piątek, 19 kwietnia 2013

Can the Forbidden Love has got a happy end? cz. 4


Ajjjj! Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Rozdział był dodawany kilka dni temu, ale coś się nam spaprało i jednak nie pojawił się na stronie, a ja nie miałam jak sprawdzić. Przepraszam! W ramach zadość uczynienia, post jest nieco dłuższy, a kolejny zostanie dodany szybciej :* 
~Justme



Dużo czasu nie minęło, a dotarli na sam dół wzgórza. Jane zabrała chłopaka do swojego ulubionego miejsca: "Błękitnej Ścieżki". Była to mała rzeka.
Zawsze tu przychodziła, kiedy miała jakiś problem i nie mogła sobie poradzić z jego rozwiązaniem. Szum wody i delikatny powiew wiatru pomagał jej we wszystkim. Zawsze. Dziewczyna delikatnie położyła się na zielonej trawie, a chłopak obok niej. Już po chwili wpatrywała się w płynącą wodę. Była wolna.
- To jest to twoje miejsce?- zapytał, rozglądając się z zaciekawieniem. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i usiadła.
- Tak - szepnęła. - Coś nie tak?
- Nie, po prostu... Pięknie tu.- powiedział uśmiechnięty i także się podniósł.
- Zawsze tu przychodziłam i przychodzę, kiedy mam jakiś problem. Chcę być sama albo pomyśleć. Ten szum, wiatr... Pomaga mi... Zawsze. - szepnęła i spuściła głowę.- Kiedy mam dosyć...
- Rozumiem. Wiem, jak to jest... Czasem posiedzenie w ciszy jest lepsze, niż wysłuchiwanie dziwnych rad.- szepnął.
- Dokładnie, a zwłaszcza jak jesteś... - zamilkła.
- Zły, wkurzony, smutny, dobity, inny...
- Yhym - podkuliła nogi pod siebie i bez sensu gapiła się w płynącą wodę.
- O czym myślisz?- zapytał przysuwając się do niej i obejmując ją ramieniem.
- O życiu... - mruknęła.
- Aaaa... Uwzględniasz mnie w jakichś planach na przyszłość?
- Nadal nie rozumiesz? Jestem drapieżnikiem. - dodała i powrócił wygląd z zeszłej nocy. - Nigdy nie będę normalna, zawsze część mnie będzie miała ochotę... Na ciebie - zakończyła szeptem.
- Nie martwi mnie to. W ogóle.- powiedział lekkim tonem odważnie wpatrując się w jej oczy. Dziewczyna gwałtownie się odwróciła, a w jej oczach pojawiła się złość. Może nie silna, ale jednak złość.
- Zrozum, że pociągasz mnie, twój zapach. - zaczęła zbliżać się do niego oblizując kły. - Nigdy nie będziesz przy mnie bezpieczny, bo mam... Ochotę poczuć twój smak.
- Podejmuję ryzyko. To i tak niewielka cena za twoją bliskość. Nad tym można zapanować, po za tym... Na pewno jest jakieś rozwiązanie.
Dziewczyna nic nie powiedziała, tylko rzuciła się na chłopaka. Przycisnęła go do ziemi. Wpatrywała się w jego oczy i pokazała kły. Patrzyła na chłopaka, a jej całe ciało drżało. Nie wiedziała, dlaczego. Głośno dyszała.
- Spokojnie.- przemówił lekkim tonem.- Opanuj się. Spokojnie.
Serce brunetki zaczęło bić mocnej. W pewnym momencie przestała dyszeć, ale trzęsła się nadal. Oczy się powiększyły, ale zniknęła złość, a pojawiła się czułość. Nagle zamknęła oczy i bezsilne opadła obok Latynosa.
- Przepraszam. - szepnęła słabym głosem i ponownie zamknęła oczy. Oddychała spokojnie, ale bała się, że zrobi to jeszcze raz i się nie powstrzyma.
- Ciiiiii... Nie masz, za co.- powiedział kojącym głosem i przytulił ją.
- Proszę - szepnęła. - Odejdź. Nie chcę, żeby ci się coś stało. Nie przeżyję tego. - lekko przygryzła wargę, co za tym szło przecięła ją kłem. Popłynęła z niej jasna krew.- Mówiłam, że jestem niebezpieczna.- oblizała się. Miała dar uzdrawiania. Z resztą jak każdy wilkołak.
- Mówiłem, że mnie to nie obchodzi. Zrozum. Odkąd cię zobaczyłem... No to było jak grom z jasnego nieba. Wszystko wokół się zamazało. Byłaś tylko ty. Jeszcze nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego. Od naszego wczorajszego rozstania się na polanie, ciągle myślę o tobie. Jestem rozdrażniony i przybity, kiedy cię nie widzę. Gdy cię zobaczę... Czuję się jak ktoś, komu najpierw odebrano wszystko, a potem oddano to z nadpłatą. Jeśli to nie są uczucia, towarzyszące prawdziwej miłości, to nie wiem, co mogę powiedzieć. Kocham cię i nie obchodzą mnie żadne konsekwencje.
- Już raz zabiłam osobę, na której mi zależało. - szepnęła, a z jej oczu popłynęły łzy.- Nie chcę, żeby to się powtórzyło. Zwłaszcza, że to mógłbyś być ty. Myślisz, że dlaczego przyjaźnię się z Rachel? Ona mnie powstrzymuje, a ja ją. W ogóle nie powinnyśmy być w tym świecie…
- Jak to: w tym świecie?- zapytał zaciekawiony, zakładając jej za ucho niesforny kosmyk.
- Są dwa światy. Śmiertelnych i nieśmiertelnych. My należymy do tego drugiego. Gdzie rządzą inne prawa niż w tym, które ustalają aniołowie. Rachel uciekła, bo jej matka musiała mieszkać na ziemi, żeby mieć dostęp do niektórych ziół, a ojciec powiedział, że chce zobaczyć, jak jego córka poradzi sobie w świecie ludzi. A ja zostałam z niego wygnana, bo zabiłam anioła - zamilkła na chwilę. - Kochałam go, ale kiedy tylko... Nie mogłam się powstrzymać. Tak po prostu zabiłam własnego chłopaka. Do dziś mam ten obraz w głowie. Po mimo wielu prób rodziców, nie zapomniałam o tym. Zawsze zapamiętam jego przeraźliwy krzyk i wyrok, jaki wydał Cadium. Nie sądziłam, że przywódca aniołów potrafi być taki surowy, ale przecież to był jego syn. Nie chcę, żebyś był kolejny. Zrozum.
- Jej... Prawdziwe anioły? Takie ze skrzydłami i w ogóle?- zapytał zafascynowany. Zdawał się olewać tę część o morderstwie i wygnaniu.
- Tak. Najprawdziwsze. Ufne, czujne, przyjazne, obowiązkowe...
- Wow. Nigdy nie zdawałem sobie z tego sprawy...
- Tak jak z niebezpieczeństwa, które cały czas czyha na ciebie - szepnęła jakby sama do siebie.
- Nie, z tego zdaję sobie sprawę. Naumyślnie to ignoruje.
- Po co?
- Żeby pokazać ci, że się nie boję. Nie dbam o to. Jeśli mam żyć bez ciebie, to wolę umrzeć przy tobie, a i to nie jest zaraz tak powiedziane. W końcu twój ojciec nie zabił twojej mamy.
- To zupełnie inna historia.
- Niby, czemu?
- Nieważne. Wracajmy - powiedziała i wstała.
- Dobra, nie naciskam.- westchnął zrezygnowany i poderwał się z trawy. Chwycił dziewczynę za dłoń.
- Jeśli chcesz. To... Możemy... - jąkała się. Nie wiedziała jak to powiedzieć. - Może... Chcesz wpaść na obiad... Ale ostrzegam, że to będzie nie typowy obiad.
- Z wielką chęcią.- uśmiechnął się i lekko pocałował dziewczynę.
- Mmmm.... - rozkoszowała się smakiem jego ust. Kiedy już wyszli na drogę dodała. - Lubisz duszoną sowę w warzywach?
- Nie wiem, jeszcze nigdy nie jadłem.- zaśmiał się.
- Smakuje trochę jak królik. Pyszna, soczysta… - rozmarzyła się. - Ale nie martw się. Moja mama jada "ludzkie" rzeczy.
- Ufff... Kamień z serca.- westchnął teatralnie.
- Hahaha. - zaśmiała się. - Ale według mnie i taty to same ohydztwa i skaza dla... Wilkołaków.
- Wybacz, nie jestem wilkołakiem i z chęcią zjem coś "ludzkiego".- zawtórował jej śmiechem.
- Bleeeeeeee...
- Ty wiesz swoje, ja wiem swoje.- cmoknął ją w czoło.
- Ale ostrzegam, że jeśli cię zaakceptują, to gotujesz sobie sam, a ja sobie sama. - zaśmiała się. - Chyba, że przerzucisz się na mój jadłospis.
- Eeeee... Takie decyzje będziemy podejmować później.- zaśmiał się.
- Nie martw się. - zaśmiała się. - Jemy prawie to samo. Różni nas tylko rodzaj mięsa i te ohydne fast food'y.
- A marchewkę lubisz?- zapytał podchwytliwie.
- Noooo... - zmarszczyła nos.
- Co "no"?
- Niccccccccccc… - udawała głupią. Już po chwili dotarli pod jej dom.
- Ta, jasne. Wyciągnę to z ciebie prędzej, czy później.- zaśmiał się, zanim otworzyły się przed nimi drzwi...



Para spędziła popołudnie chodząc po lecie. Rachel pokazała Jamesowi las od innej strony. Niewidocznej dla zabieganych ludzi. Piękne promienie słoneczne, przedostające się przez gruby baldachim z liści. Małe i duże zwierzęta biegające w okolicy. Chłopak był zachwycony tymi widokami oraz bliskością dziewczyny. Nie wypuszczał jej z objęć. Przez cały czas chodzili przytuleni do siebie. Podczas spaceru dużo o sobie rozmawiali. Odpowiadali wzajemnie na pytania, dowiadując się o wielu rzeczach. Śmiali się, bawili i całowali, dopóki nie zaszło słońce.
- Wow, jak to szybko minęło...- westchnęła.
- A myślałem, że czas będzie płynął wolniej. - powiedział jakby z wyrzutem. - A tu proszę.
- Hah, no niestety. Co prawda inaczej to wygląda, jeśli ma się tego czasu nieskończenie wiele...
- Mogę ci zadać pytanie?
- Oczywiście.
- Czy jest jakiś sposób, bym stał nieśmiertelny, tak jak ty?
- Wiesz... No... Jest, ale zanim podejmiesz taką decyzję dobrze się zastanów. Tego się później nie da zmienić.- ostrzegła go.
- Jaki?
- Ja... To... Musielibyśmy wymieć krew.- szepnęła.
- W jaki sposób "wymienić"?
- No... Ja musiałabym napić się twojej krwi, a ty mojej.
- Zrób to, - szepnął stanowczo. - Teraz.
- Nie.- powiedziała pewnym tonem.- Nie masz, na co liczyć.
- Chcę być z tobą... Na zawsze.
- Znasz mnie od nie całych dwóch dni. Jeszcze nigdy nie rozmawiałeś z moimi rodzicami, którzy, przypominam, najprawdopodobniej cię nie lubią. Nie mogę zrobić tego tak pochopnie. Po za tym, obiecałeś mi, że załatwisz najpierw wszystko związane z twoją pracą i życiem. Nie puszczę cię do Los Angeles jako młodego, nie opanowanego wampira.
- Jeśli ty tego nie zrobisz, to pójdę do Jane, a ona mi pomoże. Na pewno. - szepnął.
- Hahaha, życzę szczęścia. Po za tym, co ona może? Nie zamieni cię w wampira ani nikogo nieśmiertelnego.- warknęła.
- Może nie ona, ale jej rodzice...
- Jej matka jest człowiekiem, a jej ojciec wilkołakiem. Jeśli kiedykolwiek do niego pójdziesz już nigdy się do ciebie nie odezwę. Nie będę patrzeć ci w oczy. Nie pozwolę ci do siebie podejść.- zaczęła się odsuwać.
- A jednak. - uśmiechnął się pod nosem i podszedł do niej. - Jane mogłaby sprawić, bym już zawsze był z tobą.
- Nie. Jej ojciec może sprawić, że staniesz się wilkołakiem. Wtedy nie będzie nawet minimalnych szans na to, żebyśmy byli razem. Nie będę chciała cię znać.- warczała i krok po kroku oddalała się od niego.
- Dlaczego? - zbliżał się do niej.
- Bo po pierwsze, człowieka można zmienić wampira, ale wilkołaka w wampira nie. Mój ojciec szybciej uzna związek z tobą jako człowiekiem, niż jako wilkołakiem. Po drugie, jeśli tam pójdziesz to się mnie nie posłuchasz. Czyli, że mi nie ufasz. Czyli ja nie mam podstaw do ufania tobie.
- Nie rozumiesz, że cię kocham i chcę być z tobą?! - podniósł głos, ale zaraz go zniżył. - Nie ważna jak wysoką cenę będę musiał zapłacić. Proszę. Zrób to dla mnie.
- Nie. Na pewno, nie w tej chwili.- powiedziała cicho.
- Proszę - szepnął, a jego oczy zaszkliły się. - Nie przeżyję bez ciebie. Zabiję się.
- Więc ja pójdę zaraz za tobą.- westchnęła i przytuliła się do niego.- Przemienię cię. Obiecuję. Ale nie teraz. Nie jesteś jakimś tam Janem Kowalskim. Jeśli zostaniesz wampirem, będziesz musiał na jakiś czas odejść. Nauczyć się żyć z innymi. Jeśli wielki gwiazdor, James Maslow, tak nagle zaginie, wiesz, co tu się będzie działo?
- Nie obchodzi mnie, co by się działo. - oparł swoje czoło o jej. - Kocham cię i to się liczy. Chcę być z tobą, na zawsze. Na wieki wieków, Amen.
- Bóg zapłać.- zachichotała.- Rozumiem, że cię nie obchodzi, ale wampiry mają swoje prawa i obowiązki na tym świecie. Nie możemy zostawić tego w taki sposób... Może...
- Co? Zrobię wszystko.
- Może zacznijmy od tego, że poznasz moich rodziców. Jeśli oni będą temu wszystkiemu przychylni, to pojadę z tobą do Los Angeles. Tam dopniesz wszystkich formalności, a kiedy to się skończy wyjedziemy gdzieś. Przemienię cię. Zaczniesz żyć tak, jak ja.
- Zgoda - powiedział i ją pocałował. Uśmiechnęła się i przycisnęła go bliżej siebie. Wplotła jedną dłoń w jego włosy.
- To, co? Gotów na największe wyzwanie twojego życia?- zapytała za śmiechem, przerywając pocałunek.
- Z tobą zawsze. - uśmiechnął się i jeszcze raz delikatnie musnął jej ciepłe, czerwone wargi. Poczuła jak nad żołądkiem wiąże jej się węzeł, a nogi robią się jak z waty.
- Jeszcze jeden taki całus, a szybko do tego domu nie dojdę.- zachichotała. Chłopak się wyszczerzył i jeszcze raz pocałował dziewczynę, ale tym razem dużej.
- A teraz? Dojdziesz czy będę mógł cię zanieś?
- No nie wiem...- zaśmiała się.- Ale na twoim miejscu bym mnie nie puszczała, bo chyba się wywalę.
Uśmiech chłopaka się powiększył. Zadowolony wziął dziewczynę na ręce i cmoknął jeszcze raz. Dumnie szedł do przodu.
- Muszę wyglądać jak idiotka.- zaśmiała się wtulając w jego klatkę piersiową.
- Może… - udał, że się zastanawia. - Ale nie wywalisz mi się i jesteś bezpieczna. A tylko idiotka by chciała uciec, prawda? - uniósł jedną brew.  
- Od ciebie? Tylko jakiś niedorozwój.- zaśmiała się.
- Kocham cię, ty mój księżycu - zaśmiał się i ją cmoknął.
- Kocham cię słońce.- odpowiedziała tym samym. - Ale to już tu. Lepiej mnie odstaw przed drzwiami.- westchnęła ciężko i wskazała na nie duży, biały dom.
- Wiesz, że z każdym spojrzeniem na ciebie ślepnę coraz bardziej, bo twój blask jest potężniejszy niż anioła. - uśmiechnął się zniewalająco i postawił dziewczynę. - Polecam się na przyszłość.
- Dziękuję, miejmy nadzieję, że nie raz skorzystam.- odpowiedziała szerokim uśmiechem.- Ale mylisz się. Anioły błyszczą bardziej. To wina ich łańcuszków. Dzięki nim roztaczają wokół siebie prawdziwe światło.- wytłumaczyła mu z poważną miną.
- Ale to nie to samo, bo ty świecisz samą sobą, co jest potężniejsze.
- Awww... Dziękuję.- szepnęła i pocałowała go w policzek, po czym wzięła głęboki wdech i przekroczyła próg domu...



Kiedy tylko przekroczyli próg zostali zaatakowani przez ojca Janey.
- Co on tutaj robi? - warknął.
- Tato ja ci to wytłumaczę. - szepnęła wilkołaczka. - Tylko spokojnie. Nie denerwuj się.
- Jak mam się nie denerwować, jak jakiś człowiek przekracza próg mojego domu!
- Tato! - krzyknęła pokazując kły. - Carlos przyszedł na obiad, bo... Chciał... To znaczy... Chcieliśmy... To znaczy on chciał... - plątał się jej język. - Zapytać cię... Jak zdobyć nieśmiertelność...
Do przed pokoju weszła matka zielonookiej.
- O co znowu chodzi? Co to za krzyki?
- Carlos przyszedł na obiad. - szepnęła i schował kły. - Nie chciałam źle.
- Na obiad?- zapytał podejrzliwie jej ojciec.
- Yhym.
- Aha. No na obiad, to nic złego. Witaj chłopcze.- uśmiechnęła się do niego ciepło i podała mu dłoń. On lekko ją ujął i potrząsnął.
- Dzień dobry. Mam nadzieję, że moja obecność tutaj nie będzie kłopotem...
- Chodź chłopcze. - powiedział wilkołak i machnął ręką by poszedł za nim. - Ty Janey pomóż matce.
- Chodź Jane, nakryjesz do stołu.- pociągnęła córkę do salonu. Chłopak rzucił jej spanikowane spojrzenie, ale ruszył za jej ojcem nie dając po sobie poznać, jak bardzo się boi.
- Więc jesteś ciekaw jak zdobyć nieśmiertelność? - zapytał i nalał rumu. - Pijesz?
- Ale tylko w niewielkich ilościach.- powiedział chłopak.
Mężczyzna wypełnił szklanki małą ilością napoju i jedną z nich dał chłopakowi.
- Powiedz. Dlaczego cię to interesuje? - zapytał biorąc łyka.
- Ponieważ... Ponieważ interesuje mnie spędzenie przyszłości z pana córką.- powiedział prosto z mostu. Ten zakrztusił się.
- Co? - kaszlał. - Mógłbyś powtórzyć?
- Zakochałem się w pana córce.- powtórzył pewnym głosem.
- Jesteś głupi. - zaśmiał się kpiarsko.
- Niby, czemu?- zapytał zdziwiony.
- Pakujesz się w niebezpieczeństwo i to ogromne - spoważniał. - Jeśli Jane się wścieknie nic jej nie powstrzyma, a wtedy cię zabije. Rozszarpie niczym marionetkę. Już raz to zrobiła i zrobi ponownie.
- I właśnie dla tego nie chcę być tylko nieśmiertelny. Chciałbym... O ile to jest możliwe... Stać się taki, jak ona. Żeby nie groziło mi żadne nie bezpieczeństwo, żeby nie miała wyrzutów sumienia, żeby nic nie stało nam na przeszkodzie...
- Nawet, jeśli będziesz wilkołakiem to i tak nie będziesz należał do nas. Będziesz odmieńcem.
- To nic. Nie interesuje mnie szersza opinia publiczna.- wzruszył ramionami. - Interesuje mnie szczęście Jane.
- Nie obchodzi mnie, czego chcesz. Nie zmienię cię w wilkołaka i nigdy nie pozwolę na to, by moja córka spotykała się ze śmiertelnikiem.
- Dlaczego?
- To brak szacunku dla naszej kultury. Nie pozwolę, żeby moja córka spotykała się z jakimś obdartusem. Nie zasługujesz na nią. Ona jest wyjątkowa i powinna mieć chłopaka takiego, jak ona sama.
- Rozumiem to i szanuję. Mam tylko pytanie. Kocha pan swoją córkę?
- Co to za głupie pytanie?! - oburzył się. - Zawsze ją kochałem i nigdy to się nie zmieni.
- Więc dlaczego woli pan utrzymać szacunek dla kultury i pozory przed publiką, niż dać jej szczęście?- zapytał się cicho w skupieniu patrząc na mężczyznę. Nie kpił, nie żartował, nie krzyczał. Był ciekaw odpowiedzi.
- Będzie szczęśliwa, ale bez ciebie. Możesz zapomnieć o przemianie. - warknął.
- Cóż... Dziękuję, za szczerą rozmowę.- powiedział spokojnie i odstawił nietkniętą szklankę.
- Wiesz, że zdania nie zmienię?
- Rozumiem. Zastanawiam się tylko, kiedy odłoży pan na bok honory rodzinne i zobaczy, co się na prawdę liczy.- powiedział zrezygnowany.
- Kiedy opuścisz ten dom masz zapomnieć o niej. Nigdy nie wspominać jej imienia, o niej. Nigdy się do niej nie zbliżać. Zrozumiane?
- Zrozumiane, ale niezbyt możliwe w wykonaniu.
- Pamiętaj, że nie jestem zwykłym człowiekiem - powiedział i wystawił kły. - Jako dorosły wilkołak, potrafię wyrządzić wiele złego.
- Proszę. Już. Teraz. Ja i tak nie mam zamiaru normalnie bez niej żyć, a zastanawiam się, co zrobi, gdy pan mnie uśmierci.
Mężczyzna schował kły.
- Przepraszam, jeśli zabrzmiałem nie stosownie. Naprawdę rozumiem wszystkie wasze tradycję. Dążenie, do pielęgnowania ich i w ogóle, ale proszę zrozumieć, że ja kocham Jane, a ona kocha mnie. I nie zmieni się to tylko dla tego, że taka jest tradycja.
- Chłopcze. - powiedział zrezygnowany i położył mu ręce na ramiona.- W tym przypadku to nie miłość. Jesteś jej pożywieniem. Nie dziw się, że masz takie odczucia. Zrozum, że uczucie między wami nigdy nie będzie miłością.
- Pan zakochał się w śmiertelniczce, prawda? Czuje pan do niej miłość, a nie chęć jej pożarcia, a ona kocha pana. Dlaczego sądzi pan, że między nami nie może zaistnieć coś takiego?
- Uwierz. Wiem to, jak nikt inny na tych dwóch światach.- spojrzał w górę i cofnął się.- Może między mną na Anną krąży miłość, ale między wami nie jest to nic innego niż chęć zdobycia pożywienia.
- Jeśli zostanę wilkołakiem, przynajmniej w części, nie będzie szukała we mnie pożywienia. Będzie to można sprawdzić...
- Jesteś mądrym chłopakiem i postąpisz słusznie. Ale wiedz, że jeśli popełnisz choć mały błąd będą tego ogromne konsekwencje.  
- Wiem. Rozumiem.
- Póki co, to koniec.
- Rozmowy, czy...
- A jak myślisz? - spojrzał na niego spod długich ciemnych włosów.
- Rozmowy. Okay, jeszcze raz dziękuję.- odpowiedział.
- Postąp słusznie - posłał mu spojrzenie typowe dla ojców.
- Oczywiście.- uśmiechnął się.
- Chodź. Mam nadzieję, że Jane cię ostrzegła...
- Przed jedzeniem? Tak, co nie co wspominała...
- Jeśli chcesz Anna przygotuje coś w "twoim" stylu - zaśmiał się.
- No... Jeśli nie byłby to problem,
- Niech zgadnę - udał, że się zastanawia. - Hamburger i frytki?
- Nie no, nie trzeba. Wystarczy... Coś zwykłego. Nie wiem, co jada pańska żona, ale nie trzeba zaraz fast foodów.
- Nie jesteś wegetarianinem, nie?
- Nie, nie jestem.
- To dobrze. - uśmiechnął się. - Z tego, co wiem, Anna planowała dziś zrobić kurczaka po chińsku.
- Oooo... Bardzo dobra rzecz.- zaśmiał się.
Ten się tylko uśmiechnął.



- Córcia, przecież rozmawiałyśmy o tym.- powiedziała ganiąco.
- Mamo daj spokój. - westchnęła i rozstawiła talerze.
- Wiesz, że tu chodzi o jego bezpieczeństwo...
- Jest bezpieczny. Dobrze wiesz o tym.
- No właśnie nie wiem. Wiem, że miewasz czasem napady szału i nie potrafisz nad tym panować. Między innymi dla tego możesz przyjaźnić się z wampirzycą. Ona cię hamuje.
- Dobrze wiesz, że to nie tylko Rachel potrafi mi zatrzymać. Wiesz, że jeśli go kocham, to go nie skrzywdzę. Wiesz o tym doskonale, ale nie potrafisz zrozumieć, że chcę być szczęśliwa... Normalna.
- Ehhh... Skarbie. Potrafię. Ale nie chcę później patrzeć, jak cierpisz, bo zrobiłaś mu krzywdę.- westchnęła i przytuliła córkę.
- Nie zrobię - westchnęła ciężko. - Za bardzo mi na nim zależy.
- Dobrze. Wierzę ci. W takim razie ja nie mam żadnych zastrzeżeń.- uśmiechnęła się do dziewczyny, po czym zaczęła nakładać na talerze obiad.
- Dziękuję, że chociaż ty rozumiesz - uśmiechnęła się ciepło i nalała wody do szklanek.
- W końcu, od czego są matki?- uśmiechnęła się konspiratorsko.
- No właśnie - uśmiechnęła się. - Z resztą sama zakochałaś się w wilkołaku.
- Więc wiem, co czuje ten chłopak. No, a teraz sio umyć łapki. Zaraz siadamy do stołu.
- Hahaha. - zaczęła się śmiać, ale wykonała polecenie matki.
- No, gdzie ten twój chłopiec... Mam nadzieję, że twój ojciec go nie zjadł.- bąknęła pod nosem.
Nagle do jadali wszedł roześmiany mężczyzna ze spiętym chłopakiem. W tym samym czasie wróciła Janey. Spojrzała na Carlosa i posłała mu spojrzenie, które mówiło samo za siebie. Nic nie musiała mówić, wystarczył jej wzrok. On uśmiechnął się do niej i usiadł na wskazanym przez nią miejscu. Obok niej i na przeciwko jej ojca.
- Rozluźni się - szepnęła do niego, kiedy jej rodzice byli pochłonięci szeptaniem między sobą.
- Staram się. Twój ojciec jest... No niezbyt dobrze nastawiony.- odpowiedział równie cicho.
- Nie martw się. - uśmiechnęła się ciepło i położyła rękę na jego udzie. - Wszystko będzie dobrze.
- Okej.- odpowiedział uśmiechem i trochę się rozluźnił.
- Nie pokazuj, że się boisz, bo to wyczują, a wtedy papa happy End. - wyszczerzyła się pokazując kły, które ukazały się, przygotowane do jedzenia.
- Będę się starał.- westchnął i lekko uścisnął jej dłoń.
- To smacznego wszystkim.- uśmiechnęła się mama dziewczyny.
- Arigato - uśmiechnęła się dziewczyna.
- Dziękuję,- uśmiechnął się chłopak.
Wszyscy zaczęli spożywać swoją porcje. Rodzice Jane cały czas spoglądali na chłopaka. Dziewczyna uśmiechała się i cały czas trzymała Carlosa za rękę. Nie wiedziała, jakie plany mieli jej rodzice wobec niego.
Kiedy skończyli, Carlos uśmiechnął się do dziewczyny, po czym zwrócił się do jej mamy.
- Dziękuję, bardzo pyszne.
- Proszę bardzo. Cieszę się, że smakowało.- uśmiechnęła się ciepło, po czym spojrzała znacząco na męża.
- Wiesz chłopcze. - zaczął - Jak na śmiertelnika jesteś bardzo mądry i jeśli...
Chłopak patrzył na niego uważnie.
- Jeśli…
- Jeśli co? - zapytał zestresowany.
- Anno proszę dokończ...
- Jeśli nie będziesz spotykał się z naszą córką, to oczywiście możecie się przyjaźnić. Co więcej, zostaniesz wilkołakiem, jeśli nadal tego chcesz.
- Co? - dziewczyna zaczęła krztusić się wodą. - Mówicie poważnie?
- Fryderyku...- powiedziała jej mama, patrząc na męża.
- Tak. Śmiertelnie poważnie córciu - dodał.
- Dzięki. - uśmiechnęła się dziewczyna i spojrzała na chłopaka.
- Ale... Ja... Ale...- nie wiedział, co powiedzieć.
- Nie jąkaj się. To takie niekulturalne.- skarcił go Fryderyk.
- Tato, straszysz mi chłopaka.
- Jeśli chcecie to możecie iść na spacer. - powiedział  jej ojciec.
- Na spacer... Ale... CO?- zapytał, jakby teraz wszystko do niego dotarło.
- Nie podnoś tutaj głosu. Idźcie się przejść.- powiedziała jej mama i zaczęła sprzątać po posiłku.
- Coś nie tak?- zapytał zdziwiony.
- Idziemy? - zapytała parząc na chłopaka
- Tak, idziemy...- mruknął i wstał od stołu. - Do widzenia.- bąknął podchodząc do drzwi wejściowych.
- Tylko ostrożnie! - rzucił wilkołak kiedy wychodzili.
- I co? - zapytała dziewczyna łapiąc go za rękę. - Było aż tak źle?
- Tak. Było bardzo źle.- warknął.- Nie wytrzymam bez ciebie. Jak mogę się z tobą tylko przyjaźnić?- jęknął.
- Co? Jak to? - zdziwiła się.
- Nie słyszałaś? Twoi rodzice stwierdzili, że mogę się z tobą najwyżej przyjaźnić i nie nadaję się na twojego chłopaka.- burknął i kopną z frustracją kamyk.
- Nie. Powiedzieli, że jeśli nie będziemy się spotykać i jeśli chcesz to cię zamienią w wilkołaka, ale... Jeśli nie chcesz, żebyśmy... Rozumiem... - wyrwała rękę i się odsunęła.
- Co jest?- zapytał zdziwiony.
- Nic. Po prostu... Nie chcę cię do niczego zmuszać - powiedziała i dodała szeptem. - Chcesz kogoś normalnego.
- Kurde, kobiece pytania. Jak powiem, że nie chce kogoś normalnego, tylko ciebie, wyjdzie na to, że jesteś nienormalna... Ale ja chcę ciebie. Bez względu na okoliczności i opinię innych.- powiedział przyciągając ją do siebie.
Uśmiechnęła się i wtuliła w jego tors.
- Ale ja jestem nienormalna... Jak jakiś... Wyrzutek... Odmieniec - zaśmiała się cicho.
- W takim razie pozwól, mój wyrzutku, że przez resztę życia trochę ci potowarzyszę.- zachichotał i musnął jej usta.
- Zgoda, ale dlaczego trochę? Nie możesz dłużej?
- Obawiam się, że po krótkim czasie będziesz mnie miała dość...
- Zapomniałam, że nie jesteś zwykłym chłopakiem. Jesteś Carlos Pena.
- No właśnie. Takiego dziwadła to tylko ze świecą szukać...
- Nie jesteś dziwadłem - zaśmiała się i popatrzyła mu w oczy. - Wręcz przeciwnie.
- Serio?- zapytał zdziwiony.
- Tak. W stu procentach - uśmiechnęła się i musnęła jego usta.
- Mmmmm... W takim razie ty też nie jesteś dziwadłem. Jesteś idealna i oryginalna....
- Dziękuję, ale się mylisz - mruknęła i wystawiła swoje kły. - Jesteś pewien, że takie chcesz?
- Takich pięknych jak ty na pewno mieć nie będę.- zaśmiał się.- Ale zrobię wszystko, żeby być z tobą.
- Jesteś pewien? To wielkie ryzyko.
- Hmmm... Pewien, jak niczego dotąd.- szepnął i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.

1 komentarz:

  1. Ojej, rodzice :c Zawsze coś nagadają i wystraszą. U mnie tak by nie było, ale kuzyni są gorsi niż rodzice Jane i Reach razem wzięci :) Czekam :)
    Majka ;**************

    OdpowiedzUsuń