środa, 10 kwietnia 2013

Can the Forbidden Love has got a happy end? cz. 2

Hej, hej, tu ~Justme :* Brawo Majka, trafiłaś :p Ale nie powiem ci, w które - przekonasz się czytając ;p Mam nadzieję, że ta część się spodoba :*
 P.S. Zachęcam, do ponownego przeczytania pierwszej części - wcześniej było tam kilka błędów, które zostały naprawione :D i mała ściągawka - Rachel jest niebieskooką szatynką (brązowe włosy), a Jane zielonooką brunetką (czarne włosy) :D



Rachel w ogóle nie zwracała na nią uwagi. W ciągu niecałej minuty powaliła sześć sztuk i dopiero w tedy, pełna, padła na ziemię. Położyła się na trawę i szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w niebo. Już od 400 lat prowadziła taki tryb życia. Nigdy nie było to do końca normalne, ale czuła się usatysfakcjonowana faktem, że nie zabija ludzi. Kiedy była wściekła, mogła się wyładować na swoich ofiarach. Tym razem było inaczej. Była podniecona i żałowała, że musiała opuścić chłopaka. Ale działał na nią... Dziwnie. Nie tak, jak inni. Jego krew pachniała pięknie. Jak żadna inna. Ale z jakiejś przyczyny czuła obrzydzenie do siebie, że w ogóle może tak myśleć. Nie skrzywdziłaby go. Nigdy. Przypatrywała się gwiazdom, a jej myśli pędziły jak szalone. Na szczęście nadążenie za nimi, nie było dla niej problemem. Jeden z plusów bycia wampirem...
- Przepraszam, melisa mi się skończyła.- bąknęła do przyjaciółki.
- Zobacz, co zrobiłaś. - powiedziała i wskazała na martwe zwierzęta. - Jeszcze cię takiej nie widziałam.
- Wiem... Przepraszam... Napój... Wiesz, chyba się na niego uodporniłam.- westchnęła.- Z drugiej strony. Mięso jest jeszcze świeże i krwiste. Smacznego.
- Nie dzięki. Nie dzisiaj - westchnęła i schowała kły, a jej oczy powróciły do normalności.
- Nie wygłupiaj się. Nie uciekły daleko. Goń je. Ja poczekam.
- Wiesz, że chętnie bym je pożarł żywcem. - zamknęła oczy, a jej poprzedni wygląd wrócił. - Ale dzisiaj nie mam ochoty na jedzenie.
- Masz. Prawie się na niego rzuciłaś. I jeszcze dzik. Nie kłam. Pamiętasz, jak to się kończy? Coś jest nie tak z moimi eliksirami i nie wiem, ile jeszcze na nich pociągniemy. Idź. Zjedz je! To jest mięso!- warczała.
- Zrozum, że straciłam apetyt! - warknęła przez zaciśnięte kły.
- Przeze mnie? To nie, ale nie będę ci ratować dupy. Biegnę za nimi. Albo polujesz ze mną, albo zostajesz.- mruknęła i w ułamku sekundy stała już w pozycji łowieckiej.
- Hej, a co tu się stało? - zapytał James wychodząc za drzewa. - Wszystko gra?
Brunetka gwałtownie się odwróciła i podbiegła do chłopaków. Obojga powaliła na ziemię.
Szatynka nadal była żądna krwi. W ogóle nad sobą nie panowała. Przekrzywiła głowę i spojrzała na niego wzrokiem wariata. Wyglądała jak psychopatka. Prychnęła jak rozjuszony kot.
- Co się dzieje?!- zawołał spanikowany Carlos.
Dziewczyna pokazała swoje kły na znak, że mają siedzieć cicho.
Z jego punktu widzenia, to wyglądało przerażająco. Jakaś psychopatka, ubrudzona krwią od góry do dołu, stała przy stosie martwych zwierząt i patrzyła na nich jak na jakieś schabowe.
- Rachel! - krzyknęła i zaczęła wstawać z chłopaków. - Opanuj się!
- Ale... To... Ghrrrrr...- warczała. Złapała się za głowę i z wrzaskiem uklękła na ziemi.
- Rachel. -szepnęła. - Proszę.
- Hej, wszystko gra?- przerażony szatyn do nich podszedł.
- Nie zbliżaj się.- warknęła a jej oczy zabłysły szkarłatem. On odskoczył przestraszony. - Jestem potworem.- jęknęła cicho i wstała. Pustym spojrzeniem ogarnęła polanę. Dopiero w tamtej chwili zrozumiała, co zrobiła. Jej wzrok z powrotem był przytomny.
- Wróciłaś. - odetchnęła z ulgą klękając na ziemi.  
- Mój Boże... Co ja narobiłam...- jęknęła a w jej oczach zalśniły łzy. Spojrzała na swoje ręce umorusane krwią.
- Rachel? - chłopak do niej podszedł. - Wszystko gra?
- Nie. Nie podchodź.- pisnęła i w ciągu sekundy pokonała całą polanę. Patrzyła na niego spanikowana.
- Nie bój się. - szepnął cicho.
- Ty zdajesz sobie sprawę z tego, co i do kogo mówisz?- zapytała go zdziwiona.- Dlaczego miałabym się bać CZŁOWIEKA?- zaakcentowała ostatnie słowo
- O co tu chodzi?- zapytał cicho Carlos podchodząc do klęczącej szatynki.
- Zostawcie nas. Odejdźcie - szepnęła nie podnosząc głowy.
- Ty też jesteś człowiekiem. Może trochę innym, ale jednak. Przez to jesteś wyjątkowa.- mówił spokojnie, powoli do niej podchodząc.
- Hahahaha! Widzisz, co tu się dzieje? Problem polega na tym, że ja nie jestem CZŁOWIEKIEM.- warknęła, a jej oczy znowu stały się czerwone, a kły wydłużyły.- Odejdźcie stąd. Już.
- Ale dla mnie jesteś człowiekiem. Bez względu na to, co zrobisz, powiesz zawsze będziesz nim dla mnie. - szepnął.
- Wynoś się.- warknęła rozjuszona.- Jane, musimy iść.
Dziewczyna wyczuła, co się dzieje. Szybko się zerwała i podeszła do szatyna. Chwyciła go za ramię i spojrzała na niego oczami pełnymi nienawiści. Nie należały do niej. Były to oczy potwora, jakim się stała. Wyszczerzyła na niego kły. Nie widziała w nim nic prócz swojego pożywienia. Zaczęła się oblizywać.
- Będziesz pyszny. - znowu się oblizała. W tym momencie Rachel popatrzyła na nią spanikowana.
- Nie!- krzyknęła i rzuciła się na przyjaciółkę. Powaliła ją i przeturlały się na środek polany.
- Puść mnie! - krzyknęła i zaczęła się szarpać.
- Wynoście się do cholery!- zawołała do chłopaków.- Nie. Nie tkniesz go.- burknęła do niej.- Uspokój się. Mówiłam, że musisz coś zjeść. Poszukamy ci czegoś większego. Może jakiś dziki kot? Wilk? Pobawisz się. Ale JEGO nie wolno ci dotykać.
- James, cały jesteś?- zapytał kumpla Latynos.
- Tak. Chyba tak.
- Puść mnie, albo ciebie zabiję - warknęła.
- Zanim zabijesz jego, zabij mnie, ale nie zapominajmy, kto tu się przed chwilą karmił.- warknęła i mocno przygwoździła ją do ziemi.
- Nie potrzebne mi jedzenie, by cię zabić. - warknęła i zrzuciła z siebie przyjaciółkę. - Tak dawno nie jadłam ludzkiego mięsa.
Powoli ruszyła do chłopaków.
- Kazałam wam uciekać!- krzyknęła i ponownie rzuciła się na przyjaciółkę. Z kieszeni wyciągnęła małą fiolkę, z różowym płynem. Podsunęła ją dziewczynie pod nos.- Wąchaj.- powiedziała. Dziewczyna zaciągnęła się zapachem eliksiru i momentalnie cała złość z niej uleciała.
- Co? Co się stało? - zapytała jakby została wy budzona z transu.
- Skup się. Chciałaś ich zjeść. Musimy stąd iść i znaleźć ci pożywienie. Nie wiem ile to będzie trzymać.- powiedziała szybko.
- Co? - zapytała przerażona. - Mówisz poważnie?
- Tak. Ruchy. Mięsożerne zwierze powinno wystarczyć. Szukamy jakiegoś wilka.- szepnęła i pomogła dziewczynie wstać.
- Boże. - zasłoniła rękami twarz, a po chwili stały się one mokre.
- Hej, to przeze mnie. Nie powinnam polegać tylko na tych eksperymentach. Musisz coś zjeść. Chodź.- powiedziała stanowczo.
- Lepiej mnie zabij. Tak będzie lepiej. Będą bezpieczniej. - szarpnęła patrząc na chłopaków.
- Kurde, co? Jakie zabij? Jakie mięso? Uświadomi mnie ktoś, co tu się dzieje?- jęknął Carlos.
- Musiałabym umrzeć przed tobą, żeby tu było bezpiecznie.- westchnęła.- Jane, chodźmy.
- Idę.- powiedziała i otarła łzy.
- Hej! - James je zatrzymał. - Powiedźcie, o co tu chodzi? Dlaczego tak się zachowujcie?
- Mówiłam ci. Macie stąd spierdzielać i nigdy nie mówić nikomu, co widzieliście. Tu nie jest bezpiecznie. Prawie zginęliście. Wypad.- warknęła niebieskooka.
- Najpierw powiedz, o co tu chodzi. - głos chłopaka przybrał identyczny ton, co dziewczyny
Uśmiechnęła się okrutnie.
- Powiedziałeś, że dla ciebie jestem człowiekiem. Mam zrobić coś, żebyś zmienił zdanie? Wystarczy, żebym mocniej cię pchnęła, a twój kręgosłup pęknie, jak zapałka. Odsuń się.
- Nie. - westchnął.
- Rachel nie. Proszę. - szepnęła Jane - Mam już i tak poważne kłopoty.
Ta wzięła głęboki wdech, po czym popatrzyła na chłopaków. Byli pewni swoich decyzji i zdeterminowani.
- Dobra. Powiem wam. Jutro. Południe. Main street caffe.- powiedziała i łapiąc przyjaciółkę za rękę... Rozpłynęła się. Biegła tak szybko, jak już dawno nie biegła. Jej przyjaciółka ledwo za nią nadążała. Zatrzymały się 10 kilometrów dalej.
- Grrrr... Już. Idź polować.- powiedziała do Jane, puszczając jej dłoń.- Dopilnuję, żeby trafili do hotelu. Zjedź coś. Spotkamy się u mnie, okej?
- Okay. Przeproś ich. - szepnęła i zniknęła w poszukiwaniu pożywienia.
- Okej.- odpowiedziała cicho.
Miękkimi krokami dobiegła do chłopaków, którzy nadal, ogłupiali, stali na polanie.
- Stary, gdyby nie te jelenie, powiedziałbym, że to mi się przyśniło.- mruknął Carlos.
- Mam tak samo. - dodał James
- Nie boicie się, że coś was zje?- zapytała opierając się nonszalancko o drzewo.- Jest późno, jest las... Powinniście grzecznie wrócić do hotelu.
- Boże! - Maslow aż podskoczył. - Nie strasz nas okay?
- Nie obiecuję. A teraz biegiem. Widzę i słyszę wszystko. Za piętnaście minut macie przekroczyć próg apartamentu.- powiedziała i znowu zniknęła. Cofnęła się i po drzewach przeszła do przodu.
- A ty skąd...?
- Ja, co skąd?- zapytała stając za nim.
- Aaaaaa!- krzyknął Carlos i odskoczył w bok.
- Skąd to wszystko wiesz? Czarownicą jesteś? - zapytał odwracając się do niej. Popatrzyła na niego znacząco.
- Nie tylko.- dodała cicho i znowu zniknęła im z oczu.
- Co? - zapytał rozglądając się.- Kim jesteś?
- Potworem z koszmarów.- usłyszał szept mieszający się z wiatrem.
- Wiesz, chyba nie ogarniam. Ale gdzie jest Jane?- zapytał Latynos.
- Właśnie. Brakuj jej.- dodał szatyn.
- Jest zajęta.- znikąd pojawiła się między nimi, na co zareagowali piskiem.
- Kurde! Radość ci sprawia straszenie nas?- zapytał z wyrzutem Pena.
- Chwila. Powiesz nam w końcu, o co tu chodzi?
- Nie. Jutro. Im szybciej dojdziesz do pokoju, tym szybciej nastąpi południe.- powiedziała spokojnie.- A jak mnie zdenerwujesz, to nie przyjdę...
- Dobra. Carlos chodź - powiedział zrezygnowany.
- Idę, idę. Powiedz tylko Jane, że już nie mogę się doczekać spotkania.- uśmiechnął się.
W ciągu niecałych dziesięciu minut chłopaki doszli do hotelu i nawet nie zauważyli, kiedy zniknęła Rachel.
- Nie wiem jak ty, ale ja idę spać. Dosyć wrażeń jak na dziś. - powiedział James kierując się do pokoju.
- Ja też. Dobranoc.- westchnął Carlos. Szybko ogarnął się w łazience i położył do łóżka. Zasypiając myślał o Jane. Jej zielonych oczach i pełnych ustach...
James zasypiając, miał przed oczami obraz łagodnej Rachel. Zasnął myśląc o niej z uśmiechem na twarzy...
Kiedy wampirzyca miała pewność, że chłopaki śpią i są bezpieczni szybko pobiegła do domu. Kiedy tylko przekroczyła próg uświadomiła sobie, co ją czeka. Wyczuła obecność wampira, czarownicy, wilkołaka i kobiety oraz wilkołaczki.
- Co wyście sobie wyobrażały?! Mówiłam, że to tak się skończy!- krzyczała jej mama.
- Mami, to nie tak...- zaczęła się tłumaczyć, ale czarownica przerwała jej machnięciem ręki.
- Dziewczyny, to było bardzo niebezpieczne.- zaczął jej ojciec.
- Macie szczęście, że eliksir zadziałał. - tata Jane się dołączył.
- Oczywiście, że zadziałał. Zawsze działa. W końcu ja go robię.- odpyskowała mu Rachel.- Panowałam nad sytuacją. Byłam na wszystko przygotowana.
- Jak zawsze. -prychnęła matka wilkołaczki - Zrozum, że twoje czary nie zawsze zadziałają, a wtedy ucierpią ci, którzy są w pobliżu.
- Nikt nie ucierpi. Panuję nad wszystkim. Nad wszystkim. Zawsze wszystko działa. Od ponad trzystu lat nie popełniłam nigdy żadnego błędu, więc proszę uważać, co pani mówi...
- Starczy!- warknął wampir.- Macie szczęście, że nic się nie stało. Nie zmienia to faktu, że było niebezpiecznie. Ci chłopcy nie mogą o tym pamiętać...
- A ty zapomniałbyś takiego widoku? W końcu zapomną, przecież to śmiertelnicy. - dodał wilkołak.
- Sugerujesz, że...- zaczęła Rachel patrząc podejrzliwie na ojca.
- Ale zanim zapomną, mogą o tym opowiedzieć. Trzeba im pamięć... Wymazać.- skończył stanowczo.
- Nie! - zaprotestowała Jane - Oni nie powiedzą!
- Nie można! Nie możecie!- zawołała szatynka i stanęła obok przyjaciółki.
- Przykro mi dziewczyny, ale nie możemy ryzykować...
- Nie!- krzyknęły razem.- Nie zrobicie tego! Nie zrobicie!
- Kochanie, przygotujesz stosowny napój?- wampir zapytał małżonkę nie zwracając uwagi na protesty dziewczyn.
- Mamo, błagam. Nie...- jęknęła.
- Kochanie, jeśli tego nie zrobimy wasze życie będzie zagrożone, a nikt tego nie chce.- dodała śmiertelniczka.
- Ale ja go kocham! Nie odbierajcie mi tego! - po policzkach Jane zaczęły spływać łzy.
- Ja tego chce. Bez niego nie chcę żyć! Nie róbcie mi tego.- zaszlochała szatynka.
- Jutro spotkacie się z nimi i podacie im eliksir. - zakończył wilkołak i razem z żoną oddalił się.
- Tato...- zawołała Rachel przez łzy.
- Koniec tematu. To najlepsze wyjście.- powiedział stanowczo i odwrócił się.
- Ale ja nie chce by zapomniał… - szepnęła brunetka.
- Ani ja...- odpowiedziała równie cicho.
- Przykro mi. Tak będzie lepiej dla was.- powiedziała mama Rachel i razem z mężem odeszła do ich sypialni.

2 komentarze:

  1. Jeeeeeeej! Zgadłam! Ale która odpowiedź? O.o I teraz dylemat XD Chyba hybryda :) Bo rodzice mieszani ;) Boże, James i Carlos jak zasnęli?! O.o Ja nie mogę spać nawet bez takiego horroru w życiu, a takie rzeczy w tym małym miasteczku się u nas dzieją czasami, to jak oni zasnęli po takim piekle??? Zdradźcie swój sekret mendy wy! *.* Czekam :)
    Majka ;************************

    OdpowiedzUsuń
  2. Bez kitu jakie to jest fajne o.o
    bosz żebym ja głupia wiedziała xd
    super rozdział poważka, czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń