piątek, 5 kwietnia 2013

Can the Forbidden Love has got a happy end? cz. 1

Hejoooo ^^ Tu Red Rose ta jednorazówka wyda Wam się chyba najdziwniejszy. Ale to nie nasza wina, że jesteśmy pokręcone :D Z resztą przekonacie się się o tym czytając te opowiadanie. Miłego czytania życzę  ^^ 




Seattle. Duże miasto w stanie Washington. Ludzie są zabiegani, każdy pędzi w swoją stronę do własnych obowiązków. Ale jednak nie o tym mówimy. Niedaleko Seattle, a dokładniej 180 km od miasta, jest małe miasteczko. Nieznane i zapomniane. Mieszkańcy, po mimo tego, iż mieli tylko siebie, byli szczęśliwi. Chociaż każdy był inny, wszystkich można było uznać, za takich samych – pospolitych i niczym niewyróżniających się. Nie całe dwa lata temu sprowadziła się tam pewna brunetka, o zielonych oczach, w których można utonąć na wiele godzin. Wraz z rodzicami szybko się zaaklimatyzowała. Dziewczyna poznała szatynkę o niebiesko-złotych oczach w kształcie migdałków, która z czasem stała się dla niej jak siostra.
Po mimo tego, iż rodzice nie chcieli ich puścić na dzisiejszą imprezę w końcu im ustąpili. Jednak miały one wrócić przed północą. Zupełnie jak w "Kopciuszku'’, tylko bez księcia, zamku i wróżki. Może i nie wiodły życia z bajki, ale nie było im to potrzebne. Miały siebie i to im wystarczało. Te dwie dziewczyny pokazały, że ich światy mogą żyć w zgodzie. Ich rodziny nie były normalne jak pozostali mieszkańcy, ale nikomu to nie przeszkadzało. Byli dumni z nich, a zwłaszcza rodzice ze swych dzieci. Dziewczyny opiekowały się sobą nawzajem. Jedna oddałaby życie za drugą. Rozumiały się bez słów…

Niższa cały czas sprawdzała zegarek w telefonie. Wskazywał 21:30. Jeszcze dwie i pół godziny do pełni księżyca. Niebo byłe czyste, żadnej chmurki, sam księżyc. Wszyscy byli zirytowani ich zachowaniem, a szczególnie dziewczyny. Spieszyło się im, a oni się spóźniali. Musiały za nimi czekać. Big Time Rush odwiedzało miasto i kazało na siebie tyle czekać…
- Nosz gdzie oni są?! - denerwowała się Jane. - Mieli tu być dwie godziny temu!
- Kurde! Za długo na to czekałam i nie poddam się tak łatwo.- warknęła Rachel a jej oczy błysnęły na... Czerwono.
- Hej, spokojnie - dziewczyna położyła jej rękę na ramieniu - Nie teraz.
Szatynka wzięła głęboki oddech i opanowała drżenie rąk.
- Jak już mówiłam, nie poddam się tak łatwo.- powiedziała uśmiechając się.
- Ale spróbuj powstrzymać gniew. Wiem, że to nie łatwe, ale...
- Ale mi się uda. Jeśli nagroda, to zobaczenie jego...- uśmiechnęła się rozmarzona.- To sobie poradzę.- wyszczerzyła się. Po wściekłości nie został żaden ślad, a jej oczy znowu były niebiesko - złote.
Brunetka uśmiechnęła się na widok przyjaciółki. Kiedy tylko spojrzała na nadziewanego dzika na stole z przekąskami oblizała wargi i powoli zaczęła iść w jego kierunku rozkoszując się soczystym zapachem... Mięsa. Oczy nie były już spokojne, ale pojawił się w nich błysk. Zielone i groźne. Cały czas miała chęć na mięso. Tak dawno tego nie jadła.
- Stój!- zawołała szatynka i pociągnęła do siebie przyjaciółkę.- Nie patrz tam. Nie oddychaj. Patrz na mnie. Spokojnie.
- To jest mięso - oblizała się. - Soczyste... Tak dawno tego nie jadłam.
- Najesz się. Jeszcze dzisiaj. Ale pomyśl... Tu będzie Carlos. Taka okazja się nie powtórzy. Odpędź to. Jak masz problem, to powąchaj mnie. Od razu przejdzie ci ochota na jedzenie.- zachichotała. Dziewczyna się otrząsnęła i spojrzała na przyjaciółkę swoimi wielkimi, jadeitowymi kryształami.
- Dobrze wiesz, że ja nic nie mam do ciebie, ale jak mnie zdenerwujesz, to będę jak reszta mojej rodziny. - uśmiechnęła się słodko. - Ale dziękuję.
- Nie masz nic, ale nie zmienia to faktu, że dla ciebie śmierdzę.- zaśmiała się.
- A ja dla ciebie i jakoś się przyjaźnimy, no nie?
- No raczej.- wyszczerzyła się. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale nagle zgasły wszystkie światła i usłyszały pisk nastolatek.
- Mogę je uciszyć? - zapytała brunetka zasłaniając swoje delikatne uszy.
- Nie... Nie możemy...- jęknęła przez zaciśnięte zęby. Jej słuch drogo zapłaci dla tę chwilę przyjemności...
- Grrrrrrr..... - warknęła zawiedziona. Bała się, że ogłuchnie, albo jej słuch się pogorszy.
- Witajcie, Rushers!- rozległo się wołanie i na scenę wkroczyło czterech przystojnych chłopaków.
- Nareszcie! - Jane westchnęła i spojrzał na księżyc. Naszła ją dzika ochota zawycia, ale powstrzymała się szybko patrząc na przyjaciółkę.
- No.- ta mruknęła cicho, po czym skupiła całą swoją uwagę na najwyższym z piosenkarzy. Na jej twarz wpełznął rozmarzony uśmiech.
Dziewczyna skupiła swoją uwagę na najniższym. Kiedy uważnie obserwowała jego ruchy pokazała kły, a następnie je oblizała. A jej źrenice diametralnie zmieniły kształt. Chłopak na nią działał gorzej niż zapach surowego mięsa.
Dzięki swojej podzielnej uwadze szatynka zdążyła chwycić ją za ramię, zanim ta rzuciła się w kierunku sceny. Popatrzyła na nią zmartwiona.
- Jak się czujesz? Wracamy?
- Nie. To nic - uśmiechnęła się. - Chwilowa słabość. Nie martw się.
- O kogo? O ciebie, bo zeżresz miłość swojego życia, czy o niego, bo nie przeżyje?
- Idę się napić - uśmiechnęła się i ruszyła do miski z ponczem. Nalała do jednego z kubków napoju i wzięła łyka. Poczuła jak ten ją "oczyszcza". Zamknęła oczy i przeniosła się do innego świata. Tam gdzie była normalna. Spojrzała na scenę i ponownie się oblizała. Kiedy dokończyła napój wróciła do przyjaciółki.
- Widzisz? Jeszcze żyje. - uśmiechnęła się. - Aż taka straszna to nie jestem.
- Hahaha, no jasne. Ja jestem straszniejsza.- zaśmiała się szczerze, po czym chwyciła przyjaciółkę za rękę i okręciła ją. Zaczęły tańczyć i śpiewać razem z chłopakami, którzy co jakiś czas na nie zerkali.
- A jednak potrafimy być normalne. - zaśmiała się brunetka i zakręciła biodrami do rytmu.
- Mówisz o sobie, prawda? Bo ja nawet, kiedy jestem normalna, to nie jestem normalna.- zaśmiała się i poruszyła seksownie ciałem.
Równo o 23:30 zakończył się koncert. Dziewczyny już miały iść, kiedy ktoś złapał je za ramiona. Odwróciły się trochę zdenerwowane, ale zaraz zmieniły wyrazy twarzy, kiedy zobaczyły, kto je zaczepił.
- Hej. - uśmiechnął się szatyn. - Już idziecie?
- Eeeee... Tak, musimy zwijać. Ale świetny koncert, jeszcze nigdy się tak nie bawiłyśmy.- uśmiechnęła się Rachel, ale nie zauważyła, że jej kły troszkę się wydłużyły.
- Na pewno nie zostaniecie?- zapytał Carlos.
- Ej! - szturchnęła ją w ramię.- Przepraszamy, ale musimy iść.
- Chociaż zostańcie do północy - dodał James.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Na prawdę musimy iść....
- Nie! – zawołała szybko blondynka - Nie możemy. Rachel chodź.
- Zostańcie. - powiedział czarująco.
- Tylko chwilkę.- dołączył się Pena.
- Jane... Co robimy?- zapytała zaciskając zęby i patrząc przyjaciółce w oczy. Bała się, że jeśli spojrzy na chłopaków od razu będzie się gapić na ich szyje.
- Dasz... No wiesz... - zaczęła.
- No... Dobra, ale tylko dziesięć minut.- mruknęła.
- Super. Więc masz na imię Jane?- zapytał Carlito zielonooką.
- Tak - mruknęła próbując unikając jego wzroku. - Jestem Jane.
- Okay – mruknął James. - Rachel. Mogę panią prosić do tańca?
- Noooo okej.- powiedziała zawstydzona i rzucając przyjaciółce spanikowane spojrzenie podążyła za szatynem.
- Może też chcesz zechciałabyś zatańczyć? Z tego, co widziałem, nieźle ci to idzie.- uśmiechnął się do niej zniewalająco.
- No... Dobra - mruknęła. Bała się, że sytuacja z przed godziny się powtórzy. Przejechała językiem po zębach, by upewnić się, że nie zamieniły się w kły. Miała rację... Powoli. Bała się o chłopaka, ale wiedziała, że w razie czego przyjaciółka i pozostali mieszkańcy jej pomogą.
Latynos pociągnął dziewczynę na parkiet. Lekko ją do siebie przytulił i zaczął bujać się z nią w rytm muzyki. Powolna piosenka była świetnym pretekstem do nawiązania rozmowy. Już po pięciu minutach śmiali się jak starzy przyjaciele.



Chłopak cały czas trzymał dziewczynę niebezpiecznie blisko swojego ciała. Czuł, że ona jest inna, wyjątkowa. Chciał mieć ją jak najbliżej siebie.
- Świetnie tańczysz. - szepnął i wziął głęboki wdech. - Pachniesz też ślicznie. Jak... Polana w lesie.
- Dzięki. Kiedyś uczyłam się tańczyć... A pachnę dziwnie.- zachichotała.- Ale twoje perfumy są świetne.- mruknęła i zaciągnęła się. Niestety, razem z zapachem wody toaletowej, do jej nozdrzy dobiegła woń krwi...
Zamrugała gwałtownie i odsunęła się.
- Coś nie tak? - zdziwił się i chwycił ją za dłoń.
- Ja... Nie... Tak... Słuchaj, świetnie mi z tobą, ale muszę iść.- powiedziała spanikowana i wyrwał mu się.- Do zobaczenia.... Kiedyś.- rzuciła przez ramię i pobiegła w stronę przyjaciółki. Rzuciła jej znaczące spojrzenie i pognała do lasu.
- Przepraszam. - mruknęła i odsunęła się. - Muszę lecieć.
- Czekaj, ale co jest? Nie możesz jeszcze zostać?
- Nie - dodała szybko, bo poczuła, że jej zęby zamieniają się w kły. - Na razie - rzuciła przez ramię i pognała za przyjaciółką.
Szatynka gnała przed siebie. Wszystko w niej wybuchło. Nie myślała o tym, że biegnąc między drzewami, rwie sobie ubrania. Złoto i błękit ustąpiły miejsca szkarłatnej czerwieni. Kły jej się wydłużyły. Zgięła palce w sposób przypominający szpony i twardymi jak stal paznokciami ryła dziury w korze. Zgięła się delikatnie i na sprężystych nogach wbiegła prosto na polanę, na której pasły się jelenie. Słuchała instynktu. Rzuciła się na największą sztukę, zanim całe stado zorientowało się, o co chodzi. Szybko wgryzła się w jego tętnice i zaczęła łapczywie pić. Pragnęła krwi. Musiała ugasić ten ogień w gardle. Kiedy tylko skończyła, rzuciła się na kolejną sztukę.
- Rachel! - krzyknęła szatynka, która szybko dogoniła przyjaciółkę. Jej oczy nie były już łagodne, czułe. Zamieniły się w pragnące śmierci... Pełne grozy... Gniewu. Jej kły stały się niebezpieczne, jak ich właścicielka. Kiedy tylko zobaczyła jak jej przyjaciółka zabija zwierzęta, pochłonęła ją żądza tego samego, ale nie mogła. Powstrzymała się z wielkim bólem. Wiedziała, że nie może, jeśli jej przyjaciółka tak się zachowuje.

1 komentarz:

  1. To nie rozumiem...Pełnia i kły? Są 3 opcje:
    1)są wampirami
    2)są wilkołakami
    3)są hybrydami (wampiro-wilkołaki)
    Chłopcy...Dobra to jest super! Czekam!
    Majka ;****

    OdpowiedzUsuń