P.S. Zachęcam, do ponownego przeczytania pierwszej części - wcześniej było tam kilka błędów, które zostały naprawione :D i mała ściągawka - Rachel jest niebieskooką szatynką (brązowe włosy), a Jane zielonooką brunetką (czarne włosy) :D
Rachel w ogóle nie zwracała
na nią uwagi. W ciągu niecałej minuty powaliła sześć sztuk i dopiero w tedy, pełna,
padła na ziemię. Położyła się na trawę i szeroko otwartymi oczyma wpatrywała
się w niebo. Już od 400 lat prowadziła taki tryb życia. Nigdy nie było to do
końca normalne, ale czuła się usatysfakcjonowana faktem, że nie zabija ludzi.
Kiedy była wściekła, mogła się wyładować na swoich ofiarach. Tym razem było
inaczej. Była podniecona i żałowała, że musiała opuścić chłopaka. Ale działał
na nią... Dziwnie. Nie tak, jak inni. Jego krew pachniała pięknie. Jak żadna
inna. Ale z jakiejś przyczyny czuła obrzydzenie do siebie, że w ogóle może tak
myśleć. Nie skrzywdziłaby go. Nigdy. Przypatrywała się gwiazdom, a jej myśli
pędziły jak szalone. Na szczęście nadążenie za nimi, nie było dla niej
problemem. Jeden z plusów bycia wampirem...
- Przepraszam, melisa mi się
skończyła.- bąknęła do przyjaciółki.
- Zobacz, co zrobiłaś. -
powiedziała i wskazała na martwe zwierzęta. - Jeszcze cię takiej nie widziałam.
- Wiem... Przepraszam...
Napój... Wiesz, chyba się na niego uodporniłam.- westchnęła.- Z drugiej strony.
Mięso jest jeszcze świeże i krwiste. Smacznego.
- Nie dzięki. Nie dzisiaj - westchnęła
i schowała kły, a jej oczy powróciły do normalności.
- Nie wygłupiaj się. Nie
uciekły daleko. Goń je. Ja poczekam.
- Wiesz, że chętnie bym je
pożarł żywcem. - zamknęła oczy, a jej poprzedni wygląd wrócił. - Ale dzisiaj
nie mam ochoty na jedzenie.
- Masz. Prawie się na niego
rzuciłaś. I jeszcze dzik. Nie kłam. Pamiętasz, jak to się kończy? Coś jest nie
tak z moimi eliksirami i nie wiem, ile jeszcze na nich pociągniemy. Idź. Zjedz je!
To jest mięso!- warczała.
- Zrozum, że straciłam
apetyt! - warknęła przez zaciśnięte kły.
- Przeze mnie? To nie, ale
nie będę ci ratować dupy. Biegnę za nimi. Albo polujesz ze mną, albo
zostajesz.- mruknęła i w ułamku sekundy stała już w pozycji łowieckiej.
- Hej, a co tu się stało? -
zapytał James wychodząc za drzewa. - Wszystko gra?
Brunetka gwałtownie się
odwróciła i podbiegła do chłopaków. Obojga powaliła na ziemię.
Szatynka nadal była żądna
krwi. W ogóle nad sobą nie panowała. Przekrzywiła głowę i spojrzała na niego
wzrokiem wariata. Wyglądała jak psychopatka. Prychnęła jak rozjuszony kot.
- Co się dzieje?!- zawołał
spanikowany Carlos.
Dziewczyna pokazała swoje
kły na znak, że mają siedzieć cicho.
Z jego punktu widzenia, to
wyglądało przerażająco. Jakaś psychopatka, ubrudzona krwią od góry do dołu,
stała przy stosie martwych zwierząt i patrzyła na nich jak na jakieś schabowe.
- Rachel! - krzyknęła i
zaczęła wstawać z chłopaków. - Opanuj się!
- Ale... To... Ghrrrrr...-
warczała. Złapała się za głowę i z wrzaskiem uklękła na ziemi.
- Rachel. -szepnęła. -
Proszę.
- Hej, wszystko gra?-
przerażony szatyn do nich podszedł.
- Nie zbliżaj się.- warknęła
a jej oczy zabłysły szkarłatem. On odskoczył przestraszony. - Jestem potworem.-
jęknęła cicho i wstała. Pustym spojrzeniem ogarnęła polanę. Dopiero w tamtej
chwili zrozumiała, co zrobiła. Jej wzrok z powrotem był przytomny.
- Wróciłaś. - odetchnęła z
ulgą klękając na ziemi.
- Mój Boże... Co ja
narobiłam...- jęknęła a w jej oczach zalśniły łzy. Spojrzała na swoje ręce
umorusane krwią.
- Rachel? - chłopak do niej
podszedł. - Wszystko gra?
- Nie. Nie podchodź.-
pisnęła i w ciągu sekundy pokonała całą polanę. Patrzyła na niego spanikowana.
- Nie bój się. - szepnął
cicho.
- Ty zdajesz sobie sprawę z
tego, co i do kogo mówisz?- zapytała go zdziwiona.- Dlaczego miałabym się bać
CZŁOWIEKA?- zaakcentowała ostatnie słowo
- O co tu chodzi?- zapytał
cicho Carlos podchodząc do klęczącej szatynki.
- Zostawcie nas. Odejdźcie -
szepnęła nie podnosząc głowy.
- Ty też jesteś człowiekiem.
Może trochę innym, ale jednak. Przez to jesteś wyjątkowa.- mówił spokojnie,
powoli do niej podchodząc.
- Hahahaha! Widzisz, co tu
się dzieje? Problem polega na tym, że ja nie jestem CZŁOWIEKIEM.- warknęła, a
jej oczy znowu stały się czerwone, a kły wydłużyły.- Odejdźcie stąd. Już.
- Ale dla mnie jesteś
człowiekiem. Bez względu na to, co zrobisz, powiesz zawsze będziesz nim dla
mnie. - szepnął.
- Wynoś się.- warknęła
rozjuszona.- Jane, musimy iść.
Dziewczyna wyczuła, co się
dzieje. Szybko się zerwała i podeszła do szatyna. Chwyciła go za ramię i
spojrzała na niego oczami pełnymi nienawiści. Nie należały do niej. Były to
oczy potwora, jakim się stała. Wyszczerzyła na niego kły. Nie widziała w nim
nic prócz swojego pożywienia. Zaczęła się oblizywać.
- Będziesz pyszny. - znowu
się oblizała. W tym momencie Rachel popatrzyła na nią spanikowana.
- Nie!- krzyknęła i rzuciła
się na przyjaciółkę. Powaliła ją i przeturlały się na środek polany.
- Puść mnie! - krzyknęła i
zaczęła się szarpać.
- Wynoście się do cholery!-
zawołała do chłopaków.- Nie. Nie tkniesz go.- burknęła do niej.- Uspokój się.
Mówiłam, że musisz coś zjeść. Poszukamy ci czegoś większego. Może jakiś dziki
kot? Wilk? Pobawisz się. Ale JEGO nie wolno ci dotykać.
- James, cały jesteś?-
zapytał kumpla Latynos.
- Tak. Chyba tak.
- Puść mnie, albo ciebie
zabiję - warknęła.
- Zanim zabijesz jego, zabij
mnie, ale nie zapominajmy, kto tu się przed chwilą karmił.- warknęła i mocno
przygwoździła ją do ziemi.
- Nie potrzebne mi jedzenie,
by cię zabić. - warknęła i zrzuciła z siebie przyjaciółkę. - Tak dawno nie
jadłam ludzkiego mięsa.
Powoli ruszyła do chłopaków.
- Kazałam wam uciekać!-
krzyknęła i ponownie rzuciła się na przyjaciółkę. Z kieszeni wyciągnęła małą
fiolkę, z różowym płynem. Podsunęła ją dziewczynie pod nos.- Wąchaj.-
powiedziała. Dziewczyna zaciągnęła się zapachem eliksiru i momentalnie cała
złość z niej uleciała.
- Co? Co się stało? -
zapytała jakby została wy budzona z transu.
- Skup się. Chciałaś ich
zjeść. Musimy stąd iść i znaleźć ci pożywienie. Nie wiem ile to będzie
trzymać.- powiedziała szybko.
- Co? - zapytała przerażona.
- Mówisz poważnie?
- Tak. Ruchy. Mięsożerne
zwierze powinno wystarczyć. Szukamy jakiegoś wilka.- szepnęła i pomogła
dziewczynie wstać.
- Boże. - zasłoniła rękami
twarz, a po chwili stały się one mokre.
- Hej, to przeze mnie. Nie
powinnam polegać tylko na tych eksperymentach. Musisz coś zjeść. Chodź.-
powiedziała stanowczo.
- Lepiej mnie zabij. Tak
będzie lepiej. Będą bezpieczniej. - szarpnęła patrząc na chłopaków.
- Kurde, co? Jakie zabij?
Jakie mięso? Uświadomi mnie ktoś, co tu się dzieje?- jęknął Carlos.
- Musiałabym umrzeć przed
tobą, żeby tu było bezpiecznie.- westchnęła.- Jane, chodźmy.
- Idę.- powiedziała i otarła
łzy.
- Hej! - James je zatrzymał.
- Powiedźcie, o co tu chodzi? Dlaczego tak się zachowujcie?
- Mówiłam ci. Macie stąd
spierdzielać i nigdy nie mówić nikomu, co widzieliście. Tu nie jest
bezpiecznie. Prawie zginęliście. Wypad.- warknęła niebieskooka.
- Najpierw powiedz, o co tu
chodzi. - głos chłopaka przybrał identyczny ton, co dziewczyny
Uśmiechnęła się okrutnie.
- Powiedziałeś, że dla
ciebie jestem człowiekiem. Mam zrobić coś, żebyś zmienił zdanie? Wystarczy,
żebym mocniej cię pchnęła, a twój kręgosłup pęknie, jak zapałka. Odsuń się.
- Nie. - westchnął.
- Rachel nie. Proszę. -
szepnęła Jane - Mam już i tak poważne kłopoty.
Ta wzięła głęboki wdech, po
czym popatrzyła na chłopaków. Byli pewni swoich decyzji i zdeterminowani.
- Dobra. Powiem wam. Jutro.
Południe. Main street caffe.- powiedziała i łapiąc przyjaciółkę za rękę...
Rozpłynęła się. Biegła tak szybko, jak już dawno nie biegła. Jej przyjaciółka
ledwo za nią nadążała. Zatrzymały się 10 kilometrów dalej.
- Grrrr... Już. Idź
polować.- powiedziała do Jane, puszczając jej dłoń.- Dopilnuję, żeby trafili do
hotelu. Zjedź coś. Spotkamy się u mnie, okej?
- Okay. Przeproś ich. -
szepnęła i zniknęła w poszukiwaniu pożywienia.
- Okej.- odpowiedziała
cicho.
Miękkimi krokami dobiegła do
chłopaków, którzy nadal, ogłupiali, stali na polanie.
- Stary, gdyby nie te jelenie,
powiedziałbym, że to mi się przyśniło.- mruknął Carlos.
- Mam tak samo. - dodał
James
- Nie boicie się, że coś was
zje?- zapytała opierając się nonszalancko o drzewo.- Jest późno, jest las...
Powinniście grzecznie wrócić do hotelu.
- Boże! - Maslow aż podskoczył.
- Nie strasz nas okay?
- Nie obiecuję. A teraz
biegiem. Widzę i słyszę wszystko. Za piętnaście minut macie przekroczyć próg
apartamentu.- powiedziała i znowu zniknęła. Cofnęła się i po drzewach przeszła
do przodu.
- A ty skąd...?
- Ja, co skąd?- zapytała
stając za nim.
- Aaaaaa!- krzyknął Carlos i
odskoczył w bok.
- Skąd to wszystko wiesz?
Czarownicą jesteś? - zapytał odwracając się do niej. Popatrzyła na niego
znacząco.
- Nie tylko.- dodała cicho i
znowu zniknęła im z oczu.
- Co? - zapytał rozglądając
się.- Kim jesteś?
- Potworem z koszmarów.-
usłyszał szept mieszający się z wiatrem.
- Wiesz, chyba nie ogarniam.
Ale gdzie jest Jane?- zapytał Latynos.
- Właśnie. Brakuj jej.-
dodał szatyn.
- Jest zajęta.- znikąd
pojawiła się między nimi, na co zareagowali piskiem.
- Kurde! Radość ci sprawia
straszenie nas?- zapytał z wyrzutem Pena.
- Chwila. Powiesz nam w
końcu, o co tu chodzi?
- Nie. Jutro. Im szybciej
dojdziesz do pokoju, tym szybciej nastąpi południe.- powiedziała spokojnie.- A
jak mnie zdenerwujesz, to nie przyjdę...
- Dobra. Carlos chodź -
powiedział zrezygnowany.
- Idę, idę. Powiedz tylko
Jane, że już nie mogę się doczekać spotkania.- uśmiechnął się.
W ciągu niecałych dziesięciu
minut chłopaki doszli do hotelu i nawet nie zauważyli, kiedy zniknęła Rachel.
- Nie wiem jak ty, ale ja
idę spać. Dosyć wrażeń jak na dziś. - powiedział James kierując się do pokoju.
- Ja też. Dobranoc.-
westchnął Carlos. Szybko ogarnął się w łazience i położył do łóżka. Zasypiając
myślał o Jane. Jej zielonych oczach i pełnych ustach...
James zasypiając, miał przed
oczami obraz łagodnej Rachel. Zasnął myśląc o niej z uśmiechem na twarzy...
Kiedy wampirzyca miała
pewność, że chłopaki śpią i są bezpieczni szybko pobiegła do domu. Kiedy tylko
przekroczyła próg uświadomiła sobie, co ją czeka. Wyczuła obecność wampira,
czarownicy, wilkołaka i kobiety oraz wilkołaczki.
- Co wyście sobie
wyobrażały?! Mówiłam, że to tak się skończy!- krzyczała jej mama.
- Mami, to nie tak...-
zaczęła się tłumaczyć, ale czarownica przerwała jej machnięciem ręki.
- Dziewczyny, to było bardzo
niebezpieczne.- zaczął jej ojciec.
- Macie szczęście, że
eliksir zadziałał. - tata Jane się dołączył.
- Oczywiście, że zadziałał.
Zawsze działa. W końcu ja go robię.- odpyskowała mu Rachel.- Panowałam nad
sytuacją. Byłam na wszystko przygotowana.
- Jak zawsze. -prychnęła
matka wilkołaczki - Zrozum, że twoje czary nie zawsze zadziałają, a wtedy
ucierpią ci, którzy są w pobliżu.
- Nikt nie ucierpi. Panuję
nad wszystkim. Nad wszystkim. Zawsze wszystko działa. Od ponad trzystu lat nie
popełniłam nigdy żadnego błędu, więc proszę uważać, co pani mówi...
- Starczy!- warknął wampir.-
Macie szczęście, że nic się nie stało. Nie zmienia to faktu, że było
niebezpiecznie. Ci chłopcy nie mogą o tym pamiętać...
- A ty zapomniałbyś takiego
widoku? W końcu zapomną, przecież to śmiertelnicy. - dodał wilkołak.
- Sugerujesz, że...- zaczęła
Rachel patrząc podejrzliwie na ojca.
- Ale zanim zapomną, mogą o
tym opowiedzieć. Trzeba im pamięć... Wymazać.- skończył stanowczo.
- Nie! - zaprotestowała Jane
- Oni nie powiedzą!
- Nie można! Nie możecie!-
zawołała szatynka i stanęła obok przyjaciółki.
- Przykro mi dziewczyny, ale
nie możemy ryzykować...
- Nie!- krzyknęły razem.-
Nie zrobicie tego! Nie zrobicie!
- Kochanie, przygotujesz
stosowny napój?- wampir zapytał małżonkę nie zwracając uwagi na protesty
dziewczyn.
- Mamo, błagam. Nie...-
jęknęła.
- Kochanie, jeśli tego nie
zrobimy wasze życie będzie zagrożone, a nikt tego nie chce.- dodała
śmiertelniczka.
- Ale ja go kocham! Nie
odbierajcie mi tego! - po policzkach Jane zaczęły spływać łzy.
- Ja tego chce. Bez niego
nie chcę żyć! Nie róbcie mi tego.- zaszlochała szatynka.
- Jutro spotkacie się z nimi
i podacie im eliksir. - zakończył wilkołak i razem z żoną oddalił się.
- Tato...- zawołała Rachel
przez łzy.
- Koniec tematu. To
najlepsze wyjście.- powiedział stanowczo i odwrócił się.
- Ale ja nie chce by
zapomniał… - szepnęła brunetka.
- Ani ja...- odpowiedziała
równie cicho.
- Przykro mi. Tak będzie
lepiej dla was.- powiedziała mama Rachel i razem z mężem odeszła do ich
sypialni.
Jeeeeeeej! Zgadłam! Ale która odpowiedź? O.o I teraz dylemat XD Chyba hybryda :) Bo rodzice mieszani ;) Boże, James i Carlos jak zasnęli?! O.o Ja nie mogę spać nawet bez takiego horroru w życiu, a takie rzeczy w tym małym miasteczku się u nas dzieją czasami, to jak oni zasnęli po takim piekle??? Zdradźcie swój sekret mendy wy! *.* Czekam :)
OdpowiedzUsuńMajka ;************************
Bez kitu jakie to jest fajne o.o
OdpowiedzUsuńbosz żebym ja głupia wiedziała xd
super rozdział poważka, czekam na kolejny!