Ajjjj! Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Rozdział był dodawany kilka dni temu, ale coś się nam spaprało i jednak nie pojawił się na stronie, a ja nie miałam jak sprawdzić. Przepraszam! W ramach zadość uczynienia, post jest nieco dłuższy, a kolejny zostanie dodany szybciej :*
~Justme
Dużo czasu nie minęło, a
dotarli na sam dół wzgórza. Jane zabrała chłopaka do swojego ulubionego
miejsca: "Błękitnej Ścieżki". Była to mała rzeka.
Zawsze tu przychodziła,
kiedy miała jakiś problem i nie mogła sobie poradzić z jego rozwiązaniem. Szum
wody i delikatny powiew wiatru pomagał jej we wszystkim. Zawsze. Dziewczyna
delikatnie położyła się na zielonej trawie, a chłopak obok niej. Już po chwili
wpatrywała się w płynącą wodę. Była wolna.
- To jest to twoje miejsce?-
zapytał, rozglądając się z zaciekawieniem. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i
usiadła.
- Tak - szepnęła. - Coś nie
tak?
- Nie, po prostu... Pięknie
tu.- powiedział uśmiechnięty i także się podniósł.
- Zawsze tu przychodziłam i przychodzę,
kiedy mam jakiś problem. Chcę być sama albo pomyśleć. Ten szum, wiatr... Pomaga
mi... Zawsze. - szepnęła i spuściła głowę.- Kiedy mam dosyć...
- Rozumiem. Wiem, jak to
jest... Czasem posiedzenie w ciszy jest lepsze, niż wysłuchiwanie dziwnych
rad.- szepnął.
- Dokładnie, a zwłaszcza jak
jesteś... - zamilkła.
- Zły, wkurzony, smutny,
dobity, inny...
- Yhym - podkuliła nogi pod
siebie i bez sensu gapiła się w płynącą wodę.
- O czym myślisz?- zapytał
przysuwając się do niej i obejmując ją ramieniem.
- O życiu... - mruknęła.
- Aaaa... Uwzględniasz mnie
w jakichś planach na przyszłość?
- Nadal nie rozumiesz? Jestem
drapieżnikiem. - dodała i powrócił wygląd z zeszłej nocy. - Nigdy nie będę
normalna, zawsze część mnie będzie miała ochotę... Na ciebie - zakończyła
szeptem.
- Nie martwi mnie to. W
ogóle.- powiedział lekkim tonem odważnie wpatrując się w jej oczy. Dziewczyna
gwałtownie się odwróciła, a w jej oczach pojawiła się złość. Może nie silna,
ale jednak złość.
- Zrozum, że pociągasz mnie,
twój zapach. - zaczęła zbliżać się do niego oblizując kły. - Nigdy nie będziesz
przy mnie bezpieczny, bo mam... Ochotę poczuć twój smak.
- Podejmuję ryzyko. To i tak
niewielka cena za twoją bliskość. Nad tym można zapanować, po za tym... Na
pewno jest jakieś rozwiązanie.
Dziewczyna nic nie
powiedziała, tylko rzuciła się na chłopaka. Przycisnęła go do ziemi. Wpatrywała
się w jego oczy i pokazała kły. Patrzyła na chłopaka, a jej całe ciało drżało.
Nie wiedziała, dlaczego. Głośno dyszała.
- Spokojnie.- przemówił
lekkim tonem.- Opanuj się. Spokojnie.
Serce brunetki zaczęło bić
mocnej. W pewnym momencie przestała dyszeć, ale trzęsła się nadal. Oczy się
powiększyły, ale zniknęła złość, a pojawiła się czułość. Nagle zamknęła oczy i
bezsilne opadła obok Latynosa.
- Przepraszam. - szepnęła
słabym głosem i ponownie zamknęła oczy. Oddychała spokojnie, ale bała się, że
zrobi to jeszcze raz i się nie powstrzyma.
- Ciiiiii... Nie masz, za
co.- powiedział kojącym głosem i przytulił ją.
- Proszę - szepnęła. -
Odejdź. Nie chcę, żeby ci się coś stało. Nie przeżyję tego. - lekko przygryzła
wargę, co za tym szło przecięła ją kłem. Popłynęła z niej jasna krew.- Mówiłam,
że jestem niebezpieczna.- oblizała się. Miała dar uzdrawiania. Z resztą jak
każdy wilkołak.
- Mówiłem, że mnie to nie
obchodzi. Zrozum. Odkąd cię zobaczyłem... No to było jak grom z jasnego nieba.
Wszystko wokół się zamazało. Byłaś tylko ty. Jeszcze nigdy wcześniej nie czułem
czegoś takiego. Od naszego wczorajszego rozstania się na polanie, ciągle myślę
o tobie. Jestem rozdrażniony i przybity, kiedy cię nie widzę. Gdy cię
zobaczę... Czuję się jak ktoś, komu najpierw odebrano wszystko, a potem oddano
to z nadpłatą. Jeśli to nie są uczucia, towarzyszące prawdziwej miłości, to nie
wiem, co mogę powiedzieć. Kocham cię i nie obchodzą mnie żadne konsekwencje.
- Już raz zabiłam osobę, na
której mi zależało. - szepnęła, a z jej oczu popłynęły łzy.- Nie chcę, żeby to
się powtórzyło. Zwłaszcza, że to mógłbyś być ty. Myślisz, że dlaczego
przyjaźnię się z Rachel? Ona mnie powstrzymuje, a ja ją. W ogóle nie powinnyśmy
być w tym świecie…
- Jak to: w tym świecie?-
zapytał zaciekawiony, zakładając jej za ucho niesforny kosmyk.
- Są dwa światy.
Śmiertelnych i nieśmiertelnych. My należymy do tego drugiego. Gdzie rządzą inne
prawa niż w tym, które ustalają aniołowie. Rachel uciekła, bo jej matka musiała
mieszkać na ziemi, żeby mieć dostęp do niektórych ziół, a ojciec powiedział, że
chce zobaczyć, jak jego córka poradzi sobie w świecie ludzi. A ja zostałam z
niego wygnana, bo zabiłam anioła - zamilkła na chwilę. - Kochałam go, ale kiedy
tylko... Nie mogłam się powstrzymać. Tak po prostu zabiłam własnego chłopaka.
Do dziś mam ten obraz w głowie. Po mimo wielu prób rodziców, nie zapomniałam o
tym. Zawsze zapamiętam jego przeraźliwy krzyk i wyrok, jaki wydał Cadium. Nie
sądziłam, że przywódca aniołów potrafi być taki surowy, ale przecież to był
jego syn. Nie chcę, żebyś był kolejny. Zrozum.
- Jej... Prawdziwe anioły?
Takie ze skrzydłami i w ogóle?- zapytał zafascynowany. Zdawał się olewać tę
część o morderstwie i wygnaniu.
- Tak. Najprawdziwsze. Ufne,
czujne, przyjazne, obowiązkowe...
- Wow. Nigdy nie zdawałem sobie
z tego sprawy...
- Tak jak z
niebezpieczeństwa, które cały czas czyha na ciebie - szepnęła jakby sama do
siebie.
- Nie, z tego zdaję sobie
sprawę. Naumyślnie to ignoruje.
- Po co?
- Żeby pokazać ci, że się
nie boję. Nie dbam o to. Jeśli mam żyć bez ciebie, to wolę umrzeć przy tobie, a
i to nie jest zaraz tak powiedziane. W końcu twój ojciec nie zabił twojej mamy.
- To zupełnie inna historia.
- Niby, czemu?
- Nieważne. Wracajmy -
powiedziała i wstała.
- Dobra, nie naciskam.-
westchnął zrezygnowany i poderwał się z trawy. Chwycił dziewczynę za dłoń.
- Jeśli chcesz. To...
Możemy... - jąkała się. Nie wiedziała jak to powiedzieć. - Może... Chcesz wpaść
na obiad... Ale ostrzegam, że to będzie nie typowy obiad.
- Z wielką chęcią.-
uśmiechnął się i lekko pocałował dziewczynę.
- Mmmm.... - rozkoszowała
się smakiem jego ust. Kiedy już wyszli na drogę dodała. - Lubisz duszoną sowę w
warzywach?
- Nie wiem, jeszcze nigdy
nie jadłem.- zaśmiał się.
- Smakuje trochę jak królik.
Pyszna, soczysta… - rozmarzyła się. - Ale nie martw się. Moja mama jada
"ludzkie" rzeczy.
- Ufff... Kamień z serca.-
westchnął teatralnie.
- Hahaha. - zaśmiała się. -
Ale według mnie i taty to same ohydztwa i skaza dla... Wilkołaków.
- Wybacz, nie jestem
wilkołakiem i z chęcią zjem coś "ludzkiego".- zawtórował jej
śmiechem.
- Bleeeeeeee...
- Ty wiesz swoje, ja wiem
swoje.- cmoknął ją w czoło.
- Ale ostrzegam, że jeśli
cię zaakceptują, to gotujesz sobie sam, a ja sobie sama. - zaśmiała się. -
Chyba, że przerzucisz się na mój jadłospis.
- Eeeee... Takie decyzje
będziemy podejmować później.- zaśmiał się.
- Nie martw się. - zaśmiała
się. - Jemy prawie to samo. Różni nas tylko rodzaj mięsa i te ohydne fast
food'y.
- A marchewkę lubisz?-
zapytał podchwytliwie.
- Noooo... - zmarszczyła
nos.
- Co "no"?
- Niccccccccccc… - udawała
głupią. Już po chwili dotarli pod jej dom.
- Ta, jasne. Wyciągnę to z
ciebie prędzej, czy później.- zaśmiał się, zanim otworzyły się przed nimi
drzwi...
Para spędziła popołudnie
chodząc po lecie. Rachel pokazała Jamesowi las od innej strony. Niewidocznej
dla zabieganych ludzi. Piękne promienie słoneczne, przedostające się przez
gruby baldachim z liści. Małe i duże zwierzęta biegające w okolicy. Chłopak był
zachwycony tymi widokami oraz bliskością dziewczyny. Nie wypuszczał jej z objęć.
Przez cały czas chodzili przytuleni do siebie. Podczas spaceru dużo o sobie
rozmawiali. Odpowiadali wzajemnie na pytania, dowiadując się o wielu rzeczach.
Śmiali się, bawili i całowali, dopóki nie zaszło słońce.
- Wow, jak to szybko
minęło...- westchnęła.
- A myślałem, że czas będzie
płynął wolniej. - powiedział jakby z wyrzutem. - A tu proszę.
- Hah, no niestety. Co
prawda inaczej to wygląda, jeśli ma się tego czasu nieskończenie wiele...
- Mogę ci zadać pytanie?
- Oczywiście.
- Czy jest jakiś sposób, bym
stał nieśmiertelny, tak jak ty?
- Wiesz... No... Jest, ale
zanim podejmiesz taką decyzję dobrze się zastanów. Tego się później nie da
zmienić.- ostrzegła go.
- Jaki?
- Ja... To... Musielibyśmy
wymieć krew.- szepnęła.
- W jaki sposób
"wymienić"?
- No... Ja musiałabym napić
się twojej krwi, a ty mojej.
- Zrób to, - szepnął
stanowczo. - Teraz.
- Nie.- powiedziała pewnym
tonem.- Nie masz, na co liczyć.
- Chcę być z tobą... Na
zawsze.
- Znasz mnie od nie całych
dwóch dni. Jeszcze nigdy nie rozmawiałeś z moimi rodzicami, którzy, przypominam,
najprawdopodobniej cię nie lubią. Nie mogę zrobić tego tak pochopnie. Po za
tym, obiecałeś mi, że załatwisz najpierw wszystko związane z twoją pracą i
życiem. Nie puszczę cię do Los Angeles jako młodego, nie opanowanego wampira.
- Jeśli ty tego nie zrobisz,
to pójdę do Jane, a ona mi pomoże. Na pewno. - szepnął.
- Hahaha, życzę szczęścia.
Po za tym, co ona może? Nie zamieni cię w wampira ani nikogo nieśmiertelnego.-
warknęła.
- Może nie ona, ale jej
rodzice...
- Jej matka jest
człowiekiem, a jej ojciec wilkołakiem. Jeśli kiedykolwiek do niego pójdziesz
już nigdy się do ciebie nie odezwę. Nie będę patrzeć ci w oczy. Nie pozwolę ci
do siebie podejść.- zaczęła się odsuwać.
- A jednak. - uśmiechnął się
pod nosem i podszedł do niej. - Jane mogłaby sprawić, bym już zawsze był z
tobą.
- Nie. Jej ojciec może
sprawić, że staniesz się wilkołakiem. Wtedy nie będzie nawet minimalnych szans
na to, żebyśmy byli razem. Nie będę chciała cię znać.- warczała i krok po kroku
oddalała się od niego.
- Dlaczego? - zbliżał się do
niej.
- Bo po pierwsze, człowieka
można zmienić wampira, ale wilkołaka w wampira nie. Mój ojciec szybciej uzna
związek z tobą jako człowiekiem, niż jako wilkołakiem. Po drugie, jeśli tam
pójdziesz to się mnie nie posłuchasz. Czyli, że mi nie ufasz. Czyli ja nie mam
podstaw do ufania tobie.
- Nie rozumiesz, że cię
kocham i chcę być z tobą?! - podniósł głos, ale zaraz go zniżył. - Nie ważna
jak wysoką cenę będę musiał zapłacić. Proszę. Zrób to dla mnie.
- Nie. Na pewno, nie w tej
chwili.- powiedziała cicho.
- Proszę - szepnął, a jego
oczy zaszkliły się. - Nie przeżyję bez ciebie. Zabiję się.
- Więc ja pójdę zaraz za
tobą.- westchnęła i przytuliła się do niego.- Przemienię cię. Obiecuję. Ale nie
teraz. Nie jesteś jakimś tam Janem Kowalskim. Jeśli zostaniesz wampirem,
będziesz musiał na jakiś czas odejść. Nauczyć się żyć z innymi. Jeśli wielki
gwiazdor, James Maslow, tak nagle zaginie, wiesz, co tu się będzie działo?
- Nie obchodzi mnie, co by
się działo. - oparł swoje czoło o jej. - Kocham cię i to się liczy. Chcę być z
tobą, na zawsze. Na wieki wieków, Amen.
- Bóg zapłać.-
zachichotała.- Rozumiem, że cię nie obchodzi, ale wampiry mają swoje prawa i
obowiązki na tym świecie. Nie możemy zostawić tego w taki sposób... Może...
- Co? Zrobię wszystko.
- Może zacznijmy od tego, że
poznasz moich rodziców. Jeśli oni będą temu wszystkiemu przychylni, to pojadę z
tobą do Los Angeles. Tam dopniesz wszystkich formalności, a kiedy to się
skończy wyjedziemy gdzieś. Przemienię cię. Zaczniesz żyć tak, jak ja.
- Zgoda - powiedział i ją
pocałował. Uśmiechnęła się i przycisnęła go bliżej siebie. Wplotła jedną dłoń w
jego włosy.
- To, co? Gotów na
największe wyzwanie twojego życia?- zapytała za śmiechem, przerywając
pocałunek.
- Z tobą zawsze. - uśmiechnął
się i jeszcze raz delikatnie musnął jej ciepłe, czerwone wargi. Poczuła jak nad
żołądkiem wiąże jej się węzeł, a nogi robią się jak z waty.
- Jeszcze jeden taki całus,
a szybko do tego domu nie dojdę.- zachichotała. Chłopak się wyszczerzył i
jeszcze raz pocałował dziewczynę, ale tym razem dużej.
- A teraz? Dojdziesz czy
będę mógł cię zanieś?
- No nie wiem...- zaśmiała
się.- Ale na twoim miejscu bym mnie nie puszczała, bo chyba się wywalę.
Uśmiech chłopaka się
powiększył. Zadowolony wziął dziewczynę na ręce i cmoknął jeszcze raz. Dumnie
szedł do przodu.
- Muszę wyglądać jak
idiotka.- zaśmiała się wtulając w jego klatkę piersiową.
- Może… - udał, że się
zastanawia. - Ale nie wywalisz mi się i jesteś bezpieczna. A tylko idiotka by
chciała uciec, prawda? - uniósł jedną brew.
- Od ciebie? Tylko jakiś
niedorozwój.- zaśmiała się.
- Kocham cię, ty mój
księżycu - zaśmiał się i ją cmoknął.
- Kocham cię słońce.-
odpowiedziała tym samym. - Ale to już tu. Lepiej mnie odstaw przed drzwiami.-
westchnęła ciężko i wskazała na nie duży, biały dom.
- Wiesz, że z każdym
spojrzeniem na ciebie ślepnę coraz bardziej, bo twój blask jest potężniejszy
niż anioła. - uśmiechnął się zniewalająco i postawił dziewczynę. - Polecam się
na przyszłość.
- Dziękuję, miejmy nadzieję,
że nie raz skorzystam.- odpowiedziała szerokim uśmiechem.- Ale mylisz się.
Anioły błyszczą bardziej. To wina ich łańcuszków. Dzięki nim roztaczają wokół
siebie prawdziwe światło.- wytłumaczyła mu z poważną miną.
- Ale to nie to samo, bo ty
świecisz samą sobą, co jest potężniejsze.
- Awww... Dziękuję.-
szepnęła i pocałowała go w policzek, po czym wzięła głęboki wdech i
przekroczyła próg domu...
Kiedy tylko przekroczyli
próg zostali zaatakowani przez ojca Janey.
- Co on tutaj robi? -
warknął.
- Tato ja ci to wytłumaczę.
- szepnęła wilkołaczka. - Tylko spokojnie. Nie denerwuj się.
- Jak mam się nie
denerwować, jak jakiś człowiek przekracza próg mojego domu!
- Tato! - krzyknęła
pokazując kły. - Carlos przyszedł na obiad, bo... Chciał... To znaczy...
Chcieliśmy... To znaczy on chciał... - plątał się jej język. - Zapytać cię...
Jak zdobyć nieśmiertelność...
Do przed pokoju weszła matka
zielonookiej.
- O co znowu chodzi? Co to
za krzyki?
- Carlos przyszedł na obiad.
- szepnęła i schował kły. - Nie chciałam źle.
- Na obiad?- zapytał
podejrzliwie jej ojciec.
- Yhym.
- Aha. No na obiad, to nic
złego. Witaj chłopcze.- uśmiechnęła się do niego ciepło i podała mu dłoń. On
lekko ją ujął i potrząsnął.
- Dzień dobry. Mam nadzieję,
że moja obecność tutaj nie będzie kłopotem...
- Chodź chłopcze. -
powiedział wilkołak i machnął ręką by poszedł za nim. - Ty Janey pomóż matce.
- Chodź Jane, nakryjesz do
stołu.- pociągnęła córkę do salonu. Chłopak rzucił jej spanikowane spojrzenie,
ale ruszył za jej ojcem nie dając po sobie poznać, jak bardzo się boi.
- Więc jesteś ciekaw jak
zdobyć nieśmiertelność? - zapytał i nalał rumu. - Pijesz?
- Ale tylko w niewielkich
ilościach.- powiedział chłopak.
Mężczyzna wypełnił szklanki
małą ilością napoju i jedną z nich dał chłopakowi.
- Powiedz. Dlaczego cię to
interesuje? - zapytał biorąc łyka.
- Ponieważ... Ponieważ
interesuje mnie spędzenie przyszłości z pana córką.- powiedział prosto z mostu.
Ten zakrztusił się.
- Co? - kaszlał. - Mógłbyś
powtórzyć?
- Zakochałem się w pana
córce.- powtórzył pewnym głosem.
- Jesteś głupi. - zaśmiał
się kpiarsko.
- Niby, czemu?- zapytał
zdziwiony.
- Pakujesz się w
niebezpieczeństwo i to ogromne - spoważniał. - Jeśli Jane się wścieknie nic jej
nie powstrzyma, a wtedy cię zabije. Rozszarpie niczym marionetkę. Już raz to
zrobiła i zrobi ponownie.
- I właśnie dla tego nie
chcę być tylko nieśmiertelny. Chciałbym... O ile to jest możliwe... Stać się
taki, jak ona. Żeby nie groziło mi żadne nie bezpieczeństwo, żeby nie miała
wyrzutów sumienia, żeby nic nie stało nam na przeszkodzie...
- Nawet, jeśli będziesz
wilkołakiem to i tak nie będziesz należał do nas. Będziesz odmieńcem.
- To nic. Nie interesuje
mnie szersza opinia publiczna.- wzruszył ramionami. - Interesuje mnie szczęście
Jane.
- Nie obchodzi mnie, czego
chcesz. Nie zmienię cię w wilkołaka i nigdy nie pozwolę na to, by moja córka
spotykała się ze śmiertelnikiem.
- Dlaczego?
- To brak szacunku dla
naszej kultury. Nie pozwolę, żeby moja córka spotykała się z jakimś obdartusem.
Nie zasługujesz na nią. Ona jest wyjątkowa i powinna mieć chłopaka takiego, jak
ona sama.
- Rozumiem to i szanuję. Mam
tylko pytanie. Kocha pan swoją córkę?
- Co to za głupie pytanie?!
- oburzył się. - Zawsze ją kochałem i nigdy to się nie zmieni.
- Więc dlaczego woli pan
utrzymać szacunek dla kultury i pozory przed publiką, niż dać jej szczęście?-
zapytał się cicho w skupieniu patrząc na mężczyznę. Nie kpił, nie żartował, nie
krzyczał. Był ciekaw odpowiedzi.
- Będzie szczęśliwa, ale bez
ciebie. Możesz zapomnieć o przemianie. - warknął.
- Cóż... Dziękuję, za szczerą
rozmowę.- powiedział spokojnie i odstawił nietkniętą szklankę.
- Wiesz, że zdania nie
zmienię?
- Rozumiem. Zastanawiam się
tylko, kiedy odłoży pan na bok honory rodzinne i zobaczy, co się na prawdę
liczy.- powiedział zrezygnowany.
- Kiedy opuścisz ten dom
masz zapomnieć o niej. Nigdy nie wspominać jej imienia, o niej. Nigdy się do
niej nie zbliżać. Zrozumiane?
- Zrozumiane, ale niezbyt
możliwe w wykonaniu.
- Pamiętaj, że nie jestem
zwykłym człowiekiem - powiedział i wystawił kły. - Jako dorosły wilkołak,
potrafię wyrządzić wiele złego.
- Proszę. Już. Teraz. Ja i
tak nie mam zamiaru normalnie bez niej żyć, a zastanawiam się, co zrobi, gdy
pan mnie uśmierci.
Mężczyzna schował kły.
- Przepraszam, jeśli
zabrzmiałem nie stosownie. Naprawdę rozumiem wszystkie wasze tradycję. Dążenie,
do pielęgnowania ich i w ogóle, ale proszę zrozumieć, że ja kocham Jane, a ona
kocha mnie. I nie zmieni się to tylko dla tego, że taka jest tradycja.
- Chłopcze. - powiedział
zrezygnowany i położył mu ręce na ramiona.- W tym przypadku to nie miłość.
Jesteś jej pożywieniem. Nie dziw się, że masz takie odczucia. Zrozum, że
uczucie między wami nigdy nie będzie miłością.
- Pan zakochał się w
śmiertelniczce, prawda? Czuje pan do niej miłość, a nie chęć jej pożarcia, a
ona kocha pana. Dlaczego sądzi pan, że między nami nie może zaistnieć coś
takiego?
- Uwierz. Wiem to, jak nikt
inny na tych dwóch światach.- spojrzał w górę i cofnął się.- Może między mną na
Anną krąży miłość, ale między wami nie jest to nic innego niż chęć zdobycia
pożywienia.
- Jeśli zostanę wilkołakiem,
przynajmniej w części, nie będzie szukała we mnie pożywienia. Będzie to można
sprawdzić...
- Jesteś mądrym chłopakiem i
postąpisz słusznie. Ale wiedz, że jeśli popełnisz choć mały błąd będą tego
ogromne konsekwencje.
- Wiem. Rozumiem.
- Póki co, to koniec.
- Rozmowy, czy...
- A jak myślisz? - spojrzał
na niego spod długich ciemnych włosów.
- Rozmowy. Okay, jeszcze raz
dziękuję.- odpowiedział.
- Postąp słusznie - posłał
mu spojrzenie typowe dla ojców.
- Oczywiście.- uśmiechnął
się.
- Chodź. Mam nadzieję, że
Jane cię ostrzegła...
- Przed jedzeniem? Tak, co
nie co wspominała...
- Jeśli chcesz Anna
przygotuje coś w "twoim" stylu - zaśmiał się.
- No... Jeśli nie byłby to
problem,
- Niech zgadnę - udał, że
się zastanawia. - Hamburger i frytki?
- Nie no, nie trzeba. Wystarczy...
Coś zwykłego. Nie wiem, co jada pańska żona, ale nie trzeba zaraz fast foodów.
- Nie jesteś wegetarianinem,
nie?
- Nie, nie jestem.
- To dobrze. - uśmiechnął
się. - Z tego, co wiem, Anna planowała dziś zrobić kurczaka po chińsku.
- Oooo... Bardzo dobra
rzecz.- zaśmiał się.
Ten się tylko uśmiechnął.
- Córcia, przecież
rozmawiałyśmy o tym.- powiedziała ganiąco.
- Mamo daj spokój. -
westchnęła i rozstawiła talerze.
- Wiesz, że tu chodzi o jego
bezpieczeństwo...
- Jest bezpieczny. Dobrze
wiesz o tym.
- No właśnie nie wiem. Wiem,
że miewasz czasem napady szału i nie potrafisz nad tym panować. Między innymi
dla tego możesz przyjaźnić się z wampirzycą. Ona cię hamuje.
- Dobrze wiesz, że to nie
tylko Rachel potrafi mi zatrzymać. Wiesz, że jeśli go kocham, to go nie
skrzywdzę. Wiesz o tym doskonale, ale nie potrafisz zrozumieć, że chcę być
szczęśliwa... Normalna.
- Ehhh... Skarbie. Potrafię.
Ale nie chcę później patrzeć, jak cierpisz, bo zrobiłaś mu krzywdę.- westchnęła
i przytuliła córkę.
- Nie zrobię - westchnęła
ciężko. - Za bardzo mi na nim zależy.
- Dobrze. Wierzę ci. W takim
razie ja nie mam żadnych zastrzeżeń.- uśmiechnęła się do dziewczyny, po czym
zaczęła nakładać na talerze obiad.
- Dziękuję, że chociaż ty
rozumiesz - uśmiechnęła się ciepło i nalała wody do szklanek.
- W końcu, od czego są
matki?- uśmiechnęła się konspiratorsko.
- No właśnie - uśmiechnęła
się. - Z resztą sama zakochałaś się w wilkołaku.
- Więc wiem, co czuje ten
chłopak. No, a teraz sio umyć łapki. Zaraz siadamy do stołu.
- Hahaha. - zaczęła się
śmiać, ale wykonała polecenie matki.
- No, gdzie ten twój
chłopiec... Mam nadzieję, że twój ojciec go nie zjadł.- bąknęła pod nosem.
Nagle do jadali wszedł
roześmiany mężczyzna ze spiętym chłopakiem. W tym samym czasie wróciła Janey.
Spojrzała na Carlosa i posłała mu spojrzenie, które mówiło samo za siebie. Nic
nie musiała mówić, wystarczył jej wzrok. On uśmiechnął się do niej i usiadł na
wskazanym przez nią miejscu. Obok niej i na przeciwko jej ojca.
- Rozluźni się - szepnęła do
niego, kiedy jej rodzice byli pochłonięci szeptaniem między sobą.
- Staram się. Twój ojciec
jest... No niezbyt dobrze nastawiony.- odpowiedział równie cicho.
- Nie martw się. -
uśmiechnęła się ciepło i położyła rękę na jego udzie. - Wszystko będzie dobrze.
- Okej.- odpowiedział
uśmiechem i trochę się rozluźnił.
- Nie pokazuj, że się boisz,
bo to wyczują, a wtedy papa happy End. - wyszczerzyła się pokazując kły, które
ukazały się, przygotowane do jedzenia.
- Będę się starał.-
westchnął i lekko uścisnął jej dłoń.
- To smacznego wszystkim.-
uśmiechnęła się mama dziewczyny.
- Arigato - uśmiechnęła się
dziewczyna.
- Dziękuję,- uśmiechnął się
chłopak.
Wszyscy zaczęli spożywać
swoją porcje. Rodzice Jane cały czas spoglądali na chłopaka. Dziewczyna
uśmiechała się i cały czas trzymała Carlosa za rękę. Nie wiedziała, jakie plany
mieli jej rodzice wobec niego.
Kiedy skończyli, Carlos
uśmiechnął się do dziewczyny, po czym zwrócił się do jej mamy.
- Dziękuję, bardzo pyszne.
- Proszę bardzo. Cieszę się,
że smakowało.- uśmiechnęła się ciepło, po czym spojrzała znacząco na męża.
- Wiesz chłopcze. - zaczął -
Jak na śmiertelnika jesteś bardzo mądry i jeśli...
Chłopak patrzył na niego
uważnie.
- Jeśli…
- Jeśli co? - zapytał
zestresowany.
- Anno proszę dokończ...
- Jeśli nie będziesz
spotykał się z naszą córką, to oczywiście możecie się przyjaźnić. Co więcej,
zostaniesz wilkołakiem, jeśli nadal tego chcesz.
- Co? - dziewczyna zaczęła
krztusić się wodą. - Mówicie poważnie?
- Fryderyku...- powiedziała
jej mama, patrząc na męża.
- Tak. Śmiertelnie poważnie
córciu - dodał.
- Dzięki. - uśmiechnęła się
dziewczyna i spojrzała na chłopaka.
- Ale... Ja... Ale...- nie
wiedział, co powiedzieć.
- Nie jąkaj się. To takie
niekulturalne.- skarcił go Fryderyk.
- Tato, straszysz mi
chłopaka.
- Jeśli chcecie to możecie
iść na spacer. - powiedział jej ojciec.
- Na spacer... Ale... CO?-
zapytał, jakby teraz wszystko do niego dotarło.
- Nie podnoś tutaj głosu.
Idźcie się przejść.- powiedziała jej mama i zaczęła sprzątać po posiłku.
- Coś nie tak?- zapytał
zdziwiony.
- Idziemy? - zapytała parząc
na chłopaka
- Tak, idziemy...- mruknął i
wstał od stołu. - Do widzenia.- bąknął podchodząc do drzwi wejściowych.
- Tylko ostrożnie! - rzucił
wilkołak kiedy wychodzili.
- I co? - zapytała
dziewczyna łapiąc go za rękę. - Było aż tak źle?
- Tak. Było bardzo źle.-
warknął.- Nie wytrzymam bez ciebie. Jak mogę się z tobą tylko przyjaźnić?-
jęknął.
- Co? Jak to? - zdziwiła
się.
- Nie słyszałaś? Twoi
rodzice stwierdzili, że mogę się z tobą najwyżej przyjaźnić i nie nadaję się na
twojego chłopaka.- burknął i kopną z frustracją kamyk.
- Nie. Powiedzieli, że jeśli
nie będziemy się spotykać i jeśli chcesz to cię zamienią w wilkołaka, ale... Jeśli
nie chcesz, żebyśmy... Rozumiem... - wyrwała rękę i się odsunęła.
- Co jest?- zapytał
zdziwiony.
- Nic. Po prostu... Nie chcę
cię do niczego zmuszać - powiedziała i dodała szeptem. - Chcesz kogoś
normalnego.
- Kurde, kobiece pytania.
Jak powiem, że nie chce kogoś normalnego, tylko ciebie, wyjdzie na to, że
jesteś nienormalna... Ale ja chcę ciebie. Bez względu na okoliczności i opinię
innych.- powiedział przyciągając ją do siebie.
Uśmiechnęła się i wtuliła w
jego tors.
- Ale ja jestem
nienormalna... Jak jakiś... Wyrzutek... Odmieniec - zaśmiała się cicho.
- W takim razie pozwól, mój
wyrzutku, że przez resztę życia trochę ci potowarzyszę.- zachichotał i musnął
jej usta.
- Zgoda, ale dlaczego
trochę? Nie możesz dłużej?
- Obawiam się, że po krótkim
czasie będziesz mnie miała dość...
- Zapomniałam, że nie jesteś
zwykłym chłopakiem. Jesteś Carlos Pena.
- No właśnie. Takiego
dziwadła to tylko ze świecą szukać...
- Nie jesteś dziwadłem -
zaśmiała się i popatrzyła mu w oczy. - Wręcz przeciwnie.
- Serio?- zapytał zdziwiony.
- Tak. W stu procentach -
uśmiechnęła się i musnęła jego usta.
- Mmmmm... W takim razie ty
też nie jesteś dziwadłem. Jesteś idealna i oryginalna....
- Dziękuję, ale się mylisz -
mruknęła i wystawiła swoje kły. - Jesteś pewien, że takie chcesz?
- Takich pięknych jak ty na
pewno mieć nie będę.- zaśmiał się.- Ale zrobię wszystko, żeby być z tobą.
- Jesteś pewien? To wielkie
ryzyko.
- Hmmm... Pewien, jak
niczego dotąd.- szepnął i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.
Ojej, rodzice :c Zawsze coś nagadają i wystraszą. U mnie tak by nie było, ale kuzyni są gorsi niż rodzice Jane i Reach razem wzięci :) Czekam :)
OdpowiedzUsuńMajka ;**************