Seattle. Duże miasto w
stanie Washington. Ludzie są zabiegani, każdy pędzi w swoją stronę do własnych obowiązków.
Ale jednak nie o tym mówimy. Niedaleko Seattle, a dokładniej 180 km od miasta,
jest małe miasteczko. Nieznane i zapomniane. Mieszkańcy, po mimo tego, iż mieli
tylko siebie, byli szczęśliwi. Chociaż każdy był inny, wszystkich można było
uznać, za takich samych – pospolitych i niczym niewyróżniających się. Nie całe
dwa lata temu sprowadziła się tam pewna brunetka, o zielonych oczach, w których
można utonąć na wiele godzin. Wraz z rodzicami szybko się zaaklimatyzowała.
Dziewczyna poznała szatynkę o niebiesko-złotych oczach w kształcie migdałków,
która z czasem stała się dla niej jak siostra.
Po mimo tego, iż rodzice nie
chcieli ich puścić na dzisiejszą imprezę w końcu im ustąpili. Jednak miały one
wrócić przed północą. Zupełnie jak w "Kopciuszku'’, tylko bez księcia,
zamku i wróżki. Może i nie wiodły życia z bajki, ale nie było im to potrzebne. Miały
siebie i to im wystarczało. Te dwie dziewczyny pokazały, że ich światy mogą żyć
w zgodzie. Ich rodziny nie były normalne jak pozostali mieszkańcy, ale nikomu
to nie przeszkadzało. Byli dumni z nich, a zwłaszcza rodzice ze swych dzieci. Dziewczyny
opiekowały się sobą nawzajem. Jedna oddałaby życie za drugą. Rozumiały się bez
słów…
Niższa cały czas sprawdzała
zegarek w telefonie. Wskazywał 21:30. Jeszcze dwie i pół godziny do pełni
księżyca. Niebo byłe czyste, żadnej chmurki, sam księżyc. Wszyscy byli
zirytowani ich zachowaniem, a szczególnie dziewczyny. Spieszyło się im, a oni
się spóźniali. Musiały za nimi czekać. Big Time Rush odwiedzało miasto i kazało
na siebie tyle czekać…
- Nosz gdzie oni są?! -
denerwowała się Jane. - Mieli tu być dwie godziny temu!
- Kurde! Za długo na to
czekałam i nie poddam się tak łatwo.- warknęła Rachel a jej oczy błysnęły na...
Czerwono.
- Hej, spokojnie -
dziewczyna położyła jej rękę na ramieniu - Nie teraz.
Szatynka wzięła głęboki
oddech i opanowała drżenie rąk.
- Jak już mówiłam, nie
poddam się tak łatwo.- powiedziała uśmiechając się.
- Ale spróbuj powstrzymać
gniew. Wiem, że to nie łatwe, ale...
- Ale mi się uda. Jeśli
nagroda, to zobaczenie jego...- uśmiechnęła się rozmarzona.- To sobie poradzę.-
wyszczerzyła się. Po wściekłości nie został żaden ślad, a jej oczy znowu były
niebiesko - złote.
Brunetka uśmiechnęła się na
widok przyjaciółki. Kiedy tylko spojrzała na nadziewanego dzika na stole z
przekąskami oblizała wargi i powoli zaczęła iść w jego kierunku rozkoszując się
soczystym zapachem... Mięsa. Oczy nie były już spokojne, ale pojawił się w nich
błysk. Zielone i groźne. Cały czas miała chęć na mięso. Tak dawno tego nie
jadła.
- Stój!- zawołała szatynka i
pociągnęła do siebie przyjaciółkę.- Nie patrz tam. Nie oddychaj. Patrz na mnie.
Spokojnie.
- To jest mięso - oblizała się.
- Soczyste... Tak dawno tego nie jadłam.
- Najesz się. Jeszcze
dzisiaj. Ale pomyśl... Tu będzie Carlos. Taka okazja się nie powtórzy. Odpędź
to. Jak masz problem, to powąchaj mnie. Od razu przejdzie ci ochota na
jedzenie.- zachichotała. Dziewczyna się otrząsnęła i spojrzała na przyjaciółkę
swoimi wielkimi, jadeitowymi kryształami.
- Dobrze wiesz, że ja nic
nie mam do ciebie, ale jak mnie zdenerwujesz, to będę jak reszta mojej rodziny.
- uśmiechnęła się słodko. - Ale dziękuję.
- Nie masz nic, ale nie zmienia
to faktu, że dla ciebie śmierdzę.- zaśmiała się.
- A ja dla ciebie i jakoś
się przyjaźnimy, no nie?
- No raczej.- wyszczerzyła
się. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale nagle zgasły wszystkie światła i
usłyszały pisk nastolatek.
- Mogę je uciszyć? - zapytała
brunetka zasłaniając swoje delikatne uszy.
- Nie... Nie możemy...-
jęknęła przez zaciśnięte zęby. Jej słuch drogo zapłaci dla tę chwilę
przyjemności...
- Grrrrrrr..... - warknęła
zawiedziona. Bała się, że ogłuchnie, albo jej słuch się pogorszy.
- Witajcie, Rushers!-
rozległo się wołanie i na scenę wkroczyło czterech przystojnych chłopaków.
- Nareszcie! - Jane
westchnęła i spojrzał na księżyc. Naszła ją dzika ochota zawycia, ale
powstrzymała się szybko patrząc na przyjaciółkę.
- No.- ta mruknęła cicho, po
czym skupiła całą swoją uwagę na najwyższym z piosenkarzy. Na jej twarz
wpełznął rozmarzony uśmiech.
Dziewczyna skupiła swoją
uwagę na najniższym. Kiedy uważnie obserwowała jego ruchy pokazała kły, a
następnie je oblizała. A jej źrenice diametralnie zmieniły kształt. Chłopak na
nią działał gorzej niż zapach surowego mięsa.
Dzięki swojej podzielnej
uwadze szatynka zdążyła chwycić ją za ramię, zanim ta rzuciła się w kierunku
sceny. Popatrzyła na nią zmartwiona.
- Jak się czujesz? Wracamy?
- Nie. To nic - uśmiechnęła
się. - Chwilowa słabość. Nie martw się.
- O kogo? O ciebie, bo
zeżresz miłość swojego życia, czy o niego, bo nie przeżyje?
- Idę się napić -
uśmiechnęła się i ruszyła do miski z ponczem. Nalała do jednego z kubków napoju
i wzięła łyka. Poczuła jak ten ją "oczyszcza". Zamknęła oczy i
przeniosła się do innego świata. Tam gdzie była normalna. Spojrzała na scenę i
ponownie się oblizała. Kiedy dokończyła napój wróciła do przyjaciółki.
- Widzisz? Jeszcze żyje. -
uśmiechnęła się. - Aż taka straszna to nie jestem.
- Hahaha, no jasne. Ja
jestem straszniejsza.- zaśmiała się szczerze, po czym chwyciła przyjaciółkę za
rękę i okręciła ją. Zaczęły tańczyć i śpiewać razem z chłopakami, którzy co
jakiś czas na nie zerkali.
- A jednak potrafimy być
normalne. - zaśmiała się brunetka i zakręciła biodrami do rytmu.
- Mówisz o sobie, prawda? Bo
ja nawet, kiedy jestem normalna, to nie jestem normalna.- zaśmiała się i
poruszyła seksownie ciałem.
Równo o 23:30 zakończył się
koncert. Dziewczyny już miały iść, kiedy ktoś złapał je za ramiona. Odwróciły
się trochę zdenerwowane, ale zaraz zmieniły wyrazy twarzy, kiedy zobaczyły, kto
je zaczepił.
- Hej. - uśmiechnął się szatyn.
- Już idziecie?
- Eeeee... Tak, musimy
zwijać. Ale świetny koncert, jeszcze nigdy się tak nie bawiłyśmy.- uśmiechnęła
się Rachel, ale nie zauważyła, że jej kły troszkę się wydłużyły.
- Na pewno nie zostaniecie?-
zapytał Carlos.
- Ej! - szturchnęła ją w
ramię.- Przepraszamy, ale musimy iść.
- Chociaż zostańcie do
północy - dodał James.
- Nie sądzę, żeby to był
dobry pomysł. Na prawdę musimy iść....
- Nie! – zawołała szybko blondynka
- Nie możemy. Rachel chodź.
- Zostańcie. - powiedział
czarująco.
- Tylko chwilkę.- dołączył
się Pena.
- Jane... Co robimy?- zapytała
zaciskając zęby i patrząc przyjaciółce w oczy. Bała się, że jeśli spojrzy na
chłopaków od razu będzie się gapić na ich szyje.
- Dasz... No wiesz... -
zaczęła.
- No... Dobra, ale tylko
dziesięć minut.- mruknęła.
- Super. Więc masz na imię
Jane?- zapytał Carlito zielonooką.
- Tak - mruknęła próbując unikając
jego wzroku. - Jestem Jane.
- Okay – mruknął James. -
Rachel. Mogę panią prosić do tańca?
- Noooo okej.- powiedziała
zawstydzona i rzucając przyjaciółce spanikowane spojrzenie podążyła za szatynem.
- Może też chcesz
zechciałabyś zatańczyć? Z tego, co widziałem, nieźle ci to idzie.- uśmiechnął
się do niej zniewalająco.
- No... Dobra - mruknęła.
Bała się, że sytuacja z przed godziny się powtórzy. Przejechała językiem po
zębach, by upewnić się, że nie zamieniły się w kły. Miała rację... Powoli. Bała
się o chłopaka, ale wiedziała, że w razie czego przyjaciółka i pozostali
mieszkańcy jej pomogą.
Latynos pociągnął dziewczynę
na parkiet. Lekko ją do siebie przytulił i zaczął bujać się z nią w rytm
muzyki. Powolna piosenka była świetnym pretekstem do nawiązania rozmowy. Już po
pięciu minutach śmiali się jak starzy przyjaciele.
Chłopak cały czas trzymał
dziewczynę niebezpiecznie blisko swojego ciała. Czuł, że ona jest inna,
wyjątkowa. Chciał mieć ją jak najbliżej siebie.
- Świetnie tańczysz. - szepnął
i wziął głęboki wdech. - Pachniesz też ślicznie. Jak... Polana w lesie.
- Dzięki. Kiedyś uczyłam się
tańczyć... A pachnę dziwnie.- zachichotała.- Ale twoje perfumy są świetne.-
mruknęła i zaciągnęła się. Niestety, razem z zapachem wody toaletowej, do jej
nozdrzy dobiegła woń krwi...
Zamrugała gwałtownie i
odsunęła się.
- Coś nie tak? - zdziwił się
i chwycił ją za dłoń.
- Ja... Nie... Tak...
Słuchaj, świetnie mi z tobą, ale muszę iść.- powiedziała spanikowana i wyrwał
mu się.- Do zobaczenia.... Kiedyś.- rzuciła przez ramię i pobiegła w stronę
przyjaciółki. Rzuciła jej znaczące spojrzenie i pognała do lasu.
- Przepraszam. - mruknęła i
odsunęła się. - Muszę lecieć.
- Czekaj, ale co jest? Nie
możesz jeszcze zostać?
- Nie - dodała szybko, bo
poczuła, że jej zęby zamieniają się w kły. - Na razie - rzuciła przez ramię i
pognała za przyjaciółką.
Szatynka gnała przed siebie.
Wszystko w niej wybuchło. Nie myślała o tym, że biegnąc między drzewami, rwie
sobie ubrania. Złoto i błękit ustąpiły miejsca szkarłatnej czerwieni. Kły jej
się wydłużyły. Zgięła palce w sposób przypominający szpony i twardymi jak stal
paznokciami ryła dziury w korze. Zgięła się delikatnie i na sprężystych nogach
wbiegła prosto na polanę, na której pasły się jelenie. Słuchała instynktu.
Rzuciła się na największą sztukę, zanim całe stado zorientowało się, o co
chodzi. Szybko wgryzła się w jego tętnice i zaczęła łapczywie pić. Pragnęła
krwi. Musiała ugasić ten ogień w gardle. Kiedy tylko skończyła, rzuciła się na
kolejną sztukę.
- Rachel! - krzyknęła
szatynka, która szybko dogoniła przyjaciółkę. Jej oczy nie były już łagodne,
czułe. Zamieniły się w pragnące śmierci... Pełne grozy... Gniewu. Jej kły stały
się niebezpieczne, jak ich właścicielka. Kiedy tylko zobaczyła jak jej
przyjaciółka zabija zwierzęta, pochłonęła ją żądza tego samego, ale nie mogła.
Powstrzymała się z wielkim bólem. Wiedziała, że nie może, jeśli jej
przyjaciółka tak się zachowuje.
To nie rozumiem...Pełnia i kły? Są 3 opcje:
OdpowiedzUsuń1)są wampirami
2)są wilkołakami
3)są hybrydami (wampiro-wilkołaki)
Chłopcy...Dobra to jest super! Czekam!
Majka ;****