środa, 24 kwietnia 2013

Can the Forbidden Love has got a happy end? cz. 5


- Jestem!- Rachel powiedziała normalnym tonem. Miała pewność, że rodzice to usłyszą.
- Córciu - jej mama wyszła z kuchni. - A co on tutaj robi?
- Zaprosiłam go.- powiedziała spokojnie.
- Kochanie - mama do niej podeszła i położyła jej ręce na ramieniu - Przecież rozmawiałyśmy na ten temat.
- To może ja się ulotnię? - zapytał nie pewny swoich słów.
- Rozmawiałyśmy, ale ja tak nie potrafię. Kocham go.- powiedziała spokojnie. - Nie, stój i się nie wierć.- zwróciła się do chłopaka.
- Wiesz, że Alfred nie będzie zadowolony? - zapytała patrząc na nią pytającym wzrokiem.
- Wiem. Wiesz, że nie zamierzam się łatwo poddać?- zapytała z uniesioną brwią.
- Wiem kochanie, wiem. Ale powinnaś zrobić to, o co cię prosiłam, jeśli go kochasz.
- Super. Wiem, co powinnam a co nie. To gdzie tata?- zapytała beztrosko. - Nie jesteś głodny?- zawróciła się do chłopaka.
- Ufam ci i wiem, że postąpisz słusznie - posłała córce uśmiech dodający otuchy. - U siebie w gabinecie. Jeśli chcecie to właśnie kończę obiad.
- Nie chcę być problemem…- powiedział i podrapał się w tył głowy.
- Bardzo zabawne. Chodź. Mama gotuje takie rzeczy, że nawet ja się czasem na nie kuszę.- zaśmiała się i chwyciwszy chłopaka za rękę pociągnęła go do jadalni.
Zaprowadziła go do dużego pokoju z długim stołem, przy którym stał brązowy kubek wypełniony czerwoną cieczą, szklanka z zielono-złotym płynem oraz talerz z parującymi ziemniakami. Po kilku sekundach, obok szklanki pojawiła się taca z kurczakiem, ziemniakami oraz surówką.
- Siadaj i wcinaj.- dziewczyna cmoknęła go w policzek i posadziła przy tacy. Sama usiadła obok i zaczęła sączyć dziwny, złotawy napój.
- Okay - powiedział i spiął się jeszcze bardziej.
- Spokojnie. Będzie dobrze.- szepnęła mu na ucho i położyła dłoń na udzie.
- Mam nadzieję - delikatnie złapał dłoń dziewczyny, po czym podskoczył ze strachu na dźwięk głosu ojca Rachel.
- A co ON tu robi?- warknął.
- Zaprosiłam go.- powiedziała bez trosko i spojrzała ojcu w oczy.
- Nie taka była umowa!- zagrzmiał.
- Trudno się mówi. Zaszły pewne zmiany i sytuacja wygląda trochę inaczej.
- Co to ma znaczyć?! Ten ludzki chłopak nie powinien tu przychodzić. Wiesz, jak się kończy zadzieranie z wampirem?- ostatnie zdanie skierował do Jamesa i groźnie wyszczerzył kły.
- Wiem - powiedział śmielej niż się tego spodziewał. - I nie obchodzi mnie to, bo kocham Rachel. Nie przestraszy mnie pan.
Mężczyzna aż się zapowietrzył. Popatrzył na niego z wściekłością.
- Masz pecha, bo nie toleruję pyskówek. Rachel, pozbądź się go. Nigdy nie chcę was widzieć razem, choćby w odległości 5 metrów. Jeżeli jeszcze kiedyś cię zobaczę, rozszarpię cię na małe kawałeczki.- syknął.
Chłopak się spiął i próbował nie pokazywać tego po sobie.
- Nie.- warknęła.
- Co?- zapytał zdziwiony.
- Nie. Nie zrobię tego. KOCHAM go i nigdy go nie zostawię. Tym bardziej nie pozwolę ci go skrzywdzić.- burknęła złowrogo.
- ON JEST TYLKO JEDZENIEM! WORKIEM Z KRWIĄ! Jak możesz...- czuł obrzydzenie na samą myśl o tym, że jego córka zakochała się w śmiertelniku.
- Cóż... Po przemianie nie będzie już jedzeniem...- powiedziała spokojnie.
- Po... Przemianie?- zapytał dukając.- Nie! Nie zezwalam ci na coś takiego!
- Trudno. Podjęłam decyzje.- powiedziała wstając.
- Ach tak? Jeżeli to zrobisz, to już nigdy nie nazwę cię moją córką.- warknął, po czym obrzucił gniewnym spojrzeniem chłopaka i wyszedł. Rachel zdębiała.
- ALFRED!!! - matka Rachel postawiła przed Jamesem kubek z sokiem marchewkowym. - Skarbie nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
- Ja... Ja...- szepnęła, po czym po jej policzku spłynęła łza.
- Nie płacz... Ciii... - James przytulił dziewczynę. - Kocham cię i nie pozwolę, żebyś cierpiała przez jakiegoś zadufanego w sobie wampira. Bez urazy.
- Spokojnie - uśmiechnęła się matka. - Skarbie, James ma rację. Nie rezygnuj z szczęścia, bo tak ojciec chce. Bądź szczęśliwa.
- Dzięki.- uśmiechnęła się do matki. Nagle jej nozdrza wypełnił dobrze znany jej zapach. Popatrzyła na Jamesa, który właśnie planował się napić. Szybko wyrwała mu kubek z rąk.
- Co? - zapytał ze zdziwieniem. - Coś nie tak?
- Mamo!- warknęła.
- Rachel! - oburzyła się matka.
- Jak mogłaś! Powiedziałam ci, że nie pozwolę mu tego zapomnieć!- krzyknęła ze łzami w oczach.- Dolała ci tu eliksiru, po którym zapomniałbyś, że mnie znasz.- wyjaśniła chłopakowi nadal obserwując matkę.
- Nie pozwolę, żebyś była z tym piskliwym czymś! Jest do niczego! Gówno warty! Nadaje się tylko do pożarcia! Nawet po tym byłabyś chora, bo on nie wie, co to higiena! Powinien umrzeć! Jest skazą dla nas i tych głupich śmiertelników!
- Co? - zapytał ze zdziwieniem i spojrzał na matkę Rachel.
- Nie spodziewałam się tego po tobie. Po ojcu tak, ale po tobie nigdy. Jak śmiesz go tak nazywać? Nie jesteście lepsi.- warknęła i pociągnęła chłopaka do swojej sypialni. Trzasnęła za nimi drzwiami i rozlała wokół nich jakiś brązowy płyn.
- Co ty robisz? - zapytał ze zdziwieniem.
- Zamykam drzwi. Nie dostaną się tutaj.- powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Ale nadal nie rozumiem - dodał patrząc na dziewczynę.
- Ta mikstura sprawia, że drzwi, lub ściana, lub cokolwiek innego jest nie do zniszczenia i nie do przejścia.- westchnęła i zaczęła krzątać się po pokoju. Wyciągnęła dwa plecaki i zaczęła pakować do nich ubrania, buty, kosmetyki oraz stare księgi, zwoje i jakieś fiolki.
- Co ty robisz? - zapytał zdziwiony i podszedł do niej.
- Pakuję się. Miałam z tobą jechać do LA, pamiętasz?- szepnęła.
- Tak, ale jak twoi rodzice się zgodzą - objął ją od tyłu i przyłożył swoje usta do jej ucha. - Kocham cię, ale nie chcę stawać po między was.
- Mają pecha. Nie znają się. Nie mam zamiaru stracić ciebie, bo oni są nie w sosie.- burknęła.
- Kocham cię - mruknął i złożył pocałunek na jej ciemno czerwonych wargach.
- A ja ciebie.- odpowiedziała mu i oddała pocałunek. Po chwili odsunęła się.- Chodźmy stąd.- szepnęła i chwyciła telefon oraz plecak z dziwnymi, magicznymi przyrządami.- Pomożesz?- zapytała wskazując na drugi plecak.
- Jasne - uśmiechnął się i wziął drugi plecak z rzeczami dziewczyny.
- Dzięki.- uśmiechnęła się wdzięcznie, po czym otworzyła okno.- Jakieś plusy mieszkania na parterze.- mruknęła pod nosem, po czym zsunęła się z parapetu.
Chłopak poszedł za dziewczyną. Byli dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi, ale nawet gdyby nimi nie byli to poszedłby za nią w ogień. Nie opuścił w potrzebie, bo tak postępują przyjaciele nawet, jeśli ten drugi nie wie o tym, że są nimi.
Chwyciła za jego dłoń i pociągnęła go w stronę lasu. Wolną ręką wystukała numer przyjaciółki.

- Jane? Gdzie jesteś?
- Co? - zapytała zdziwiona. - W lesie.
- Dobra. Słuchaj, ja idę na polanę. Sprawy się pokomplikowały... Chyba potrzebuję pomocy.
- Zaraz tam będziemy. Pa - rozłączyła się i skierowała w stronę polany.

- Chodź. Trzeba ustalić kilka spraw. Możesz się kawałek przebiec?- zapytała szatynka.
- Dla ciebie wszystko - uśmiechnął się i ruszył za dziewczyną.
Już po kilku minutach wbiegli na polankę, gdzie siedzieli Carlos i Jane.
- Co się stało? - zapytała i podeszła do przyjaciółki totalnie ignorując chłopaka.
- Mój ojciec... Powiedział, że jak jeszcze raz go zobaczy, to rozerwie go na strzępy, a matka próbowała wlać w niego eliksir zapomnienia.- jęknęła.
- Nigdy ich nie lubiłam - brunetka przybrała postać gotową do rozszarpania. - Najchętniej bym ich zabiła. Obojga.
- Grrrr... Wiem. Ale słuchaj. Ja nie zamierzam zostawić tego ciecia. Zakochałam się w nim i to tak wiesz... Po wampirzemu...
- Wiem, ale nie możemy ryzykować tego cieciowatego życia - powiedziała i wskazała na chłopaka.
- Ej! - udał oburzonego. - Ja nie cieć. Carlos jest cieciem do potęgi drugiej.
- Ej no! On jest większym cieciem!- zawołał zdenerwowany.
- Zamknijcie się! Oboje jesteście ciecie!- warknęła wampirzyca, a jej oczy przybrały kolor świeżej krwi.
- Przymnijcie się oboje! - warknęła wilkołaczka wyszczerzając na nich kły. - A ty się uspokój!      
- Zobaczymy...- burknęła szatynka, ale wzięła głęboki oddech.- Wiem i nie zamierzam ryzykować jego LUDZKIEGO życia, jeśli wiesz, o co mi chodzi...
- No to zrób to. Jeśli jesteście na to gotowi.
- No właśnie nie. Powiedziałam, że nie przemienię go, do póki nie ogarnie wszystkiego w LA. I... Tam się właśnie wybieram...
- Super - pisnęła ze szczęścia, a jej zielone oczy się powiększyły. - Poznasz tylu ludzi. Życzę powodzenia i nie pożarcia nikogo.
- Dzięki.- burknęła zażenowana.- Ale... Nie wiem, co będzie jak to odkryją. Boję się, że będą ciebie o to pytać. A jak podadzą ci Veritaserum?
- Skarbie dobrze wiesz, że cię nie wydam - uśmiechnęła się do niej. - A jeśli spróbują to ich rozszarpię. Wiesz, że wilkołaki są silniejsze od wampirów.
- Taaaa, ale wampiry szybsze. Możesz nie zdążyć się postawić. Co wtedy?
- Hmm... Moja mama PONOWNIE wyleci na TWOJEGO ojca z patelnią w ręku - puściła jej oczko. - Nie martw się o to. Poradzę sobie. A twoi rodzice są tak głupi i żałośni, że nigdy się o tym nie dowiedzą.
- Ej no, bez przesady... Ale ta akcja była epicka.- roześmiała się.
- Nigdy tego nie zapomnę - roześmiała się. - "Zostaw moją córkę ty pieprzony wampirze! Mam ci przypierdzielić w ten pusty łeb!? Nie zawaham ani sekundy! Puść ją bezmózga, śmierdząca istoto!". Twój stary nie wiedział, co zrobić. Czy uciekać czy się śmiać.
- Ja się śmiałam. I to głośno!
- Nie ty jedna. Ludzie myśleli, że coś nam się stało.
- Ale najgorzej miał tat... Alfred.
- No - śmiała się.
- Ej! O czym wy gadacie?! - zapytał się zniecierpliwiony szatyn.
- Kiedyś ci opowiem skarbie.- zachichotała
- Hej, a co z nami?- zapytał Carlos Jane.
- Hmm? - odwróciła się do niego. - Nie rozumiem.
- Jak to będzie wyglądać? Mam zostać człowiekiem, i będziemy razem, cholernie uważając, czy poprosić twojego ojca o zamianę w wilkołaka i cieszyć się tym, że będę mógł być twoim przyjacielem?- zapytał.
- A jak myślisz? Ale jedno pytanie - zaczęła do niego podchodzić. - Chcesz być tak jak ja. W połowie wilkołakiem, w połowie śmiertelniczką. Czy w pełni wilkołakiem?
- Nie wiem. Chcę być zawsze z tobą. Wszystko mi jedno...
Delikatnie przyłożyła rękę do jego nadgarstka i przejechała opuszkami palców.
- Pogadamy jak wrócisz z L.A. Wtedy będzie prościej.
- Ja? Do LA? Ale bez ciebie?- jęknął.
- Tak? - zapytała jakby to było oczywiste. - Jeden kłopot nam wystarczy.
- Nie chcę tam jechać. Tym bardziej bez ciebie... Jedź ze mną.
- Jak ty sobie to wyobrażasz? - zapytała z uniesioną brwią.
- No... Normalnie. Jedziesz ze mną do LA, a potem wracamy. Taki wyjazd na wakacje. Na tydzień albo dwa.
- No nie wiem - zaczęła kręcić nosem. - Nie lubię wakacji.
- Nawet takich ze mną?- zapytał podnosząc jedną brew.
- Wszystkich - mruknęła. - Nigdy ich nie lubiłam. Nawet z tą wampirzycą.
- No to nie na wakacje, tylko na wycieczkę. Proszę...- zrobił oczy kotka ze Shreka.
- Jak ja dawno ich nie widziałam - westchnęła. - Ale jesteś tego pewien? Wilkołak? Który może pożreć twoich przyjaciół jak się wścieknie? No nie jestem przekonana, co do twojego mądrego pomysłu.
- Oj tam, no to pojedziemy z nimi.- wskazał dłonią na rozmawiających Rachel i Jamesa.- Podobno ona dobrze na ciebie działa?
- Dobrze?- zapytała z po wątpieniem.
- No to postanowione.- zaśmiał się jak dziecko i przytulił do siebie dziewczynę.
- A wy, co tacy weseli?- zapytała brunetka.
- Rachel - odepchnęła chłopaka i przytuliła przyjaciółkę. - On chce mnie uprowadzić i zabić. I to w L.A.
- Super. Będę mogła na to popatrzeć?- zapytała śmiejąc się.
- Nie ma sprawy. Specjalnie dla ciebie wejściówka VIP.- zaśmiał się Carlos.
- Idź ty ludożerco - odepchnęła ją i po patrzyła na Malsowa. - Fuj. Nie. Do niego się nie przytulę.
Stanęła z boku obrażona.
- EJ! - udał oburzonego. - Myję się!
- W to akurat wątpię - dodała ze śmieszną miną. - Zalatujesz sosną.
- Hahahahahaha, to moja wina!- powiedziała niebieskooka zwijając się ze śmiechu. - Do drzew go przykładałam.
- Hahaha - zaczęła się śmiać. - Ten leżał na trawie, ale do drzewa nie da się przygwoździć.
- Hahaha, a James... Hmm... Chyba nie było mu przy tych drzewach tak źle, co nie skarbie?- zapytała z zalotnym uśmiechem.
- Chętnie to powtórzę - mruknął uwodzicielsko.
- Wy tak na serio? - jęknęła brunetka.
- Co na serio?- zapytała ją przyjaciółka.
- Ty z takim czymś? - wskazała na chłopaka.
- Taaaaa... Masz coś do niego?- zapytała podejrzliwie.
- I to wiele - powiedziała poważnie.
- Pyf, to okej. Nie musisz mnie kryć. Poradzę sobie.- powiedziała kpiąco i podeszła do Jamesa.- Chodź. Niedaleko jest mój samochód. Spakujemy plecaki, a potem ty pójdziesz tam do swoich kumpli. Z nimi wrócisz do LA a ja pojadę za wami.- burknęła i pociągnęła go za rękę.
- Chwila - zatrzymał ją.
- Co?
- Oni mieli jechać z nami. No nie? - wskazał na brunetkę, która mieszała chęć zamordowania wampirzycy i wybuchnięcia śmiechem w jednym. W końcu się nie powstrzymała i zaczęła się śmiać.
- No cóż. Najwyraźniej wilkołaczka nie ma na to ochoty. Idziemy?
- Mogłabyś, chociaż RAZ się zabawić. Nie wiem, dlaczego zawsze to ja muszę cię ZMUSZAĆ do zabawy. Bierz ze mnie przykład.
- CO?- zapytała ją zdziwiona.
- Czy kiedykolwiek popełniłaś błąd? Nie. Zawsze byłaś grzeczna. Twoja ucieczka to pierwsze przewinienie w przeciwieństwie do mnie.
- I co to ma do rzeczy?- zapytała ją zdziwiona.
- Przestań być w końcu poważna i zacznij cieszyć się nieśmiertelnością.
- Nie rozumem, jaki to ma związek z tym, co zamierzam zrobić.
- Po prostu dziwię się, że jesteś nieposłuszna - warknęła. - Zawsze z ciebie był taki aniołek.
- Och wiesz, przestaję być poważna. Po za tym pamiętaj - nigdy nie byłam aniołem, choć nie wiadomo, jak chciałam. Zawsze byłam ta mroczną...- warknęła.
- Może z wyglądu. Podaj mi przykład złamanego przez ciebie prawa w naszym świecie.
Dziewczyna ucichła. Spuściła głowę.
- Nie... Nie mogę ci powiedzieć. Jestem pod przysięgą.
- Pyf. Dobra daj spokój - powiedziała podnosząc ręce w geście poddania się. - Mam tego dosyć.
- Mów sobie, co chcesz. Pamiętaj, że nie znamy się od początku. Nie masz pojęcia... Czym byłam... Zanim nauczyłam się samokontroli.
- Szczerze? To mnie to nie obchodzi - powiedziała uśmiechając się słodko. - Nie interesuje mnie twoja przeszłość.
- Ciesz się z tego powodu.- warknęła.- Jadę. Możesz mi pomóc, albo nie. Cześć.- rzuciła i ruszyła w las.
- Cześć - westchnął brunet i ruszył za dziewczyną.
- Czemu się pokłóciłyście? O co chodzi?- zapytał zdezorientowany Latynos. W ogóle nie zrozumiał, o co poszło.
- Daj mi spokój - westchnęła i ruszyła w głąb lasu.
- Czekaj!- zawołał i pobiegł za nią.


Dziewczyna wściekła jak osa szła przed siebie z zamkniętymi oczyma. Nie potykała się o nic i o nic nie zahaczała. Wolała nie pokazywać mu swoich tęczówek, bo skrzyły się soczystą czerwienią. W końcu doszła do samochodu. Otworzyła bagażnik i cisnęła do niego plecak.
- Czyli jedziemy sami?
- Nie. Ja jadę sama. Ty wracasz razem z kumplami. Nie może być żadnych podejrzeń.- westchnęła.
- Powiem, że pojechałem sam i nie będzie problemu - wzruszył ramionami i objął ją od tyłu. - Nie pozwolę, żebyś jechała sama tak daleko.
- No nie wiem... Uwierzą?
- Jasne - uśmiechnął się. - Nie chcę cię opuszczać.
- Miło...- uśmiechnęła się i musnęła jego usta.- Ale to chodź. Podwiozę cię i się zbieraj, bo nie wiem, kiedy zauważą, że mnie nie ma.
- Już idę - powiedział i wsiadł do samochodu.
Dziewczyna z uśmiechem wsiadła za kółko i ruszyła z piskiem opon. Po niecałych dwóch minutach byli pod hotelem, gdzie chłopcy byli ulokowani. Dostali się tam tak szybko, bo Rachel prowadziła z prędkością i precyzją kierowcy rajdowego.
- Daj mi pięć minut - musnął jej usta i wysiadł z auta.
- Okej.- zawołała za nim i włączyła radio.
Chłopak szybko wbiegł na górę. Zabrał swoje rzeczy i wyjaśnił chłopakom, że jedzie sam. Trochę mu to zajęło, bo nie mogli zrozumieć, dlaczego i skąd taka nagła decyzja. Po dwudziestu minutach wrócił. Walizkę schował do bagażnika i wrócił na miejsce pasażera.
- Sorry, że tak długo, ale zanim do nich dotrze to trochę minie - uśmiechnął się i cmoknął ją w policzek.
- Hah, no spoko. Akurat czasu, to ja mam pod dostatkiem.- zaśmiała się.
- Jedziemy? - zapytał uśmiechając się zniewalająco.
- Tak.- uśmiechnęła się i nacisnęła pedał gazu. Zwinnie wykręciła i z zawrotną prędkością ruszyła po prostej drodze.



Dziewczyna biegła przed siebie nie zwracając uwagi na bruneta. Po chwili dotarła do Błękitnej Ścieżki. Wzięła głęboki oddech i się lekko uśmiechnęła. To miejsce zawsze tak na nią działało. Powędrowała bliżej strumienia. Przysiadła na trawie i wpatrywała się w błękitną, czystą wodę. Wolną wodę.
Kiedy dobiegł za nią do jej miejsca, lekko dysząc usiadł kawałek dalej. Starał się uspokoić oddech. Wpatrywał się w nią.
- Po co tu przyszedłeś? - warknęła nie odrywając wzroku od wody. - Chcę być sama.
- Więc będę cicho.- odpowiedział i nie ruszył się z miejsca.
- Zostaw mnie. Samą.
- Ale...
- Zostaw mnie - warknęła. - Nie chcę nikogo widzieć, czuć.
- No... Dobra. Będę niedaleko.- mruknął na odchodnym i odszedł. Pałętał się przez dłuższy czas, aż znalazł sobie pieniek, na którym usiadł i zaczął rozmyślać.
Dziewczyna siedziała i patrzyła w wodę, z której w pewnym momencie ukształtowała się twarz jej ukochanego. Żałowała, że wtedy się nie powstrzymała, że go zabiła. Z każdym dniem tęskniła za nim coraz bardziej. Nagle zaczął padać deszcz, który mieszał się z jej łzami, które pojawiły się po chwili.
- Carlos... Tak bardzo mi go przypominasz - szlochała. - Jesteście do siebie tak podobni... Dlaczego? Dlaczego wtedy go zabiłam?... Nie mogę pozwolić, żeby Carlos stał się następnym... Muszę się go pozbyć... Dla jego dobra.
Siedziała na trawie w deszczu i płakała.
Nagle poczuła drganie ziemi. Ktoś się zbliżał. Odwróciła się gwałtownie i już chciała nakrzyczeć na Carlosa, gdy... Głos zamarł jej w krtani. Zbliżał się do niej ojciec Rachel.
- A pan, co tutaj robi? - zapytała przerażona i z trudem się podniosła.
- Gdzie jest ten człowiek? Ten, z którym przyszła Rachel? Wiem, że to wiesz. Powiedz.
- N... Nie wiem - powiedziała, a jej ręce zaczęły się trząść. - Nie wiem.
- Och, doprawdy? Może powinienem zapytać się tego śmiertelnika, który pałęta się samotny po lesie. Jak mu było.... Carlos? - zapytał z wrednym uśmiechem.
- Ani się waż - warknęła. - On nie ma nic do rzeczy.
- Ale na pewno wie, gdzie podziewa się jego przyjaciel. Albo ty mi to powiesz, albo on...
- Zrozum, że nie wiem tego! - krzyknęła i wystawiła kły, a w jej oczach pojawiła się nienawiść. - Jeśli się do niego zbliżysz zabiję cię!
- Musiałabyś mnie dogonić.- uśmiechnął się cwanie i zniknął.
- Nie! - krzyknęła i ruszyła w stronę Carlosa.
Chłopak chodził między drzewami. Nagle... Poczuł jak coś uderza go w tył głowy. Stracił przytomność...
Kiedy dotarła do miejsca, w którym znajdował się chłopak zobaczyła jak leży nieprzytomny, a nad nim stoi wampir. Szybko do nich podeszła i odepchnęła go.
- Co mu zrobiłeś?!
- Ogłuszyłem i podałem serum. Za chwilę się obudzi i odpowie na każde pytanie.
- Jesteś potworem! - krzyknęła i kucnęła przy chłopaku.
- Wampirem, drogie dziecko. Wampirem.- poprawił ją z uśmiechem.
- Gówno prawa! Jesteś śmieciem! - krzyknęła, a z jej oczu poleciały kolejne łzy. - Carlos...
Chłopak zaczął się budzić. Poruszył się i zamrugał powiekami.
- Co... Gdzie? Ała, mój łeb.- westchnął i złapał za tył głowy.
Wampir odepchnął dziewczynę, która uderzyła o drzewa. Chwycił chłopaka za ramiona i potrząsnął nim.
- Gdzie oni są?! Moja córka i ten chłopak. Gdzie?!- zawołał.
Latynos był trochę skołowany, ale nie był w stanie walczyć z eliksirem.
- Mieli jechać do Los Angeles...- mruknął.
Mężczyzna puścił go z obrzydzeniem i odsunął się.
- Carlos... – szepnęła i podbiegła do niego. Uklękła obok i lekko go przytuliła.
- Co ja zrobiłem?...- jęknął dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co powiedział.
Wampir przypatrywał się z obrzydzeniem całej sytuacji. Ledwo powstrzymał odruch wymiotny, gdy dowiedział się, że jego córka wyjechała gdzieś z tym śmiertelnikiem.
- Nie ważcie się jej mówić, że wiem.- warknął i odwrócił się.
- Chyba śnisz - warknęła, kiedy się już ogarnęła. - Nie powstrzymasz mnie.
- Nie? A jeśli powiem, twojemu ojcu, że całowałaś się z tym czymś?- zapytał wskazując ruchem głowy na Carlosa.
- Proszę bardzo! Nie boję się! - krzyknęła i wstała.
- Ależ według rozkazu...- zaśmiał się okrutnie i odszedł.
Dziewczyna głośno dysząc spojrzała na chłopaka. Cała się trzęsła. Sama nie wiedziała, dlaczego.
- Hej, nic ci nie jest? Nie wyglądasz dobrze.- powiedział wstając i podchodząc do dziewczyny.
- Nic mi nie jest - westchnęła i odgarnęła włosy, które spadł przysłaniając jej oczy.
- Na pewno?- zapytał zaniepokojony.
- Tak.
- Zajebiście. Zdradziłem najlepszego kumpla... I co teraz?- zapytał sam siebie siadając obok drzewa.
- Spokojnie - westchnęła. - Daj telefon.
- Proszę.- podał jej komórkę.
Dziewczyna się uśmiechnęła i wpisała numer przyjaciółki. Po dwóch sygnałach odebrała.
- Halo?
- Rachel? Tu Jane. Alfred podał Carlosowi eliksir. Nie jedźcie do Los Angeles - powiedziała na jednym wdechu.
- ... CO??- krzyknęła wściekła.- Jak dorwę, to zabiję. Rozszarpię. Spalę, Utopię!!!- krzyczała.
- Uspokój się! - krzyknęła. - Po prostu uważaj.
- Nie! Nie uspokoję się! Kiedy go spotkam...
- Rachel! - krzyknęła. -Carlosa zostaw mi! Lepiej zabierz gdzieś Jamesa. On chce go rozszarpać...
- POWALIŁO CIĘ?!?! Myślisz, że ja o Carlosie mówię?!
- No. Ale nie ryzykuj. Po prostu zatrzymajcie się w innym mieście.
- Grrr... Kurwa, nie cierpię, gdy sprawy tak się komplikują... Dobra, wiem, co zrobię. Jane... Nie... Nie będzie mnie. Długo. Ja... Już do was nie wrócę. Zmienię go. Będziemy gdzieś daleko od ludzi. Może Palau...
-... - dziewczyna zaniemówiła. - D... Dobrze. Później dołączymy.
- ... Serio?- zapytała cicho.
- Tak, ale najpierw muszę się uporać z ojcem.- powiedziała.
- Eh... Okej. Jak by co, to dzwoń. Nie zmieniam numeru. Jane, czekaj! James chce rozmawiać z Carlosem.
- Okay.- mruknęła brunetka i podała komórkę Latynosowi w tym samym momencie, co Rachel szatynowi.
- Carlos? - zapytał z słodkim uśmiechem.
- Tak?- zapytał zdziwiony.
- CO TY DO CHOLERY ZROBIŁEŚ?!?! NIE NORMALNY JESTEŚ?!?! JAK MOGŁEŚ?!?!
- Nie zrobiłem tego specjalnie matole! Odpowiadam prawdą na każde zadane mi pytanie!- krzyknął.
- Przymknij się i słuchaj! - warknął. - Masz przekazać, że odchodzę z wytwórni, wyjeżdżam z kraju. Jasne?
- A jakiś powód?
- Poznałem piękną, mądrą, cudowną dziewczynę. Matole. Czy ty myślisz?
- Ja tak, ale jakoś muszę im to wytłumaczyć, no nie? Coś jeszcze?
- Nie, chyba nie - podrapał się w tył głowy.
- Okej. Jakby zadawali dodatkowe pytania, to zadzwonię.- mruknął.- Aha, i miłej podróży poślubnej.- zaśmiał się.
- JA WSZYTKO SŁYSZĘ!- krzyknęła szatynka.
- I dobrze.- zaśmiał się Latynos do telefonu.
- Kretyn - skwitował szatyn i się rozłączył.
- Sam jesteś kretyn.- powiedział do wyłączonego telefonu.
- Co powiesz na wakacje? Na jednej z dzikich wysp Palau?- zapytała Jamesa beztrosko Rachel.
- Brzmi przyjemnie - mruknął. - Ale z tobą, bo bez ciebie nigdzie nie jadę.
- A niby jak zamierzasz stać się wampirem beze mnie?- zapytała zdziwiona.
- Kocham cię - mruknął i ją cmoknął.
- A ja ciebie.- uśmiechnęła się i gwałtownie skręciła.- Kierunek Seattle. Jak możesz, to dzwoń na lotnisko i bukuj lot. W półeczce masz numer telefonu.
Chłopak wyciągnął karteczkę i wybrał numer lotniska. Już po chwili mieli zarezerwowane dwa bilety pierwszą klasą na Palau.

1 komentarz:

  1. Super część. Czekam na kolejną.
    PS: Nominowałam waS do The Versatile Blogger, więcej u mnie http://mishiranu-hito-btr.blogspot.com/2013/04/the-versatile-blogger_24.html

    OdpowiedzUsuń