- Jestem!- Rachel powiedziała
normalnym tonem. Miała pewność, że rodzice to usłyszą.
- Córciu - jej mama wyszła z
kuchni. - A co on tutaj robi?
- Zaprosiłam go.-
powiedziała spokojnie.
- Kochanie - mama do niej
podeszła i położyła jej ręce na ramieniu - Przecież rozmawiałyśmy na ten temat.
- To może ja się ulotnię? -
zapytał nie pewny swoich słów.
- Rozmawiałyśmy, ale ja tak
nie potrafię. Kocham go.- powiedziała spokojnie. - Nie, stój i się nie wierć.-
zwróciła się do chłopaka.
- Wiesz, że Alfred nie
będzie zadowolony? - zapytała patrząc na nią pytającym wzrokiem.
- Wiem. Wiesz, że nie
zamierzam się łatwo poddać?- zapytała z uniesioną brwią.
- Wiem kochanie, wiem. Ale
powinnaś zrobić to, o co cię prosiłam, jeśli go kochasz.
- Super. Wiem, co powinnam a
co nie. To gdzie tata?- zapytała beztrosko. - Nie jesteś głodny?- zawróciła się
do chłopaka.
- Ufam ci i wiem, że
postąpisz słusznie - posłała córce uśmiech dodający otuchy. - U siebie w
gabinecie. Jeśli chcecie to właśnie kończę obiad.
- Nie chcę być problemem…-
powiedział i podrapał się w tył głowy.
- Bardzo zabawne. Chodź.
Mama gotuje takie rzeczy, że nawet ja się czasem na nie kuszę.- zaśmiała się i
chwyciwszy chłopaka za rękę pociągnęła go do jadalni.
Zaprowadziła go do dużego
pokoju z długim stołem, przy którym stał brązowy kubek wypełniony czerwoną cieczą,
szklanka z zielono-złotym płynem oraz talerz z parującymi ziemniakami. Po kilku
sekundach, obok szklanki pojawiła się taca z kurczakiem, ziemniakami oraz
surówką.
- Siadaj i wcinaj.-
dziewczyna cmoknęła go w policzek i posadziła przy tacy. Sama usiadła obok i
zaczęła sączyć dziwny, złotawy napój.
- Okay - powiedział i spiął
się jeszcze bardziej.
- Spokojnie. Będzie dobrze.-
szepnęła mu na ucho i położyła dłoń na udzie.
- Mam nadzieję - delikatnie
złapał dłoń dziewczyny, po czym podskoczył ze strachu na dźwięk głosu ojca
Rachel.
- A co ON tu robi?- warknął.
- Zaprosiłam go.-
powiedziała bez trosko i spojrzała ojcu w oczy.
- Nie taka była umowa!-
zagrzmiał.
- Trudno się mówi. Zaszły
pewne zmiany i sytuacja wygląda trochę inaczej.
- Co to ma znaczyć?! Ten
ludzki chłopak nie powinien tu przychodzić. Wiesz, jak się kończy zadzieranie z
wampirem?- ostatnie zdanie skierował do Jamesa i groźnie wyszczerzył kły.
- Wiem - powiedział śmielej
niż się tego spodziewał. - I nie obchodzi mnie to, bo kocham Rachel. Nie
przestraszy mnie pan.
Mężczyzna aż się
zapowietrzył. Popatrzył na niego z wściekłością.
- Masz pecha, bo nie
toleruję pyskówek. Rachel, pozbądź się go. Nigdy nie chcę was widzieć razem,
choćby w odległości 5 metrów. Jeżeli jeszcze kiedyś cię zobaczę, rozszarpię cię
na małe kawałeczki.- syknął.
Chłopak się spiął i próbował
nie pokazywać tego po sobie.
- Nie.- warknęła.
- Co?- zapytał zdziwiony.
- Nie. Nie zrobię tego.
KOCHAM go i nigdy go nie zostawię. Tym bardziej nie pozwolę ci go skrzywdzić.-
burknęła złowrogo.
- ON JEST TYLKO JEDZENIEM!
WORKIEM Z KRWIĄ! Jak możesz...- czuł obrzydzenie na samą myśl o tym, że jego
córka zakochała się w śmiertelniku.
- Cóż... Po przemianie nie
będzie już jedzeniem...- powiedziała spokojnie.
- Po... Przemianie?- zapytał
dukając.- Nie! Nie zezwalam ci na coś takiego!
- Trudno. Podjęłam decyzje.-
powiedziała wstając.
- Ach tak? Jeżeli to
zrobisz, to już nigdy nie nazwę cię moją córką.- warknął, po czym obrzucił
gniewnym spojrzeniem chłopaka i wyszedł. Rachel zdębiała.
- ALFRED!!! - matka Rachel
postawiła przed Jamesem kubek z sokiem marchewkowym. - Skarbie nie martw się.
Wszystko będzie dobrze.
- Ja... Ja...- szepnęła, po
czym po jej policzku spłynęła łza.
- Nie płacz... Ciii... -
James przytulił dziewczynę. - Kocham cię i nie pozwolę, żebyś cierpiała przez
jakiegoś zadufanego w sobie wampira. Bez urazy.
- Spokojnie - uśmiechnęła
się matka. - Skarbie, James ma rację. Nie rezygnuj z szczęścia, bo tak ojciec
chce. Bądź szczęśliwa.
- Dzięki.- uśmiechnęła się
do matki. Nagle jej nozdrza wypełnił dobrze znany jej zapach. Popatrzyła na
Jamesa, który właśnie planował się napić. Szybko wyrwała mu kubek z rąk.
- Co? - zapytał ze
zdziwieniem. - Coś nie tak?
- Mamo!- warknęła.
- Rachel! - oburzyła się
matka.
- Jak mogłaś! Powiedziałam
ci, że nie pozwolę mu tego zapomnieć!- krzyknęła ze łzami w oczach.- Dolała ci
tu eliksiru, po którym zapomniałbyś, że mnie znasz.- wyjaśniła chłopakowi nadal
obserwując matkę.
- Nie pozwolę, żebyś była z
tym piskliwym czymś! Jest do niczego! Gówno warty! Nadaje się tylko do
pożarcia! Nawet po tym byłabyś chora, bo on nie wie, co to higiena! Powinien
umrzeć! Jest skazą dla nas i tych głupich śmiertelników!
- Co? - zapytał ze
zdziwieniem i spojrzał na matkę Rachel.
- Nie spodziewałam się tego
po tobie. Po ojcu tak, ale po tobie nigdy. Jak śmiesz go tak nazywać? Nie
jesteście lepsi.- warknęła i pociągnęła chłopaka do swojej sypialni. Trzasnęła
za nimi drzwiami i rozlała wokół nich jakiś brązowy płyn.
- Co ty robisz? - zapytał ze
zdziwieniem.
- Zamykam drzwi. Nie dostaną
się tutaj.- powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Ale nadal nie rozumiem -
dodał patrząc na dziewczynę.
- Ta mikstura sprawia, że
drzwi, lub ściana, lub cokolwiek innego jest nie do zniszczenia i nie do
przejścia.- westchnęła i zaczęła krzątać się po pokoju. Wyciągnęła dwa plecaki
i zaczęła pakować do nich ubrania, buty, kosmetyki oraz stare księgi, zwoje i
jakieś fiolki.
- Co ty robisz? - zapytał
zdziwiony i podszedł do niej.
- Pakuję się. Miałam z tobą
jechać do LA, pamiętasz?- szepnęła.
- Tak, ale jak twoi rodzice
się zgodzą - objął ją od tyłu i przyłożył swoje usta do jej ucha. - Kocham cię,
ale nie chcę stawać po między was.
- Mają pecha. Nie znają się.
Nie mam zamiaru stracić ciebie, bo oni są nie w sosie.- burknęła.
- Kocham cię - mruknął i
złożył pocałunek na jej ciemno czerwonych wargach.
- A ja ciebie.-
odpowiedziała mu i oddała pocałunek. Po chwili odsunęła się.- Chodźmy stąd.-
szepnęła i chwyciła telefon oraz plecak z dziwnymi, magicznymi przyrządami.-
Pomożesz?- zapytała wskazując na drugi plecak.
- Jasne - uśmiechnął się i
wziął drugi plecak z rzeczami dziewczyny.
- Dzięki.- uśmiechnęła się
wdzięcznie, po czym otworzyła okno.- Jakieś plusy mieszkania na parterze.-
mruknęła pod nosem, po czym zsunęła się z parapetu.
Chłopak poszedł za
dziewczyną. Byli dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi, ale nawet gdyby nimi
nie byli to poszedłby za nią w ogień. Nie opuścił w potrzebie, bo tak postępują
przyjaciele nawet, jeśli ten drugi nie wie o tym, że są nimi.
Chwyciła za jego dłoń i
pociągnęła go w stronę lasu. Wolną ręką wystukała numer przyjaciółki.
- Jane? Gdzie jesteś?
- Co? - zapytała zdziwiona.
- W lesie.
- Dobra. Słuchaj, ja idę na
polanę. Sprawy się pokomplikowały...
Chyba potrzebuję pomocy.
- Zaraz tam będziemy. Pa -
rozłączyła się i skierowała w stronę polany.
- Chodź. Trzeba ustalić
kilka spraw. Możesz się kawałek przebiec?- zapytała szatynka.
- Dla ciebie wszystko -
uśmiechnął się i ruszył za dziewczyną.
Już po kilku minutach
wbiegli na polankę, gdzie siedzieli Carlos i Jane.
- Co się stało? - zapytała i
podeszła do przyjaciółki totalnie ignorując chłopaka.
- Mój ojciec... Powiedział,
że jak jeszcze raz go zobaczy, to rozerwie go na strzępy, a matka próbowała
wlać w niego eliksir zapomnienia.- jęknęła.
- Nigdy ich nie lubiłam -
brunetka przybrała postać gotową do rozszarpania. - Najchętniej bym ich
zabiła. Obojga.
- Grrrr... Wiem. Ale
słuchaj. Ja nie zamierzam zostawić tego ciecia. Zakochałam się w nim i to tak
wiesz... Po wampirzemu...
- Wiem, ale nie możemy ryzykować
tego cieciowatego życia - powiedziała i wskazała na chłopaka.
- Ej! - udał oburzonego. -
Ja nie cieć. Carlos jest cieciem do potęgi drugiej.
- Ej no! On jest większym
cieciem!- zawołał zdenerwowany.
- Zamknijcie się! Oboje
jesteście ciecie!- warknęła wampirzyca, a jej oczy przybrały kolor świeżej
krwi.
-
Przymnijcie się oboje! - warknęła wilkołaczka wyszczerzając na nich kły. - A
ty się uspokój!
- Zobaczymy...- burknęła szatynka,
ale wzięła głęboki oddech.- Wiem i nie zamierzam ryzykować jego LUDZKIEGO życia,
jeśli wiesz, o co mi chodzi...
- No to zrób to. Jeśli
jesteście na to gotowi.
- No właśnie nie.
Powiedziałam, że nie przemienię go, do póki nie ogarnie wszystkiego w LA. I...
Tam się właśnie wybieram...
- Super - pisnęła ze
szczęścia, a jej zielone oczy się powiększyły. - Poznasz tylu ludzi. Życzę
powodzenia i nie pożarcia nikogo.
- Dzięki.- burknęła
zażenowana.- Ale... Nie wiem, co będzie jak to odkryją. Boję się, że będą
ciebie o to pytać. A jak podadzą ci Veritaserum?
- Skarbie dobrze wiesz, że
cię nie wydam - uśmiechnęła się do niej. - A jeśli spróbują to ich rozszarpię.
Wiesz, że wilkołaki są silniejsze od wampirów.
- Taaaa, ale wampiry
szybsze. Możesz nie zdążyć się postawić. Co wtedy?
- Hmm... Moja mama PONOWNIE
wyleci na TWOJEGO ojca z patelnią w ręku - puściła jej oczko. - Nie martw się o
to. Poradzę sobie. A twoi rodzice są tak głupi i żałośni, że nigdy się o tym
nie dowiedzą.
- Ej no, bez przesady... Ale
ta akcja była epicka.- roześmiała się.
- Nigdy tego nie zapomnę -
roześmiała się. - "Zostaw moją córkę ty pieprzony wampirze! Mam ci
przypierdzielić w ten pusty łeb!? Nie zawaham ani sekundy! Puść ją bezmózga,
śmierdząca istoto!". Twój stary nie wiedział, co zrobić. Czy uciekać czy
się śmiać.
- Ja się śmiałam. I to
głośno!
- Nie ty jedna. Ludzie myśleli,
że coś nam się stało.
- Ale najgorzej miał tat...
Alfred.
- No - śmiała się.
- Ej! O czym wy gadacie?! - zapytał
się zniecierpliwiony szatyn.
- Kiedyś ci opowiem
skarbie.- zachichotała
- Hej, a co z nami?- zapytał
Carlos Jane.
- Hmm? - odwróciła się do
niego. - Nie rozumiem.
- Jak to będzie wyglądać?
Mam zostać człowiekiem, i będziemy razem, cholernie uważając, czy poprosić
twojego ojca o zamianę w wilkołaka i cieszyć się tym, że będę mógł być twoim
przyjacielem?- zapytał.
- A jak myślisz? Ale jedno
pytanie - zaczęła do niego podchodzić. - Chcesz być tak jak ja. W połowie
wilkołakiem, w połowie śmiertelniczką. Czy w pełni wilkołakiem?
- Nie wiem. Chcę być zawsze
z tobą. Wszystko mi jedno...
Delikatnie przyłożyła rękę
do jego nadgarstka i przejechała opuszkami palców.
- Pogadamy jak wrócisz z
L.A. Wtedy będzie prościej.
- Ja? Do LA? Ale bez
ciebie?- jęknął.
- Tak? - zapytała jakby to
było oczywiste. - Jeden kłopot nam wystarczy.
- Nie chcę tam jechać. Tym
bardziej bez ciebie... Jedź ze mną.
- Jak ty sobie to
wyobrażasz? - zapytała z uniesioną brwią.
- No... Normalnie. Jedziesz
ze mną do LA, a potem wracamy. Taki wyjazd na wakacje. Na tydzień albo dwa.
- No nie wiem - zaczęła
kręcić nosem. - Nie lubię wakacji.
- Nawet takich ze mną?-
zapytał podnosząc jedną brew.
- Wszystkich - mruknęła. -
Nigdy ich nie lubiłam. Nawet z tą wampirzycą.
- No to nie na wakacje,
tylko na wycieczkę. Proszę...- zrobił oczy kotka ze Shreka.
- Jak ja dawno ich nie
widziałam - westchnęła. - Ale jesteś tego pewien? Wilkołak? Który może pożreć
twoich przyjaciół jak się wścieknie? No nie jestem przekonana, co do twojego
mądrego pomysłu.
- Oj tam, no to pojedziemy z
nimi.- wskazał dłonią na rozmawiających Rachel i Jamesa.- Podobno ona dobrze na
ciebie działa?
- Dobrze?- zapytała z po
wątpieniem.
- No to postanowione.- zaśmiał się jak
dziecko i przytulił do siebie dziewczynę.
- A wy, co tacy weseli?-
zapytała brunetka.
- Rachel - odepchnęła
chłopaka i przytuliła przyjaciółkę. - On chce mnie uprowadzić i zabić. I to w
L.A.
- Super. Będę mogła na to
popatrzeć?- zapytała śmiejąc się.
- Nie ma sprawy. Specjalnie
dla ciebie wejściówka VIP.- zaśmiał się Carlos.
- Idź ty ludożerco -
odepchnęła ją i po patrzyła na Malsowa. - Fuj. Nie. Do niego się nie przytulę.
Stanęła z boku obrażona.
- EJ! - udał oburzonego. -
Myję się!
- W to akurat wątpię -
dodała ze śmieszną miną. - Zalatujesz sosną.
- Hahahahahaha, to moja
wina!- powiedziała niebieskooka zwijając się ze śmiechu. - Do drzew go
przykładałam.
- Hahaha - zaczęła się
śmiać. - Ten leżał na trawie, ale do drzewa nie da się przygwoździć.
- Hahaha, a James... Hmm...
Chyba nie było mu przy tych drzewach tak źle, co nie skarbie?- zapytała z
zalotnym uśmiechem.
- Chętnie to powtórzę -
mruknął uwodzicielsko.
- Wy tak na serio? - jęknęła brunetka.
- Co na serio?- zapytała ją
przyjaciółka.
- Ty z takim czymś? -
wskazała na chłopaka.
- Taaaaa... Masz coś do
niego?- zapytała podejrzliwie.
- I to wiele - powiedziała
poważnie.
- Pyf, to okej. Nie musisz
mnie kryć. Poradzę sobie.- powiedziała kpiąco i podeszła do Jamesa.- Chodź.
Niedaleko jest mój samochód. Spakujemy plecaki, a potem ty pójdziesz tam do
swoich kumpli. Z nimi wrócisz do LA a ja pojadę za wami.- burknęła i pociągnęła
go za rękę.
- Chwila - zatrzymał ją.
- Co?
- Oni mieli jechać z nami.
No nie? - wskazał na brunetkę, która mieszała chęć zamordowania wampirzycy i
wybuchnięcia śmiechem w jednym. W końcu się nie powstrzymała i zaczęła się
śmiać.
- No cóż. Najwyraźniej
wilkołaczka nie ma na to ochoty. Idziemy?
- Mogłabyś, chociaż RAZ się
zabawić. Nie wiem, dlaczego zawsze to ja muszę cię ZMUSZAĆ do zabawy. Bierz ze
mnie przykład.
- CO?- zapytała ją
zdziwiona.
- Czy kiedykolwiek
popełniłaś błąd? Nie. Zawsze byłaś grzeczna. Twoja ucieczka to pierwsze
przewinienie w przeciwieństwie do mnie.
- I co to ma do rzeczy?- zapytała
ją zdziwiona.
- Przestań być w końcu
poważna i zacznij cieszyć się nieśmiertelnością.
- Nie rozumem, jaki to ma
związek z tym, co zamierzam zrobić.
- Po prostu dziwię się, że
jesteś nieposłuszna - warknęła. - Zawsze z ciebie był taki aniołek.
- Och wiesz, przestaję być
poważna. Po za tym pamiętaj - nigdy nie byłam aniołem, choć nie wiadomo, jak
chciałam. Zawsze byłam ta mroczną...- warknęła.
- Może z wyglądu. Podaj mi
przykład złamanego przez ciebie prawa w naszym świecie.
Dziewczyna ucichła. Spuściła
głowę.
- Nie... Nie mogę ci
powiedzieć. Jestem pod przysięgą.
- Pyf. Dobra daj spokój -
powiedziała podnosząc ręce w geście poddania się. - Mam tego dosyć.
- Mów sobie, co chcesz.
Pamiętaj, że nie znamy się od początku. Nie masz pojęcia... Czym byłam... Zanim
nauczyłam się samokontroli.
- Szczerze? To mnie to nie
obchodzi - powiedziała uśmiechając się słodko. - Nie interesuje mnie twoja
przeszłość.
- Ciesz się z tego powodu.-
warknęła.- Jadę. Możesz mi pomóc, albo nie. Cześć.- rzuciła i ruszyła w las.
- Cześć - westchnął brunet i
ruszył za dziewczyną.
- Czemu się pokłóciłyście? O
co chodzi?- zapytał zdezorientowany Latynos. W ogóle nie zrozumiał, o co
poszło.
- Daj mi spokój - westchnęła
i ruszyła w głąb lasu.
- Czekaj!- zawołał i pobiegł
za nią.
Dziewczyna wściekła jak osa
szła przed siebie z zamkniętymi oczyma. Nie potykała się o nic i o nic nie
zahaczała. Wolała nie pokazywać mu swoich tęczówek, bo skrzyły się soczystą
czerwienią. W końcu doszła do samochodu. Otworzyła bagażnik i cisnęła do niego plecak.
- Czyli jedziemy sami?
- Nie. Ja jadę sama. Ty
wracasz razem z kumplami. Nie może być żadnych podejrzeń.- westchnęła.
- Powiem, że pojechałem sam
i nie będzie problemu - wzruszył ramionami i objął ją od tyłu. - Nie pozwolę,
żebyś jechała sama tak daleko.
- No nie wiem... Uwierzą?
- Jasne - uśmiechnął się. -
Nie chcę cię opuszczać.
- Miło...- uśmiechnęła się i
musnęła jego usta.- Ale to chodź. Podwiozę cię i się zbieraj, bo nie wiem,
kiedy zauważą, że mnie nie ma.
- Już idę - powiedział i
wsiadł do samochodu.
Dziewczyna z uśmiechem
wsiadła za kółko i ruszyła z piskiem opon. Po niecałych dwóch minutach byli pod
hotelem, gdzie chłopcy byli ulokowani. Dostali się tam tak szybko, bo Rachel
prowadziła z prędkością i precyzją kierowcy rajdowego.
- Daj mi pięć minut - musnął
jej usta i wysiadł z auta.
- Okej.- zawołała za nim i
włączyła radio.
Chłopak szybko wbiegł na
górę. Zabrał swoje rzeczy i wyjaśnił chłopakom, że jedzie sam. Trochę mu to
zajęło, bo nie mogli zrozumieć, dlaczego i skąd taka nagła decyzja. Po
dwudziestu minutach wrócił. Walizkę schował do bagażnika i wrócił na miejsce
pasażera.
- Sorry, że tak długo, ale
zanim do nich dotrze to trochę minie - uśmiechnął się i cmoknął ją w policzek.
- Hah, no spoko. Akurat
czasu, to ja mam pod dostatkiem.- zaśmiała się.
- Jedziemy? - zapytał
uśmiechając się zniewalająco.
- Tak.- uśmiechnęła się i nacisnęła
pedał gazu. Zwinnie wykręciła i z zawrotną prędkością ruszyła po prostej
drodze.
Dziewczyna biegła przed
siebie nie zwracając uwagi na bruneta. Po chwili dotarła do Błękitnej Ścieżki.
Wzięła głęboki oddech i się lekko uśmiechnęła. To miejsce zawsze tak na nią
działało. Powędrowała bliżej strumienia. Przysiadła na trawie i wpatrywała się
w błękitną, czystą wodę. Wolną wodę.
Kiedy dobiegł za nią do jej
miejsca, lekko dysząc usiadł kawałek dalej. Starał się uspokoić oddech.
Wpatrywał się w nią.
- Po co tu przyszedłeś? -
warknęła nie odrywając wzroku od wody. - Chcę być sama.
- Więc będę cicho.-
odpowiedział i nie ruszył się z miejsca.
- Zostaw mnie. Samą.
- Ale...
- Zostaw mnie - warknęła. -
Nie chcę nikogo widzieć, czuć.
- No... Dobra. Będę niedaleko.-
mruknął na odchodnym i odszedł. Pałętał się przez dłuższy czas, aż znalazł
sobie pieniek, na którym usiadł i zaczął rozmyślać.
Dziewczyna siedziała i
patrzyła w wodę, z której w pewnym momencie ukształtowała się twarz jej
ukochanego. Żałowała, że wtedy się nie powstrzymała, że go zabiła. Z każdym
dniem tęskniła za nim coraz bardziej. Nagle zaczął padać deszcz, który mieszał
się z jej łzami, które pojawiły się po chwili.
- Carlos... Tak bardzo mi go
przypominasz - szlochała. - Jesteście do siebie tak podobni... Dlaczego?
Dlaczego wtedy go zabiłam?... Nie mogę pozwolić, żeby Carlos stał się
następnym... Muszę się go pozbyć... Dla jego dobra.
Siedziała na trawie w
deszczu i płakała.
Nagle poczuła drganie ziemi.
Ktoś się zbliżał. Odwróciła się gwałtownie i już chciała nakrzyczeć na Carlosa,
gdy... Głos zamarł jej w krtani. Zbliżał się do niej ojciec Rachel.
- A pan, co tutaj robi? -
zapytała przerażona i z trudem się podniosła.
- Gdzie jest ten człowiek?
Ten, z którym przyszła Rachel? Wiem, że to wiesz. Powiedz.
- N... Nie wiem -
powiedziała, a jej ręce zaczęły się trząść. - Nie wiem.
- Och, doprawdy? Może
powinienem zapytać się tego śmiertelnika, który pałęta się samotny po lesie.
Jak mu było.... Carlos? - zapytał z wrednym uśmiechem.
- Ani się waż - warknęła. -
On nie ma nic do rzeczy.
- Ale na pewno wie, gdzie
podziewa się jego przyjaciel. Albo ty mi to powiesz, albo on...
- Zrozum, że nie wiem tego!
- krzyknęła i wystawiła kły, a w jej oczach pojawiła się nienawiść. - Jeśli się
do niego zbliżysz zabiję cię!
- Musiałabyś mnie dogonić.-
uśmiechnął się cwanie i zniknął.
- Nie! - krzyknęła i ruszyła
w stronę Carlosa.
Chłopak chodził między
drzewami. Nagle... Poczuł jak coś uderza go w tył głowy. Stracił przytomność...
Kiedy dotarła do miejsca, w
którym znajdował się chłopak zobaczyła jak leży nieprzytomny, a nad nim stoi
wampir. Szybko do nich podeszła i odepchnęła go.
- Co mu zrobiłeś?!
- Ogłuszyłem i podałem
serum. Za chwilę się obudzi i odpowie na każde pytanie.
- Jesteś potworem! -
krzyknęła i kucnęła przy chłopaku.
- Wampirem, drogie dziecko.
Wampirem.- poprawił ją z uśmiechem.
- Gówno prawa! Jesteś
śmieciem! - krzyknęła, a z jej oczu poleciały kolejne łzy. - Carlos...
Chłopak zaczął się budzić.
Poruszył się i zamrugał powiekami.
- Co... Gdzie? Ała, mój łeb.-
westchnął i złapał za tył głowy.
Wampir odepchnął dziewczynę,
która uderzyła o drzewa. Chwycił chłopaka za ramiona i potrząsnął nim.
- Gdzie oni są?! Moja córka
i ten chłopak. Gdzie?!- zawołał.
Latynos był trochę
skołowany, ale nie był w stanie walczyć z eliksirem.
- Mieli jechać do Los
Angeles...- mruknął.
Mężczyzna puścił go z
obrzydzeniem i odsunął się.
- Carlos... – szepnęła i
podbiegła do niego. Uklękła obok i lekko go przytuliła.
- Co ja zrobiłem?...- jęknął
dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co powiedział.
Wampir przypatrywał się z
obrzydzeniem całej sytuacji. Ledwo powstrzymał odruch wymiotny, gdy dowiedział
się, że jego córka wyjechała gdzieś z tym śmiertelnikiem.
- Nie ważcie się jej mówić,
że wiem.- warknął i odwrócił się.
- Chyba śnisz - warknęła,
kiedy się już ogarnęła. - Nie powstrzymasz mnie.
- Nie? A jeśli powiem,
twojemu ojcu, że całowałaś się z tym czymś?- zapytał wskazując ruchem głowy na
Carlosa.
- Proszę bardzo! Nie boję
się! - krzyknęła i wstała.
- Ależ według rozkazu...-
zaśmiał się okrutnie i odszedł.
Dziewczyna głośno dysząc
spojrzała na chłopaka. Cała się trzęsła. Sama nie wiedziała, dlaczego.
- Hej, nic ci nie jest? Nie
wyglądasz dobrze.- powiedział wstając i podchodząc do dziewczyny.
- Nic mi nie jest -
westchnęła i odgarnęła włosy, które spadł przysłaniając jej oczy.
- Na pewno?- zapytał
zaniepokojony.
- Tak.
- Zajebiście. Zdradziłem
najlepszego kumpla... I co teraz?- zapytał sam siebie siadając obok drzewa.
- Spokojnie - westchnęła. -
Daj telefon.
- Proszę.- podał jej komórkę.
Dziewczyna się uśmiechnęła i
wpisała numer przyjaciółki. Po dwóch sygnałach odebrała.
- Halo?
- Rachel? Tu Jane. Alfred
podał Carlosowi eliksir. Nie jedźcie do Los Angeles - powiedziała na jednym
wdechu.
- ... CO??- krzyknęła
wściekła.- Jak dorwę, to zabiję. Rozszarpię. Spalę, Utopię!!!- krzyczała.
- Uspokój się! - krzyknęła.
- Po prostu uważaj.
- Nie! Nie uspokoję się!
Kiedy go spotkam...
- Rachel! - krzyknęła.
-Carlosa zostaw mi! Lepiej zabierz gdzieś Jamesa. On chce go rozszarpać...
- POWALIŁO CIĘ?!?! Myślisz,
że ja o Carlosie mówię?!
- No. Ale nie ryzykuj. Po
prostu zatrzymajcie się w innym mieście.
- Grrr... Kurwa, nie
cierpię, gdy sprawy tak się komplikują... Dobra, wiem, co zrobię. Jane...
Nie... Nie będzie mnie. Długo. Ja... Już do was nie wrócę. Zmienię go. Będziemy
gdzieś daleko od ludzi. Może Palau...
-... - dziewczyna
zaniemówiła. - D... Dobrze. Później dołączymy.
- ... Serio?- zapytała
cicho.
- Tak, ale najpierw muszę
się uporać z ojcem.- powiedziała.
- Eh... Okej. Jak by co, to
dzwoń. Nie zmieniam numeru. Jane, czekaj! James chce rozmawiać z Carlosem.
- Okay.- mruknęła brunetka i
podała komórkę Latynosowi w tym samym momencie, co Rachel szatynowi.
- Carlos? - zapytał z
słodkim uśmiechem.
- Tak?- zapytał zdziwiony.
- CO TY DO CHOLERY ZROBIŁEŚ?!?!
NIE NORMALNY JESTEŚ?!?! JAK MOGŁEŚ?!?!
- Nie zrobiłem tego
specjalnie matole! Odpowiadam prawdą na każde zadane mi pytanie!- krzyknął.
- Przymknij się i słuchaj! -
warknął. - Masz przekazać, że odchodzę z wytwórni, wyjeżdżam z kraju. Jasne?
- A jakiś powód?
- Poznałem piękną, mądrą,
cudowną dziewczynę. Matole. Czy ty myślisz?
- Ja tak, ale jakoś muszę im
to wytłumaczyć, no nie? Coś jeszcze?
- Nie, chyba nie - podrapał
się w tył głowy.
- Okej. Jakby zadawali
dodatkowe pytania, to zadzwonię.- mruknął.- Aha, i miłej podróży poślubnej.-
zaśmiał się.
- JA WSZYTKO SŁYSZĘ!-
krzyknęła szatynka.
- I dobrze.- zaśmiał się Latynos
do telefonu.
- Kretyn - skwitował szatyn i się rozłączył.
- Sam jesteś kretyn.-
powiedział do wyłączonego telefonu.
- Co powiesz na wakacje? Na
jednej z dzikich wysp Palau?- zapytała Jamesa beztrosko Rachel.
- Brzmi przyjemnie -
mruknął. - Ale z tobą, bo bez ciebie nigdzie nie jadę.
- A niby jak zamierzasz stać się
wampirem beze mnie?- zapytała zdziwiona.
- Kocham cię - mruknął i ją
cmoknął.
- A ja ciebie.- uśmiechnęła
się i gwałtownie skręciła.- Kierunek Seattle. Jak możesz, to dzwoń na lotnisko
i bukuj lot. W półeczce masz numer telefonu.
Chłopak wyciągnął karteczkę
i wybrał numer lotniska. Już po chwili mieli zarezerwowane dwa bilety pierwszą klasą
na Palau.
Super część. Czekam na kolejną.
OdpowiedzUsuńPS: Nominowałam waS do The Versatile Blogger, więcej u mnie http://mishiranu-hito-btr.blogspot.com/2013/04/the-versatile-blogger_24.html