśmiał się.
- Nie martw się. - zaśmiała się. - Jemy prawie to samo. Różni nas tylko rodzaj mięsa i te ohydne fast food'y.
- A marchewkę lubisz?- zapytał podchwytliwie.
- Noooo... - zmarszczyła nos.
- Co "no"?
- Niccccccccccc… - udawała głupią. Już po chwili dotarli pod jej dom.
- Ta, jasne. Wyciągnę to z ciebie prędzej, czy później.- zaśmiał się, zanim otworzyły się przed nimi drzwi...



Para spędziła popołudnie chodząc po lecie. Rachel pokazała Jamesowi las od innej strony. Niewidocznej dla zabieganych ludzi. Piękne promienie słoneczne, przedostające się przez gruby baldachim z liści. Małe i duże zwierzęta biegające w okolicy. Chłopak był zachwycony tymi widokami oraz bliskością dziewczyny. Nie wypuszczał jej z objęć. Przez cały czas chodzili przytuleni do siebie. Podczas spaceru dużo o sobie rozmawiali. Odpowiadali wzajemnie na pytania, dowiadując się o wielu rzeczach. Śmiali się, bawili i całowali, dopóki nie zaszło słońce.
- Wow, jak to szybko minęło...- westchnęła.
- A myślałem, że czas będzie płynął wolniej. - powiedział jakby z wyrzutem. - A tu proszę.
- Hah, no niestety. Co prawda inaczej to wygląda, jeśli ma się tego czasu nieskończenie wiele...
- Mogę ci zadać pytanie?
- Oczywiście.
- Czy jest jakiś sposób, bym stał nieśmiertelny, tak jak ty?
- Wiesz... No... Jest, ale zanim podejmiesz taką decyzję dobrze się zastanów. Tego się później nie da zmienić.- ostrzegła go.
- Jaki?
- Ja... To... Musielibyśmy wymieć krew.- szepnęła.
- W jaki sposób "wymienić"?
- No... Ja musiałabym napić się twojej krwi, a ty mojej.
- Zrób to, - szepnął stanowczo. - Teraz.
- Nie.- powiedziała pewnym tonem.- Nie masz, na co liczyć.
- Chcę być z tobą... Na zawsze.
- Znasz mnie od nie całych dwóch dni. Jeszcze nigdy nie rozmawiałeś z moimi rodzicami, którzy, przypominam, najprawdopodobniej cię nie lubią. Nie mogę zrobić tego tak pochopnie. Po za tym, obiecałeś mi, że załatwisz najpierw wszystko związane z twoją pracą i życiem. Nie puszczę cię do Los Angeles jako młodego, nie opanowanego wampira.
- Jeśli ty tego nie zrobisz, to pójdę do Jane, a ona mi pomoże. Na pewno. - szepnął.
- Hahaha, życzę szczęścia. Po za tym, co ona może? Nie zamieni cię w wampira ani nikogo nieśmiertelnego.- warknęła.
- Może nie ona, ale jej rodzice...
- Jej matka jest człowiekiem, a jej ojciec wilkołakiem. Jeśli kiedykolwiek do niego pójdziesz już nigdy się do ciebie nie odezwę. Nie będę patrzeć ci w oczy. Nie pozwolę ci do siebie podejść.- zaczęła się odsuwać.
- A jednak. - uśmiechnął się pod nosem i podszedł do niej. - Jane mogłaby sprawić, bym już zawsze był z tobą.
- Nie. Jej ojciec może sprawić, że staniesz się wilkołakiem. Wtedy nie będzie nawet minimalnych szans na to, żebyśmy byli razem. Nie będę chciała cię znać.- warczała i krok po kroku oddalała się od niego.
- Dlaczego? - zbliżał się do niej.
- Bo po pierwsze, człowieka można zmienić wampira, ale wilkołaka w wampira nie. Mój ojciec szybciej uzna związek z tobą jako człowiekiem, niż jako wilkołakiem. Po drugie, jeśli tam pójdziesz to się mnie nie posłuchasz. Czyli, że mi nie ufasz. Czyli ja nie mam podstaw do ufania tobie.
- Nie rozumiesz, że cię kocham i chcę być z tobą?! - podniósł głos, ale zaraz go zniżył. - Nie ważna jak wysoką cenę będę musiał zapłacić. Proszę. Zrób to dla mnie.
- Nie. Na pewno, nie w tej chwili.- powiedziała cicho.
- Proszę - szepnął, a jego oczy zaszkliły się. - Nie przeżyję bez ciebie. Zabiję się.
- Więc ja pójdę zaraz za tobą.- westchnęła i przytuliła się do niego.- Przemienię cię. Obiecuję. Ale nie teraz. Nie jesteś jakimś tam Janem Kowalskim. Jeśli zostaniesz wampirem, będziesz musiał na jakiś czas odejść. Nauczyć się żyć z innymi. Jeśli wielki gwiazdor, James Maslow, tak nagle zaginie, wiesz, co tu się będzie działo?
- Nie obchodzi mnie, co by się działo. - oparł swoje czoło o jej. - Kocham cię i to się liczy. Chcę być z tobą, na zawsze. Na wieki wieków, Amen.
- Bóg zapłać.- zachichotała.- Rozumiem, że cię nie obchodzi, ale wampiry mają swoje prawa i obowiązki na tym świecie. Nie możemy zostawić tego w taki sposób... Może...
- Co? Zrobię wszystko.
- Może zacznijmy od tego, że poznasz moich rodziców. Jeśli oni będą temu wszystkiemu przychylni, to pojadę z tobą do Los Angeles. Tam dopniesz wszystkich formalności, a kiedy to się skończy wyjedziemy gdzieś. Przemienię cię. Zaczniesz żyć tak, jak ja.
- Zgoda - powiedział i ją pocałował. Uśmiechnęła się i przycisnęła go bliżej siebie. Wplotła jedną dłoń w jego włosy.
- To, co? Gotów na największe wyzwanie twojego życia?- zapytała za śmiechem, przerywając pocałunek.
- Z tobą zawsze. - uśmiechnął się i jeszcze raz delikatnie musnął jej ciepłe, czerwone wargi. Poczuła jak nad żołądkiem wiąże jej się węzeł, a nogi robią się jak z waty.
- Jeszcze jeden taki całus, a szybko do tego domu nie dojdę.- zachichotała. Chłopak się wyszczerzył i jeszcze raz pocałował dziewczynę, ale tym razem dużej.
- A teraz? Dojdziesz czy będę mógł cię zanieś?
- No nie wiem...- zaśmiała się.- Ale na twoim miejscu bym mnie nie puszczała, bo chyba się wywalę.
Uśmiech chłopaka się powiększył. Zadowolony wziął dziewczynę na ręce i cmoknął jeszcze raz. Dumnie szedł do przodu.
- Muszę wyglądać jak idiotka.- zaśmiała się wtulając w jego klatkę piersiową.
- Może… - udał, że się zastanawia. - Ale nie wywalisz mi się i jesteś bezpieczna. A tylko idiotka by chciała uciec, prawda? - uniósł jedną brew.  
- Od ciebie? Tylko jakiś niedorozwój.- zaśmiała się.
- Kocham cię, ty mój księżycu - zaśmiał się i ją cmoknął.
- Kocham cię słońce.- odpowiedziała tym samym. - Ale to już tu. Lepiej mnie odstaw przed drzwiami.- westchnęła ciężko i wskazała na nie duży, biały dom.
- Wiesz, że z każdym spojrzeniem na ciebie ślepnę coraz bardziej, bo twój blask jest potężniejszy niż anioła. - uśmiechnął się zniewalająco i postawił dziewczynę. - Polecam się na przyszłość.
- Dziękuję, miejmy nadzieję, że nie raz skorzystam.- odpowiedziała szerokim uśmiechem.- Ale mylisz się. Anioły błyszczą bardziej. To wina ich łańcuszków. Dzięki nim roztaczają wokół siebie prawdziwe światło.- wytłumaczyła mu z poważną miną.
- Ale to nie to samo, bo ty świecisz samą sobą, co jest potężniejsze.
- Awww... Dziękuję.- szepnęła i pocałowała go w policzek, po czym wzięła głęboki wdech i przekroczyła próg domu...



Kiedy tylko przekroczyli próg zostali zaatakowani przez ojca Janey.
- Co on tutaj robi? - warknął.
- Tato ja ci to wytłumaczę. - szepnęła wilkołaczka. - Tylko spokojnie. Nie denerwuj się.
- Jak mam się nie denerwować, jak jakiś człowiek przekracza próg mojego domu!
- Tato! - krzyknęła pokazując kły. - Carlos przyszedł na obiad, bo... Chciał... To znaczy... Chcieliśmy... To znaczy on chciał... - plątał się jej język. - Zapytać cię... Jak zdobyć nieśmiertelność...
Do przed pokoju weszła matka zielonookiej.
- O co znowu chodzi? Co to za krzyki?
- Carlos przyszedł na obiad. - szepnęła i schował kły. - Nie chciałam źle.
- Na obiad?- zapytał podejrzliwie jej ojciec.
- Yhym.
- Aha. No na obiad, to nic złego. Witaj chłopcze.- uśmiechnęła się do niego ciepło i podała mu dłoń. On lekko ją ujął i potrząsnął.
- Dzień dobry. Mam nadzieję, że moja obecność tutaj nie będzie kłopotem...
- Chodź chłopcze. - powiedział wilkołak i machnął ręką by poszedł za nim. - Ty Janey pomóż matce.
- Chodź Jane, nakryjesz do stołu.- pociągnęła córkę do salonu. Chłopak rzucił jej spanikowane spojrzenie, ale ruszył za jej ojcem nie dając po sobie poznać, jak bardzo się boi.
- Więc jesteś ciekaw jak zdobyć nieśmiertelność? - zapytał i nalał rumu. - Pijesz?
- Ale tylko w niewielkich ilościach.- powiedział chłopak.
Mężczyzna wypełnił szklanki małą ilością napoju i jedną z nich dał chłopakowi.
- Powiedz. Dlaczego cię to interesuje? - zapytał biorąc łyka.
- Ponieważ... Ponieważ interesuje mnie spędzenie przyszłości z pana córką.- powiedział prosto z mostu. Ten zakrztusił się.
- Co? - kaszlał. - Mógłbyś powtórzyć?
- Zakochałem się w pana córce.- powtórzył pewnym głosem.
- Jesteś głupi. - zaśmiał się kpiarsko.
- Niby, czemu?- zapytał zdziwiony.
- Pakujesz się w niebezpieczeństwo i to ogromne - spoważniał. - Jeśli Jane się wścieknie nic jej nie powstrzyma, a wtedy cię zabije. Rozszarpie niczym marionetkę. Już raz to zrobiła i zrobi ponownie.
- I właśnie dla tego nie chcę być tylko nieśmiertelny. Chciałbym... O ile to jest możliwe... Stać się taki, jak ona. Żeby nie groziło mi żadne nie bezpieczeństwo, żeby nie miała wyrzutów sumienia, żeby nic nie stało nam na przeszkodzie...
- Nawet, jeśli będziesz wilkołakiem to i tak nie będziesz należał do nas. Będziesz odmieńcem.
- To nic. Nie interesuje mnie szersza opinia publiczna.- wzruszył ramionami. - Interesuje mnie szczęście Jane.
- Nie obchodzi mnie, czego chcesz. Nie zmienię cię w wilkołaka i nigdy nie pozwolę na to, by moja córka spotykała się ze śmiertelnikiem.
- Dlaczego?
- To brak szacunku dla naszej kultury. Nie pozwolę, żeby moja córka spotykała się z jakimś obdartusem. Nie zasługujesz na nią. Ona jest wyjątkowa i powinna mieć chłopaka takiego, jak ona sama.
- Rozumiem to i szanuję. Mam tylko pytanie. Kocha pan swoją córkę?
- Co to za głupie pytanie?! - oburzył się. - Zawsze ją kochałem i nigdy to się nie zmieni.
- Więc dlaczego woli pan utrzymać szacunek dla kultury i pozory przed publiką, niż dać jej szczęście?- zapytał się cicho w skupieniu patrząc na mężczyznę. Nie kpił, nie żartował, nie krzyczał. Był ciekaw odpowiedzi.
- Będzie szczęśliwa, ale bez ciebie. Możesz zapomnieć o przemianie. - warknął.
- Cóż... Dziękuję, za szczerą rozmowę.- powiedział spokojnie i odstawił nietkniętą szklankę.
- Wiesz, że zdania nie zmienię?
- Rozumiem. Zastanawiam się tylko, kiedy odłoży pan na bok honory rodzinne i zobaczy, co się na prawdę liczy.- powiedział zrezygnowany.
- Kiedy opuścisz ten dom masz zapomnieć o niej. Nigdy nie wspominać jej imienia, o niej. Nigdy się do niej nie zbliżać. Zrozumiane?
- Zrozumiane, ale niezbyt możliwe w wykonaniu.
- Pamiętaj, że nie jestem zwykłym człowiekiem - powiedział i wystawił kły. - Jako dorosły wilkołak, potrafię wyrządzić wiele złego.
- Proszę. Już. Teraz. Ja i tak nie mam zamiaru normalnie bez niej żyć, a zastanawiam się, co zrobi, gdy pan mnie uśmierci.
Mężczyzna schował kły.
- Przepraszam, jeśli zabrzmiałem nie stosownie. Naprawdę rozumiem wszystkie wasze tradycję. Dążenie, do pielęgnowania ich i w ogóle, ale proszę zrozumieć, że ja kocham Jane, a ona kocha mnie. I nie zmieni się to tylko dla tego, że taka jest tradycja.
- Chłopcze. - powiedział zrezygnowany i położył mu ręce na ramiona.- W tym przypadku to nie miłość. Jesteś jej pożywieniem. Nie dziw się, że masz takie odczucia. Zrozum, że uczucie między wami nigdy nie będzie miłością.
- Pan zakochał się w śmiertelniczce, prawda? Czuje pan do niej miłość, a nie chęć jej pożarcia, a ona kocha pana. Dlaczego sądzi pan, że między nami nie może zaistnieć coś takiego?
- Uwierz. Wiem to, jak nikt inny na tych dwóch światach.- spojrzał w górę i cofnął się.- Może między mną na Anną krąży miłość, ale między wami nie jest to nic innego niż chęć zdobycia pożywienia.
- Jeśli zostanę wilkołakiem, przynajmniej w części, nie będzie szukała we mnie pożywienia. Będzie to można sprawdzić...
- Jesteś mądrym chłopakiem i postąpisz słusznie. Ale wiedz, że jeśli popełnisz choć mały błąd będą tego ogromne konsekwencje.  
- Wiem. Rozumiem.
- Póki co, to koniec.
- Rozmowy, czy...
- A jak myślisz? - spojrzał na niego spod długich ciemnych włosów.
- Rozmowy. Okay, jeszcze raz dziękuję.- odpowiedział.
- Postąp słusznie - posłał mu spojrzenie typowe dla ojców.
- Oczywiście.- uśmiechnął się.
- Chodź. Mam nadzieję, że Jane cię ostrzegła...
- Przed jedzeniem? Tak, co nie co wspominała...
- Jeśli chcesz Anna przygotuje coś w "twoim" stylu - zaśmiał się.
- No... Jeśli nie byłby to problem,
- Niech zgadnę - udał, że się zastanawia. - Hamburger i frytki?
- Nie no, nie trzeba. Wystarczy... Coś zwykłego. Nie wiem, co jada pańska żona, ale nie trzeba zaraz fast foodów.
- Nie jesteś wegetarianinem, nie?
- Nie, nie jestem.
- To dobrze. - uśmiechnął się. - Z tego, co wiem, Anna planowała dziś zrobić kurczaka po chińsku.
- Oooo... Bardzo dobra rzecz.- zaśmiał się.
Ten się tylko uśmiechnął.



- Córcia, przecież rozmawiałyśmy o tym.- powiedziała ganiąco.
- Mamo daj spokój. - westchnęła i rozstawiła talerze.
- Wiesz, że tu chodzi o jego bezpieczeństwo...
- Jest bezpieczny. Dobrze wiesz o tym.
- No właśnie nie wiem. Wiem, że miewasz czasem napady szału i nie potrafisz nad tym panować. Między innymi dla tego możesz przyjaźnić się z wampirzycą. Ona cię hamuje.
- Dobrze wiesz, że to nie tylko Rachel potrafi mi zatrzymać. Wiesz, że jeśli go kocham, to go nie skrzywdzę. Wiesz o tym doskonale, ale nie potrafisz zrozumieć, że chcę być szczęśliwa... Normalna.
- Ehhh... Skarbie. Potrafię. Ale nie chcę później patrzeć, jak cierpisz, bo zrobiłaś mu krzywdę.- westchnęła i przytuliła córkę.
- Nie zrobię - westchnęła ciężko. - Za bardzo mi na nim zależy.
- Dobrze. Wierzę ci. W takim razie ja nie mam żadnych zastrzeżeń.- uśmiechnęła się do dziewczyny, po czym zaczęła nakładać na talerze obiad.
- Dziękuję, że chociaż ty rozumiesz - uśmiechnęła się ciepło i nalała wody do szklanek.
- W końcu, od czego są matki?- uśmiechnęła się konspiratorsko.
- No właśnie - uśmiechnęła się. - Z resztą sama zakochałaś się w wilkołaku.
- Więc wiem, co czuje ten chłopak. No, a teraz sio umyć łapki. Zaraz siadamy do stołu.
- Hahaha. - zaczęła się śmiać, ale wykonała polecenie matki.
- No, gdzie ten twój chłopiec... Mam nadzieję, że twój ojciec go nie zjadł.- bąknęła pod nosem.
Nagle do jadali wszedł roześmiany mężczyzna ze spiętym chłopakiem. W tym samym czasie wróciła Janey. Spojrzała na Carlosa i posłała mu spojrzenie, które mówiło samo za siebie. Nic nie musiała mówić, wystarczył jej wzrok. On uśmiechnął się do niej i usiadł na wskazanym przez nią miejscu. Obok niej i na przeciwko jej ojca.
- Rozluźni się - szepnęła do niego, kiedy jej rodzice byli pochłonięci szeptaniem między sobą.
- Staram się. Twój ojciec jest... No niezbyt dobrze nastawiony.- odpowiedział równie cicho.
- Nie martw się. - uśmiechnęła się ciepło i położyła rękę na jego udzie. - Wszystko będzie dobrze.
- Okej.- odpowiedział uśmiechem i trochę się rozluźnił.
- Nie pokazuj, że się boisz, bo to wyczują, a wtedy papa happy End. - wyszczerzyła się pokazując kły, które ukazały się, przygotowane do jedzenia.
- Będę się starał.- westchnął i lekko uścisnął jej dłoń.
- To smacznego wszystkim.- uśmiechnęła się mama dziewczyny.
- Arigato - uśmiechnęła się dziewczyna.
- Dziękuję,- uśmiechnął się chłopak.
Wszyscy zaczęli spożywać swoją porcje. Rodzice Jane cały czas spoglądali na chłopaka. Dziewczyna uśmiechała się i cały czas trzymała Carlosa za rękę. Nie wiedziała, jakie plany mieli jej rodzice wobec niego.
Kiedy skończyli, Carlos uśmiechnął się do dziewczyny, po czym zwrócił się do jej mamy.
- Dziękuję, bardzo pyszne.
- Proszę bardzo. Cieszę się, że smakowało.- uśmiechnęła się ciepło, po czym spojrzała znacząco na męża.
- Wiesz chłopcze. - zaczął - Jak na śmiertelnika jesteś bardzo mądry i jeśli...
Chłopak patrzył na niego uważnie.
- Jeśli…
- Jeśli co? - zapytał zestresowany.
- Anno proszę dokończ...
- Jeśli nie będziesz spotykał się z naszą córką, to oczywiście możecie się przyjaźnić. Co więcej, zostaniesz wilkołakiem, jeśli nadal tego chcesz.
- Co? - dziewczyna zaczęła krztusić się wodą. - Mówicie poważnie?
- Fryderyku...- powiedziała jej mama, patrząc na męża.
- Tak. Śmiertelnie poważnie córciu - dodał.
- Dzięki. - uśmiechnęła się dziewczyna i spojrzała na chłopaka.
- Ale... Ja... Ale...- nie wiedział, co powiedzieć.
- Nie jąkaj się. To takie niekulturalne.- skarcił go Fryderyk.
- Tato, straszysz mi chłopaka.
- Jeśli chcecie to możecie iść na spacer. - powiedział  jej ojciec.
- Na spacer... Ale... CO?- zapytał, jakby teraz wszystko do niego dotarło.
- Nie podnoś tutaj głosu. Idźcie się przejść.- powiedziała jej mama i zaczęła sprzątać po posiłku.
- Coś nie tak?- zapytał zdziwiony.
- Idziemy? - zapytała parząc na chłopaka
- Tak, idziemy...- mruknął i wstał od stołu. - Do widzenia.- bąknął podchodząc do drzwi wejściowych.
- Tylko ostrożnie! - rzucił wilkołak kiedy wychodzili.
- I co? - zapytała dziewczyna łapiąc go za rękę. - Było aż tak źle?
- Tak. Było bardzo źle.- warknął.- Nie wytrzymam bez ciebie. Jak mogę się z tobą tylko przyjaźnić?- jęknął.
- Co? Jak to? - zdziwiła się.
- Nie słyszałaś? Twoi rodzice stwierdzili, że mogę się z tobą najwyżej przyjaźnić i nie nadaję się na twojego chłopaka.- burknął i kopną z frustracją kamyk.
- Nie. Powiedzieli, że jeśli nie będziemy się spotykać i jeśli chcesz to cię zamienią w wilkołaka, ale... Jeśli nie chcesz, żebyśmy... Rozumiem... - wyrwała rękę i się odsunęła.
- Co jest?- zapytał zdziwiony.
- Nic. Po prostu... Nie chcę cię do niczego zmuszać - powiedziała i dodała szeptem. - Chcesz kogoś normalnego.
- Kurde, kobiece pytania. Jak powiem, że nie chce kogoś normalnego, tylko ciebie, wyjdzie na to, że jesteś nienormalna... Ale ja chcę ciebie. Bez względu na okoliczności i opinię innych.- powiedział przyciągając ją do siebie.
Uśmiechnęła się i wtuliła w jego tors.
- Ale ja jestem nienormalna... Jak jakiś... Wyrzutek... Odmieniec - zaśmiała się cicho.
- W takim razie pozwól, mój wyrzutku, że przez resztę życia trochę ci potowarzyszę.- zachichotał i musnął jej usta.
- Zgoda, ale dlaczego trochę? Nie możesz dłużej?
- Obawiam się, że po krótkim czasie będziesz mnie miała dość...
- Zapomniałam, że nie jesteś zwykłym chłopakiem. Jesteś Carlos Pena.
- No właśnie. Takiego dziwadła to tylko ze świecą szukać...
- Nie jesteś dziwadłem - zaśmiała się i popatrzyła mu w oczy. - Wręcz przeciwnie.
- Serio?- zapytał zdziwiony.
- Tak. W stu procentach - uśmiechnęła się i musnęła jego usta.
- Mmmmm... W takim razie ty też nie jesteś dziwadłem. Jesteś idealna i oryginalna....
- Dziękuję, ale się mylisz - mruknęła i wystawiła swoje kły. - Jesteś pewien, że takie chcesz?
- Takich pięknych jak ty na pewno mieć nie będę.- zaśmiał się.- Ale zrobię wszystko, żeby być z tobą.
- Jesteś pewien? To wielkie ryzyko.
- Hmmm... Pewien, jak niczego dotąd.- szepnął i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.